[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- wzruszyła ramionami - może jużza pół roku.- Pół roku?Wstałem wzburzony.- Mam pacjentów, polegają na mnie.Nie mogę ich zostawić ot tak.Łagodny uśmiech Anniki zniknął jak płomień zdmuchniętej świecy.Jej twarzprzybrała surowy wyraz, a w głosie zabrzmiała irytacja:- Twoja pacjentka zażądała dla ciebie natychmiastowego zakazu wykonywaniazawodu.Poza tym złożyła doniesienie na policję.To nie są dla nas drobiazgi,zainwestowaliśmy w twoją działalność i gdyby się okazało, że badania nie spełniaływymagań, będziemy musieli podjąć odpowiednie kroki.Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, chciało mi się tylko śmiać z tego wszystkiego.- To jakiś absurd - tylko tyle byłem w stanie z siebie wydobyć.Następnie odwróciłem się, żeby odejść.- Erik! - Annika zawołała za mną.- Nie rozumiesz, że to dobre rozwiązanie?Zatrzymałem się.- Ale chyba nie wierzycie w te pierdoły o wszczepionych wspomnieniach?Wzruszyła ramionami.- Nie to jest istotne.Istotne jest, żebyśmy działali zgodnie z regulaminem.Weź wolneod działalności hipnotycznej, spójrz na to jak na propozycję polubownego załatwieniasprawy.Możesz kontynuować badania, możesz pracować w spokoju, bylebyś nie praktykowałhipnoterapii w czasie naszego dochodzenia.- Co właściwie chcesz powiedzieć? Nie mogę przyznać się do czegoś, co nie jestprawdą.- I wcale tego nie wymagam.- Tak to brzmi.Prośba o urlop będzie przecież wyglądać jak przyznanie się do winy.- Powiedz, że prosisz o urlop - nakazała surowo.- To jest, kurwa, jakiś idiotyzm! - Zaśmiałem się i wyszedłem.Było późne popołudnie.Po krótkim deszczu słońce odbijało się w kałużach, ziemiapachniała lasem, mokrą glebą i zmurszałymi korzeniami.Biegłem ścieżką wokół jeziora izastanawiałem się nad zachowaniem Lydii.Wciąż byłem pewien, że w transie mówiłaprawdę, ale nie wiedziałem, w jaki sposób.Jaką prawdę opisała? Albo prawdziwe, konkretnewspomnienie, ale umieściła je w złym czasie.W hipnozie to, że przeszłość nie jest przeszła,jest jeszcze wyraźniejsze, powtarzałem sobie.Napełniłem płuca chłodnym, świeżym wiosennym powietrzem i sprintem pokonałemostatni odcinek przez las.Kiedy dotarłem na naszą ulicę, zobaczyłem zaparkowany przypodjeździe duży, czarny samochód.Obok stało dwóch mężczyzn.Jeden przeglądał się wlśniącym lakierze auta, jednocześnie paląc pośpiesznie papierosa.Drugi robił zdjęcia naszego domu.Jeszcze mnie nie zauważyli.Zwolniłem i zacząłemsię zastanawiać, czy nie zawrócić, kiedy mnie dostrzegli.Mężczyzna z papierosem przydeptałprędko żar podeszwą, drugi szybkim ruchem zwrócił obiektyw w moją stronę.Podchodząc donich, byłem jeszcze zdyszany.- Erik Maria Bark? - zapytał palacz.- Czego chcecie?- Jesteśmy z gazety wieczornej ”Expressen”.-”Expressen”?- Yes, chcielibyśmy zadać panu kilka pytań o jedną z pańskich pacjentek.Pokręciłem głową.- Nie dyskutuję na takie tematy z osobami postronnymi.- Ach tak.Wzrok mężczyzny prześlizgnął się po mojej czerwonej, zgrzanej twarzy,rozciągniętych spodniach od dresu, czarnej bluzie z kapturem.Usłyszałem, jak stojący za nimfotograf odkaszlnął.Nad nami w powietrze wystrzelił ptak, jego ciało przemknęło idealnymłukiem, odbijając się w dachu samochodu.Chmury nad lasem zaczęły gęstnieć i ciemnieć.Może dziś wieczorem jeszcze popada.- W jutrzejszym wydaniu będzie wywiad z pańską pacjentką.Zarzuca panu całkiempoważne rzeczy - stwierdził krótko dziennikarz.Spojrzałem mu w oczy.Miał dość sympatyczną twarz.W średnim wieku, korpulentny.- Ma pan szansę teraz na to odpowiedzieć - dodał po cichu.Okna naszego domu były ciemne.Simone na pewno została dłużej w mieście, wswojej galerii.Benjamin był jeszcze w przedszkolu.Uśmiechnąłem się do dziennikarza, a on dodał uczciwie:- W przeciwnym razie jej wersja pójdzie do druku bez komentarza z drugiej strony.- Nie mógłbym nawet zamarzyć o wypowiedzeniu się na temat pacjenta - wyjaśniłempowoli, minąłem obu mężczyzn, otwarłem drzwi wejściowe, wszedłem do środka i stanąłemw holu, nasłuchując, jak odjeżdżają,*Telefon zadzwonił już o siódmej następnego rana.Połączenie ze szpitala Karolinska,Annika Lorentzon.- Erik, Erik! - zawołała zdławionym głosem.- Czytałeś gazetę?Simon e usiadła obok mnie na łóżku, spojrzała na mnie z niepokojem, machnąłemtylko ręką i wyszedłem na korytarz.- Jeśli chodzi o jej oskarżenia, to chyba każdy rozumie, że to kłamstwa.- Nie - przerwała ostro.- Nie każdy to rozumie.Wiele osób widzi w niej bezbronnego,słabego i wrażliwego człowieka, kobietę, która została narażona na działania wyjątkowoniepoważnego lekarza manipulanta.Mężczyzny, któremu ufała najbardziej, zwierzyła mu się,a on zdradził ją i wykorzystał.Tak jest napisane w gazecie.Słyszałem w słuchawce jej gwałtowny oddech.Kiedy znowu się odezwała, jej głos byłochrypły i zmęczony.- To zaszkodzi całej naszej działalności, chyba to rozumiesz.- Napiszę odpowiedź - stwierdziłem krótko.- To nie wystarczy, Eriku.Obawiam się, że to nie wystarczy.Przerwała na chwilę, potem podjęła bezbarwnym tonem:- Ona zamierza nas pozwać.- Nigdy nie wygra - parsknąłem.- Wciąż nie rozumiesz powagi sytuacji, prawda Erik?- Co powiedziała?- Proponuję, żebyś poszedł po gazetę.Potem powinieneś usiąść i zastanowić się, jakna to odpowiesz.Zostałeś wezwany na posiedzenie zarządu dziś o szesnastej.Kiedy ujrzałem siebie na afiszach z nagłówkami, poczułem się, jakby serce mizwolniło.Było to zbliżenie w bluzie z kapturem, pąsowa, obrzmiała twarz o apatycznymwyrazie.Zsiadłem na drżących nogach z roweru, kupiłem gazetę i wróciłem do domu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl