[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz te\ młoda dzikuska wybiegła z chaty i przerazliwie wrzeszczała.JednakConan zdą\ył się zorientować, \e nie dostała mu się dziewica, a to znaczy, \e powinienpoślubić ją ten, kto pierwszy zaciągnął ją w krzaki czy w inne ustronne miejsce.Natomiast naobyczaje autochtonów barbarzyńca po prostu gwizdał, co te\ demonstrował całym swoimzachowaniem.Nagle nastąpiła cisza.Klemensina od razu poczuła - sercem, skórą, koniuszkami rzęs -jej straszny cię\ar.Dziwne, śmiertelne milczenie, w którym zamarli nie tylko ludzie, lecz icała przyroda.Było tak rzeczywiste, \e czuło się lodowaty mrok królestwa zmarłych.Klemensina odwróciła głowę do barbarzyńcy.Ju\ całkiem zapomniała, jaki to strasznywidok zobaczyła w chacie.Teraz miała tylko jedno pragnienie - wskoczyć na konia, mocnoprzytulić się do potę\nych pleców Conana i umknąć z nim jak najdalej stąd.Cymmerianin podniósł miecz.Jego usta wykrzywił zły uśmiech.W chabrowych oczachmigały niebezpieczne zimne ogniki, a dziewczyna ujrzała w nich tak\e śmierć.Purpurowypromień słońca odbił się w błyszczącej klindze, co ju\ wznosiła się do nieba, by spaść na gło-wy dzikusów.Krzyk przera\enia zastygł na ustach Klemensiny w chwili, gdy z puszystych, białychpoduszek obłoków oderwało się słońce i gwałtownie poleciało w dół, zostawiając czerwony,oślepiająco jaskrawy ślad, podobny do świe\ej rany, która przecięła, błękitne ciało nieba.Tym razem Trille postanowił nie rozstawać się tak szybko ze swoimi uroczymi przyja-ciółmi.Obwieszony wę\ami od stóp do głowy przemaszerował przez palmowy zagajnik, wyszedł na równinę i skierował wzrok ku wzniesieniu, gdzie, o ile pamiętał, le\ała osadatubylców.Oczywiście klaczy nigdzie nie było.W ciągu trzech dni jego nieobecności wszystkomogło się wydarzyć.Mo\e zbytnio doskwierała jej samotność i postanowiła poszukać szczę-ścia gdzie indziej? A mo\e straszne dzikie zwierzęta, jakich Trille jeszcze nigdy nie widział,rozszarpały ją i zjadły? A mo\e.Zresztą los klaczy niepokoił Władcę Wę\y najmniej.Pragnął całym sercem, namiętnie, odnalezć Conana i Klemensinę.Byli to jedyni ludziena świecie, którzy zaakceptowali jego istnienie.Wszyscy inni nie uwa\ali za konieczne, by\ył.Takich jak on włóczęgów jest zbyt wielu, a po\ytku z nich niedu\o.Tylko roznoszą poświecie zarazę i psują powietrze obrzydliwym zapachem niemytego ciała.Właśnie, co dociała: Trille obejrzał się krytycznie dzisiejszego ranka i, niestety, doznał przykrych wra\eń.Zpomocą wę\y wyzwolił się od natrętnych małp i opuścił zagajnik.Dokonał od razu heroicz-nego czynu, mianowicie poszedł nad Mchete i umył się w jej kwitnących wodach.Terazpachniał zgniłymi liliami wodnymi i zdechłymi krokodylami, jednak nadal czuł gorycz.Dwadzieścia sześć lat śmierdział jak knur i dopiero dzisiaj stał się człowiekiem.Takbędzie i w przyszłości.Zapamiętał przysięgę, którą zło\ył sobie siedząc na palmowej gałęzi wotoczeniu małp, i na razie nie zamierzał jej się sprzeniewierzać.Od strony osady nie dochodził \aden głos.Trille wcisnął głowę w ramiona w obawieprzed zatrutymi strzałami i nie bez wahania poszedł w tamtą stronę.Królewski boa, gruby idługi, owinął się wokół jego szyi, zwiesił płaski łeb nad kolanem swego władcy.Zazdrośniespoglądał na pozostałe gady, jadowite i paskudne, które poprzeplatały się tworząc coś w ro-dzaju \ywej kolczugi połyskującej w promieniach zachodzącego słońca.Trille bardzo się starał stłumić w sobie wcią\ rosnący, ściskający piersi, tłumiący od-dech strach przed tubylcami.Gdy tylko małpy z opętańczym wrzaskiem rozpierzchły się nawidok hordy wę\y, poczuł się jeśli nie półbogiem, to na pewno wybitnym wojownikiem.Pozejściu z palmy dłu\szy czas siedział na ziemi rozpierany dumą i świadomością własnejwielkości.Ju\ myślał, \eby dodać do swojego tytułu jeszcze jeden = Władcy Małp, lecz wspo-mniał o Conanie i zawstydził się tych nieskromnych pragnień.Strach znowu wpełzł w jegoduszę, samotność stała się prawie nie do zniesienia.Ledwo powłócząc nogami, szedł przezrówninę.Tutaj był sam, nie licząc jego syczących poddanych.A on ich nie liczył.Zewsząd napływał do niego lęk, a bezsilna dusza przyjmowała go z pokorą młodejdziewczyny, na siłę wydanej za mą\ za bogatego, złego starca.W końcu włóczęga zrozumiał,\e z takim obcią\eniem nie zrobi więcej ani kroku.A zatem wyprostował ramiona, zadarłpodbródek i zaintonował wesołą, krzepiącą, bojową pieśń \ołnierzy turańskich.Gdy jednakusłyszał w całkowitej ciszy swój \ałosny, słaby głos, umilkł.Opanowały go dziwne przeczu-cia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl