[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powtarzaliśmy i powtarzali: nie baw się nanabrzeżach.Dorosły naraża życie, jak wlezie za ciężarowy wóz, kiedy woznica cofa czwórkękoni, a co dopiero dziesięciolatek.- Ośmiolatek.Home spojrzał pytająco.- Jeśli to się stało rok po tym, jakeście go wzięli, to miał osiem lat - sprostował Rob.Wargi mu zesztywniały i poruszały się z oporem, mówienie sprawiało trudności.- Widzicie,on był dwa lata młodszy ode mnie.- Już ty wiesz najlepiej - rzekł łagodnie Home.- Leży u Zwiętego Botolfa, po prawejstronie cmentarza w głębi.Słyszeliśmy, że to ta część, gdzie waszego ojca złożono na wieczny spoczynek.A codo narzędzi po waszym ojcu - dodał ni stąd, ni zowąd - to jedna piła pękła, ale młoty sącałkiem dobre.Możesz je dostać z powrotem.Rob pokręcił głową.- Zatrzymajcie je, proszę.Na pamiątkę po Samuelu - powiedział.Stali obozem na łące przy Bishopsgate, w pobliżu mokradeł na północno-wschodnimkrańcu miasta.Na drugi dzień, uciekając przed pasącymi się tu owcami i współczuciemBalwierza, Rob wybrał się wczesnym rankiem na swoją dawną ulicę i postał tam chwilę wspominając rodzeństwo, dopóki z ich dawnego domu nie wyszła nieznajoma staruszkawylać przed drzwi wodę po myciu.Zapuścił się tego ranka dalej, aż do Westminsteru, gdzie domy nad rzeką sięprzerzedziły, a za nimi na polach i łąkach wielkiego klasztoru wyrosła już inna posiadłość.Mógł to być tylko dom króla, otaczały go koszary dla wojska i oficyny, w których jakprzypuszczał Rob, załatwiano różnego rodzaju sprawy państwowe.Zobaczył osławionychosiłków, o których ze zgrozą mówiono w każdej gospodzie.Byli to olbrzymi duńscy żołdacy,dobrani jeden w drugiego dla wzrostu i waleczności, by służyć jako przyboczna straż królaKanuta.Wydało się Robowi, że za dużo tu zbrojnej straży jak dla władcy ukochanego przezlud.Zawrócił do miasta, a gdy się nie wiedzieć kiedy znalazł w pobliżu kościoła ZwiętegoPawła, poczuł na ramieniu czyjąś rękę.- Znam cię.Jesteś Cole.Jedno spojrzenie na wyrostka, który go zaczepił, sprawiło, że Rob znowu się poczułdziewięciolatkiem szarpanym wątpliwościami: bić się czy brać nogi za pas, był to bowiembez wątpienia Anthony Tite.Ale Tite się uśmiechał i nie było w pobliżu widać żadnych jegopopleczników.Poza tym Rob zauważył, że jest teraz o trzy głowy wyższy i dużo silniejszy oddawnego wroga.Poklepał Tony ego  Szczyla po ramieniu, czując nagle taką radość na jegowidok, jakby w dzieciństwie byli najlepszymi przyjaciółmi.- Chodz do gospody i opowiedz o sobie - zaprosił go Anthony, ale Rob się zawahał,miał bowiem przy sobie tylko dwa pensy, które dostał od kupca Bostocka za żonglerkę.Anthony Tite zrozumiał.- Ja stawiam.Pracuję od zeszłego roku.Był terminatorem ciesielskim, powiedziałRobowi, kiedy zasiedli przy piwie w kącie pobliskiej gospody.- W tartaku - wyjaśnił i Rob zauważył, że głos ma ochrypły, a skórę woskowożółtą.Wiedział, co to za praca.Terminator stał w głębokim dole, nad którym kładło się pnie, i pociągał za jedenkoniec piły, podczas gdy towarzysz stolarski na brzegu dołu obsługiwał piłę od góry.- Chyba nastał koniec złych czasów dla cieśli - powiedział Rob.- Zaszedłem do domucechowego i nie widziałem tam wielu próżnujących.Tite przyświadczył kiwnięciem głowy.- Londyn się rozrasta.Miasto już liczy sto tysięcy dusz, jedną ósmą wszystkichAnglików.Wszędzie się coś buduje.Dogodny czas ubiegać się w cechu o praktykę, podobno niedługo zbierze się nowasetka.A że jesteś synem cieśli. Rob pokręcił głową.- Terminuję już.Opowiedział o swoich wędrówkach z Balwierzem i zazdrość w oczach Anthony egosprawiła mu przyjemność, w zamian Tite jemu opowiedział o śmierci Samuela.- W ostatnich latach straciłem matkę i dwóch braci, wszystkich na ospę, a ojca zabrałagorączka - dodał.Rob posępnie kiwnął głową.- Muszę odszukać resztę rodzeństwa.W każdym z tych londyńskich domów możemieszkać mój najmłodszy brat, urodzony przez matkę przed śmiercią i oddany komuś przezRicharda Bukerela.- Może wdowa po Bukerelu będzie coś wiedziała - podsunął Tite i Rob odzyskałnadzieję.- Wyszła drugi raz za mąż, za zieleniarza nazwiskiem Buffington.Mieszka tuniedaleko.Zaraz za Ludgate.Dom Buffingtona stał w okolicy przypominającej trochę odludzie, w jakim królwzniósł swoją nową siedzibę, lecz w sąsiedztwie miał nadbrzeżne mokradła rzeki Fleet i niebył pałacem, tylko walącą się ruderą.Za nędznym domem ciągnęły się dobrze utrzymane polakapusty otoczone nie drenowanym bagnem.Rob przystanął na chwilę, by się przyjrzećczwórce nadąsanych dzieciaków, które w chmarze komarów krążyły z workami kamieni,odganiając od zbiorów zające z mokradeł.Zastał Buffingtonową w domu, zajętą przebieraniem i układaniem zbiorów wkoszykach.- Zające zjadają całe zyski - wyjaśniła gderliwie.- Pamiętam ciebie i twoją rodzinę -mówiła oglądając go, jakby był dorodnym okazem jakiegoś warzywa, nie mogła sobie jednakprzypomnieć, by jej poprzedni mąż wymieniał kiedy nazwisko czy miejsce zamieszkaniamamki, która wzięła niemowlę ochrzczone jako Roger Cole.- Nikt nie zapisał jej nazwiska?Może dojrzała coś w jego oczach, bo się powściągnęła.- Jestem niepiśmienna.A dlaczego tyś się nie dowiedział jej nazwiska i nie zapisał,mopanku? Nie twój to brat?Zdumiał się, że czegoś takiego mogła oczekiwać po dziecku w jego położeniu, aleprzyznał, że kobieta ma trochę racji.Uśmiechnęła się do niego.- Nie bądzmy dla siebie niegrzeczni, ciężkie czasy przeżyliśmy jako sąsiedzi.Wprawiła go w zdumienie, bo przyglądała mu się jak kobieta mężczyznie, z ciepłemw oczach.Wyszczuplała od ciężkiej pracy i zauważył, że kiedyś musiała być piękna.Nie była starsza od Edithy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl