[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciotka sama byłaby chciała w tej drodze Malwinie towarzyszyć,ale tak młodą jeszcze Wandę do wielkiego świata zawozić ni też zo-stawić jej nie mogła.Wanda, która choć z mniejszym doświadczeniem,jaśniej może od ciotki domyślała się przyczyn smutku i słabości sio-stry, jeśli nie w lekarzach, to w poniewolnych roztargnieniach spo-dziewająca się dla siostry pomocy, także na tę podróż silnie ją nama-wiała.Smutną obojętnością przejęta, Malwina długo i słuchać tych rad niechciała, ale nareszcie widząc, że tym pomnażała troski tyle dla siebietkliwych przyjaciółek, i gdy od wyjazdu Ludomira każde miejsce jed-nakowym się jej zdawało, w żadnym nie przewidując dla siebie przy-jemności na wszystko zezwoliła; i siostra z ciotką bojąc się, aby jeszczezdania nie zmieniła, w kilku dniach wszystko poukładały i ostatniegolistopada w tęgi mróz jasnym słońcem zaiskrzony Malwina zalana łza-mi, po najtkliwszym pożegnaniu z drogimi swymi przyjaciółkami i ztak lubym jej Krzewinem, siadła do pojazdu i z smutnym i ściśnionymsercem puściła się w drogę do Warszawy. Pisuj do mnie często i otwarcie ostatnie słowa były, które Wan-da cicho jej wymówiła i wierz, że choć ja niby to trzpiotem tylko byćzdaję się, serce jednak moje zawsze twoje rozumie.Dzielić twoje cier-pienia i cieszyć się twoim szczęściem zawsze, zawsze Wanda potrafi.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG38Rozdział XIWARSZAWAList Malwiny do Wandy Z Warszawy, 5 grudniaMoja Wando luba! Obiecałam pisywać często i wyszczególniać Ci,co tylko mi się zdarzy.Najmilszą dla mnie jest rzeczą wypełniać tęobietnicę.Od tego zaczynam, czemu łatwo uwierzysz, że mi z głębiduszy żal było z Tobą się rozłączać.Nigdy Warszawa ze wszystkimiswymi przyjemnościami nic takiego mi nie utworzy, co bym tak ko-chać, tak lubić mogła jak moją lubą Wandę.Ale o tym już dawnowiesz, więc od czegoś nowego zacząć muszę.Dwa dni mojej podróży były zupełnie jednakowe i niekonieczniezabawne.Zniegu, śniegu i śniegu napatrzyłam się do woli, a Ty wiesz,jak ja śniegu nie lubię.Wczoraj jednostajny ruch pojazdu i milczeniezupełne, którego drzymiąca Frankowska, siedząc przy mnie, bynajm-niej nie przerywała, dały mi porę do przyjemnego dumania.Myślałamo naszym tak mile przepędzonym lecie.Każdy niemal dzień, najdrob-niejsze okoliczności, rzeczone słowa, kolor dnia, zapach powietrza,wszystko zdawało mi się widzieć znowu i czuć na jawie.Zanurzona wtych dumaniach, nie uważałam, że dzień wieczorowi zaczynał ustępo-wać.Wtem postylion zatrąbiwszy wyrwał mnie miłym moim marze-niom, a Frankowskę z bardzo smacznego snu obudził. Oto już Warszawa zawołał już światła widać i do rogatek do-jeżdżamy! Już Warszawa powtórzyłam mimowolnie i serce zaczęło mi bić,nie wiem dlaczego.W tej chwili wiele bym była dała, by w spokojnymznajdować się Krzewinie.Trwoga mnie jakaś objęła, ale tymczasempojazd toczył się dalej i w krótkim czasie pierwszy raz w moim życiudo wielkiego wjechałam miasta.Cóż tu murów! aż mi się duszno zrobi-ło; cóż tu hałasu! Postylion mi powiedział, że to godzina, w której zteatru powracają.Pełno karet, pojazdów, ludzi różnych spotykałam.Każdy z jakiegokolwiek powodu śpiesznie zdawał się dążyć.Modnyjakiś ekwipaż pojazd mój zawadził i przy świetle pochodni dojrzećmogłam w tej karecie bardzo piękną osobę płci mojej, niesłychaniestrojną i na której twarzy znać było niecierpliwość prędkiego zajecha-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG39nia i nadzieję zabaw, które na nią czekały.Smutno mi się zrobiło.Jabez żadnego powodu jechałam, nigdzie mnie nie czekano i ja do nikogosię nie śpieszyłam.Nareszcie do oberżyśmy zajechali.Ni życzenia, nimocy do niczego nie miałam.jak tylko do najprędszego spoczynku.Dziś dzień cały niemal strawiłam między kupcami, krawcami itd.Po-nieważ żadnej z moich krewnych nie ma tu teraz w Warszawie, napisa-łam do księżnej W***, która bywała w przyjazni z moją matką i znałamnie przed moim zamęściem, aby raczyła mnie prezentować i w społe-czeństwo wprowadzić.Najgrzeczniej mi odpisała i jutro o godzinieszóstej w wieczór mam do niej zajechać i pod jej opieką pierwszewizyty odbędę.Moja Wando luba! Do tego czasu tęsknota i bojazń były jedyneuczucia moje w Warszawie.Prawda też, że do tego czasu hałas ulic,szczebiotliwość szwaczek i kupców i troskliwa myśl o jutrzejszym mo-im wstępie na wielki świat jedynie wszystkie moje zajęły godziny.Dziśw nocy poczta odchodzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona pocz±tkowa
- Chojnacka Malwina Syndrom starszej siostry(2)
- Maria Wirtemberska Malwina czyli domyœlnoœć serca
- Piotr Wielgucki Berek
- Harrison John M. Pusta przestrzen (CzP)
- Bank+centralny+%288+stron%29%281%29
- Dav
- Kochanowski Jan Psałterz Dawidów
- Dickens Charles Wielkie nadzieje
- John le Carre Druciarz, krawiec, zolnierz, szpieg
- Brown Courtney Kosmiczna podróż
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- mediatorka.pev.pl