[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.BiednaHiroko i ta zagadka krótkiego pożegnalnego listu.- Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz.Dorthy pocałowała go i poczuła jak jego usta rozciągają się w uśmiechu.- Ty możesz mówić, jeżeli chcesz, nie mam nic przeciwko temu.Jednak miała.Stali się teraz bliscy sobie, tak bardzo jak to tylko możliwe, a ponadtoDorthy czuła, że rozmowa pomaga mu przezwyciężyć lęk.- Chyba próbuję ci wyjaśnić, dlaczego kiedyś wybrałem ten kierunek.Zastanawiam się,czy byłbym tu teraz, gdybym nie tracił dnia za dniem, leżąc w zeschniętej trawie z ciężką lornetąw spoconych dłoniach i obserwując aborygenów kręcących się tu i tam wokół lepianek.Nowiesz, patrzę jak ludzie żyją i dochodzę do wniosku, że są równie ograniczeni jak ci tubylcy.Tyle badań, tyle ekspedycji, a ilu ludzi spogląda w gwiazdy i zastanawia się, co tam jest? Pierw-szego dnia po przylocie tutaj odszedłem z miejsca, gdzie budowali Obóz Zero.Wtedy był tojeden wielki wykop pod centrum dowodzenia, otoczony ciężkim sprzętem.Zapadła noc, słońcenie wzeszło.I było bardzo zimno.Wszędzie paliły się światła, a ludzie pokrzykiwali i stukalimłotkami, stawiając wsporniki i ścianki.Nie tego się spodziewałem.Dlatego odszedłem stamtąd,za grań, za którą światła zmieniły się w poświatę na ciemnym niebie.Jest tam krater.- Wiem - powiedziała Dorthy.Była senna i ociężała.Zamknęła oczy.- Usiadłem na głazie na jego krawędzi - ciągnął Kilczcr.- Powietrze było tak ostre, żekłuło jak nożem w gardło, a jedynym zródłem światła były gwiazdy na niebie i maleńka diodaukładu grzewczego mojego skafandra.Siedziałem tak chyba ze dwie godziny, patrząc nagwiazdy, jakbym nigdy przedtem ich nie widział.Niewiele różniły się od tych widzianych zNowej Rosji, ponieważ nie odlecieliśmy daleko.Kiedy wróciłem, pułkownik Chung szalała,myślała, że dostał mnie wróg.Sądzę, że ona ma lekką paranoję.- Też mi się tak zdaje.Czy to był jej pomysł, żeby tak głęboko wkopać centrumdowodzenia?Kilczer lekko zeszty wniał.Kiedy odpowiedział, Dorthy wyczuła, że nie mówi prawdy.- Wybudowano go według zaleceń dowództwa orbitalnego.Nie wiem przed czym chcielisię w ten sposób bronić. Dobrze jednak wiedział, chociaż Dorthy nie mogła wyczuć, o co chodziło.Z pewnością ocoś ważnego, ale nie potrafiła tego uchwycić.Przypomniała sobie, że przecież Kilczer jest zFloty.Oczywiście.- Zpisz? - zapytał.- Prawie.Jednak przez długi czas nie mogła zmrużyć oka, usiłując zrozumieć co przed nią ukrywa.To samo wyczuła w myślach pułkownik Chung.Jakieś niebezpieczeństwo, ponure i realne, aukryte pod ziemią centrum dowodzenia miało z tym coś wspólnego.Kiedy się obudzili, Kilczer znów próbował kochać się z Dorthy, jednak ona nie chciała.Odsunęła się i oznajmiła, że zamierza wstać, gdyż czeka ich długa droga.Nagły przypływpożądania znikł, a ponadto irytowało ją to, że mimo swej ciągłej gadaniny coś przed nią ukrywa.Wstała i zaproponowała, żeby się wykąpali.- Czuję się strasznie brudna i możemy nie mieć drugiej takiej okazji.- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł.Nie wiemy co żyje w tej wodzie.- No cóż, poza stadnikami na lądzie nie ma żadnych dużych drapieżników, więc dlaczegomiałyby być w wodzie?Zciągnęła górę kombinezonu, odpięła stanik przytrzymujący jej drobne piersi, kopnięciemuwolniła nogi z nogawek i weszła do zimnej, czarnej wody.Pod stopami poczuła gnijące łodygitrzcin i grząski muł.Kiedy woda sięgnęła do połowy ud, Dorthy rzuciła się w jej zimne objęcia iw szybkim tempie przepłynęła kilka metrów, po czym odwróciła się i zawołała do Kilczera, żebyposzedł w jej ślady.On jednak uparcie odmawiał i odsunął się od brzegu, kiedy próbowała goochlapać.Woda była za zimna, żeby dłużej w niej zostać.Dorthy wygramoliła się na brzeg i zaczęławycierać się kombinezonem, czując teraz jego paskudny zapach potu po wielodniowej wędrówcei chorobie.W przyćmionym świetle wielkiego, czerwonego słońca wiszącego wysoko nadczarnym jeziorem i odbijającego się w jego toni, spływające po jej ramionach krople wodybłyszczały jak krew, jak gładkie, matowe drobiny krwawnika i rubinu.- Niczego tam nie ma - powiedziała do Kilczera.- Powinieneś skorzystać z okazji.Odświeżysz się.Wytarła włosy, a Kilczer uprzejmie odwrócił wzrok od jej uniesionych przy tym piersi.Kiedy włożyła kombinezon, powiedział: - Upoluję coś na śniadanie.Odszedł zanim skończyła się ubierać.Powoli zapięła zatrzaski butów, a potem rozpuściławilgotne włosy i zaczęłaje zaplatać, lekko zirytowana zachowaniem Kilczera.Myślał, że sekspołączył ich, ale Dorthy jak większość kobiet wiedziała, że ten akt jest tylko częścią większejcałości, której zawsze unikała.Najwyżej trzy razy? Z większością partnerów robiła to tylko raz, az połową z nich nie była nawet przez całą noc.Oczywiście, nie było ich wielu.Jednak doskonalewiedziała, dlaczego odrzuciła poranne awanse Kilczera: nie chciała zbytnio się zbliżyć, otworzyćprzed nim.Tymczasem była przy nim przez cały czas, jak jeszcze nigdy z nikim, a onnajwyrazniej oczekiwał, że Dorthy odwzajemni jego wylewność. No, nie ma mowy -zdecydowała - a poza tym, gdzie on, do diabła, jest? Przecisnęła się przez trzciny, rozejrzała naprawo i lewo po otwartej przestrzeni między lasem a wodą, ale nie dostrzegła żadnego śladu jegoobecności.Boi się nie istniejących wodnych potworów, a potem chce sobie to powetować,marnując amunicję na strzelanie do stworzeń, które zapewne i tak są niejadalne.Jednak tagniewna myśl tylko uzmysłowiła jej, jak bardzo potrzebowała jego towarzystwa.Minęło ponad pół godziny zanim wrócił z pustymi rękami.Zwinęli obóz i ruszyli, żującsuszone mięso.Kilczer kilkakrotnie pytał, czy Dorthy dobrze się czuje.Jego troskliwośćdenerwowała ją; to oraz coraz silniejsze swędzenie, które zawsze poprzedzało okres.Niewątpliwie wywołany stosunkiem.W ponurym milczeniu wlokła się za Kilczerem, który popewnym czasie zaprzestał wszelkich prób nawiązania rozmowy i w milczeniu szedł przodem, zkarabinem przewieszonym przez ramię i pomarańczowym węzełkiem obijającym mu się nabiodrze.Szli w ten sposób długimi godzinami, przystając tylko raz, kiedy Kilczer ustrzeliłumykające zwierzę wielkości psa, podobne do małej antylopy i mające po obu stronach głowyostre rogi długości męskiego ramienia.Niestety miało sześć nóg, więc nie tknęli jego mięsa.Brzeg tutaj był skalisty.Woda omywała granitową półkę, a kępy krzaków wyrastały zeszczelin i wgłębień.Las skurczył się do ciemnej linii w oddali.Wśród mgieł wznosiły się szczytykrawędzi wulkanu, na który musieli się wspiąć, żeby dotrzeć do obozu pułkownika Ramaro.Zatrzymali się na noc wśród wielkich kamieni i na kolację zjedli jeszcze trochę suszonegomięsa.Nawet po namoczeniu w wodzie ledwie dawało sieje połknąć.Dorthy bolał brzuch zgłodu, a jeszcze niżej czuła innego rodzaju skurcze.Odeszła na bok, oddarła kawałek materiału z rękawa swego kombinezonu i włożyła go między nogi, nienawidząc tej konieczności.Mężczyznom jest łatwiej, nie mają pojęcia, co to oznacza.Kiedy pózniej Kilczer próbował ją objąć, obojętnie oznajmiła mu, że krwawi.- Mnie to nie przeszkadza - powiedział łagodnie.- Ale mnie tak - odparła Dorthy i wysunęła się z jego objęć.Kilczer obrócił się na bok iusiadł, a potem kopnął rozpalone przez nią ognisko.Skry trysnęły wirującymi konstelacjami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl