[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzdrygali się czasem, słyszącdobiegający z ruin jęk albo - raz - wrzaskliwy śmiech cichnący w dali.Skręcili w tamtym kierunku,nie napotkali wszakże żywej duszy.w obłąkańczy śmiech dotychczas nie dawał Siostrze spokoju;zanadto przywodził na myśl spotkanego w kinie mężczyznę o płonącej dłoni. Na pewno są i inni, którym udało się przeżyć" - rzekł wtedy.-  Czekają na śmierć.Ty teżdługo nie pociągniesz."- To się jeszcze okaże, dupku - burknęła.- Co takiego? - zainteresował się Artie.- A, nic.Coś sobie.pomyślałam.Pomyślałam, powtórzyła w duchu.Myślenie nie było dotąd jej mocną stroną.Zachowała tylkomgliste wspomnienie ostatnich kilku lat; przed nimi panowała ciemność, z której wyłaniało się niebieskie wirujące światło i diabeł w żółtym płaszczu.Przecież ja się wcale nie nazywamSiostra Nawiedzona, przemknęło jej przez głowę.Naprawdę nazywam się.Tego właśnie nie umiała sobie przypomnieć.Nie wiedziała też, kim jest ani skąd pochodzi.Coja tutaj robię? - zadała sobie pytanie, które pozostało bez odpowiedzi.Do wnętrza budynku dostali się przez dziurę ziejącą nad usypiskiem.Wewnątrz byłozupełnie ciemno; śmierdziało dymem i zgnilizną, ale przynajmniej byli osłonięci od wiatru.Podłoga biegła ukosem.Posuwali się po omacku, aż dotarli do kąta.Usadowili się wygodnie.Nawiedzona wydobyła z torby chleb i butelkę imbirowego piwa.Jej palce musnęły szklanypierścień owinięty w przepaloną pasiastą koszulę zdjętą ze sklepowego manekina.Pozostałeokruchy spoczywały na dnie torby w niebieskim szaliku.- Masz.- Oderwała kawałek chleba i podała Artiemu; sobie ułamała drugi.Smakowałwyłącznie spalenizną, ale był lepszy niż nic.Odkręciła kapsel.Piwo zasyczało, trysnęło zbutelki; prędko podniosła ją do ust i upiła kilka łyków, zanim oddała ją Artiemu.- Nie cierpię imbiru - sapnął, kiedy oderwał od niej wargi - ale to było najlepsze piwo, jakiekiedykolwiek piłem.- Zostaw trochę na pózniej.Nie ryzykowała otwarcia anchois, bo sól tylko wzmogłaby dręczące ich pragnienie.Szynka była zbyt cenna, żeby jeść ją od razu.Oderwała z bochenka jeszcze dwa kawałki chle-ba, resztę schowała.- Wiesz, co jadłem na kolację przed tym wszystkim? - rozmarzył się Artie.- Stek.Ogromniasty stek w restauracji przy Wschodniej Pięćdziesiątej.Potem razem z kumplamizaczęliśmy rejs po barach.Bawiliśmy się jak dzicy.Mówię ci, co za noc!- Super - mruknęła.- No.A co pani robiła?- Nic specjalnego.Włóczyłam się tu i tam.Artie przez chwilę w milczeniu żuł chleb.- Przed wyjściem z hotelu dzwoniłem do żony - podjął.- Wcisnąłem jej kit, że tylko cośprzekąszę i idę spać.Kazała mi na siebie uważać.Powiedziała, że mnie całuje.Ja teżprzesłałem jej całusy.Mieliśmy się zobaczyć za dwa dni.- Znów zamilkł, a kiedy westchnął, zabrzmiało to jak szloch.- Jezu.Tak się cieszę, że zadzwoniłem, że jeszcze usłyszałem jej głos, zanim wszystkopieprznęło.A jeśli na Detroit też spadła bomba?- Jaka bomba? Co ty mówisz?- Atomowa - odparł z naciskiem.- A cóżby innego? Prawdopodobnie niejedna.A jeślizbombardowali cały kraj, wszystkie miasta, Detroit też? - Głos załamał mu się histerycznie,więc urwał na chwilę, żeby nad nim zapanować.- To cholerni Ruscy tak nam przygrzali.Nieczyta pani gazet?- Nie.- Gdzie pani żyje? Na Marsie? Od miesięcy trąbiły o tym wszystkie media.Rosjaniezrobili nam niezłe kuku, a my im pewnie też.Bomba atomowa? Z trudem przypominała sobie, co to takiego.Może w jej poprzednimżyciu wojna jądrowa stanowiła powód do niepokoju; w tym, które pamiętała - nie.- Jeśli zniszczyli Detroit - ciągnął Artie - mam nadzieję, że umarła szybko.To chyba niczłego, że chciałbym dla niej szybkiej śmierci, bez bólu? - Myślę, że to całkiem w porządku.- A to, że kłamałem? Niby niewinne łgarstwo.Nie chciałem, żeby się martwiła.Zawszesię boi, że wypiję za dużo i zrobię z siebie idiotę.Nie mam zbyt mocnej głowy.Błagał ją, żeby przyznała mu rację.- Jasne - powiedziała.- Przecież w gruncie rzeczy nie zrobiłeś nic złego.A onaprzynajmniej miała spokojną noc.Coś ostrego dzgnęło ją w policzek.- Nie ruszaj się - ostrzegł damski głos.- Nawet nie oddychaj! - Głos zadrżał; jegowłaścicielka musiała być śmiertelnie przerażona.- Kto tam? - spłoszył się Artie.- Hej, proszę pani! Wszystko w porządku?- W porządku.- Siostra Nawiedzona sięgnęła dłonią do policzka.- Mówiłam: nie ruszaj się! - Długi lancetowaty kawał szkła wbił się nieco głębiej.- Iluwas jest?- Tylko ja i ten pan.- Artie Wisco - dodał Artie.- Nazywam się Artie Wisco.Gdzie pani jest?Kobieta milczała przez dłuższą chwilę.Potem spytała:- Macie jedzenie?- Tak.- A wodę? - Tym razem głos był niski i dobiegał z lewa.- Nie.Piwo imbirowe.- Obejrzyjmy ich sobie, Beth - zadecydował mężczyzna.W mroku pstryknęła zapalniczka.Jej płomień wydał sięNawiedzonej tak jasny, że na sekundę przymknęła oczy.Kobieta oświetliła jej twarz,potem twarz Artiego.- Chyba są nieszkodliwi - zawyrokowała, zwracając się do mężczyzny, który wszedł wkrąg światła.Pomimo oparzeń widać było, że nieznajoma ma zaledwie dwadzieścia parę lat.Grzbiet jejnosa przecinała w poprzek głęboka szrama.Z nagiej czaszki zwisało smętnie kilka jasnychloczków.Pozbawione brwi niebieskie oczy pocięte były czerwonymi żyłkami.Dziewczynamiała na sobie letnią sukienkę w biało-błękitne paski, usianą plamami krwi.Szczupłe, okrytepęcherzami ręce podtrzymywały zarzucony na plecy strzęp złotawej zasłony.Mężczyzna był wysoki i mocno zbudowany, ubrany w złachmaniony mundur policjanta.Starszy, przypuszczalnie zbliżał się do czterdziestki.Ciemne, po wojskowemu przystrzyżonewłosy pokrywały prawą stronę głowy; druga była opalona do gołej skóry.Lewą rękę wprowizorycznym opatrunku trzymał na temblaku z tej samej szorstkiej złotawej tkaniny, wktórą owinięta była jego towarzyszka.- Mój Boże! - westchnął Artie.- Nie do wiary: znalezliśmy policjanta!- Skąd się tu wzięliście? - spytała ostro Beth.- Z ulicy.A niby skąd?- Co jest w tej torbie?- Pytasz mnie czy przesłuchujesz? - odparła spokojnie Siostra Nawiedzona.Dziewczyna zawahała się, zerknęła na policjanta, potem na nią, powoli opuściła kawałszkła i wetknęła go za gałgan, którym była przewiązana w pasie.- Pytam. - Spalony chleb, dwie puszki anchois i parę plasterków szynki.Dziewczyna gwałtownie przełknęła ślinę.Nawiedzona podała jej chleb wyjęty z torby.- Proszę.Jedzcie na zdrowie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl