[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak?- Kocham ją.Mary promieniała ciepłem i blaskiem.- Tak się cieszę.- Ona mnie też kocha.- Tym lepiej.- Pewnie że tak - mruknął.Mary wskazała gestem korytarz.- Wrócisz ze mną do gości?Jack wiedział, że powinien to zrobić, ale ten wieczór pełen emocjiwyczerpał go do cna.Nie chciał też, żeby ktoś zobaczył go z oczymaczerwonymi od płaczu.- Będziesz się gniewać, jeśli zostanę tutaj? - spytał.363RS - Oczywiście że nie.Uśmiechnęła się z rozczuleniem i wyszła z pokoju.Jack wrócił do biurka wujka Williama i przesunął leniwie palcami pogładkim blacie.Jak tu spokojnie.Bóg świadkiem, że przydałoby mu siętrochę spokoju.Zapowiadała się długa noc.Z pewnością nie zaśnie.Niema co marzyć.Przynajmniej jednak nie musiał nic robić, nigdzie chodzić,a przede wszystkim - o niczym myśleć.Przynajmniej teraz, przez tę jedną noc chciał po prostu być.Grace spodobał się salon Audleyów.Był całkiem elegancki:utrzymany w stonowanych barwach ciemnego wina i śmietanki, z dwomakompletami mebli, sekretarzykiem i kilkoma wygodnymi fotelami wprzytulnych kącikach.Wszędzie widoczne były ślady zwykłegodomowego życia: sterta listów na biurku, haft pozostawiony na kanapieprzez panią Audley, gdy usłyszała o przybyciu Jacka.Na gzymsiekominka stało w rządku sześć miniatur.Grace podeszła do nich, niby todla ogrzania rąk przy ogniu.Od razu zorientowała się, że są to podobizny wszystkich członkówrodziny, namalowane jakieś piętnaście lat temu.Pierwsza miniaturaprzedstawiała niewątpliwie wuja Jacka, następna była portretem paniAudley.A za nimi.Boże wielki, czy to był Jack? Z pewnością! Jakmożna przez tyle lat tak niewiele się zmienić! Jack na portrecie byłoczywiście młodszy, ale wszystko inne pozostało bez zmian - ten samwyraz twarzy, krzywy uśmieszek.Niemal zaparło jej dech.Pozostałe trzy portreciki przedstawiały z pewnością dzieciAudleyów.Dwóch chłopców i dziewczynka.Grace pochyliła głowę i364RS pomodliła się w duchu, spoglądając na podobiznę młodszego z chłopców.Arthur.Jack bardzo go kochał.Co on mówił o swojej ciotce? Grace weszła do salonu ostatnia idzięki temu spostrzegła, że pani Audley dyskretnie pociągnęła siostrzeńcaku innym drzwiom.Po kilku minutach pojawił się stary majordomus i obwieścił, żepokoje dla gości są już gotowe.Grace jednak stała nadal przy kominku.Nie miała ochoty opuszczać tego pokoju.Sama nie wiedziała, czemu.- Panno Eversleigh.Podniosła wzrok.Stała przed nią ciotka Jacka.- Jak cicho pani stąpa - zauważyła Grace.- Nie słyszałam panikroków.- To Jack - powiedziała pani Audley, biorąc do ręki miniaturęsiostrzeńca stojącą na gzymsie kominka.- Od razu go poznałam - odparła cicho Grace.- Tak, niewiele się zmienił.A to mój syn Edward.Mieszka terazniedaleko stąd.I moja córka Margaret.Ma już dwie córeczki.Grace spojrzała na portrecik Arthura.Pani Audley również.- Bardzo pani współczuję - odezwała się po chwili Grace.Pani Audley z trudem przełknęła ślinę.Nie wydawała się jednakbliska płaczu.- Dziękuję pani - szepnęła.Odwróciła się do młodej dziewczyny iwzięła ją za rękę.- Jack jest w gabinecie swojego wuja.Na końcukorytarza, po prawej.Niech pani pójdzie do niego.Wargi Grace się rozchyliły.365RS - Niech pani tam pójdzie - powtórzyła Mary Audley jeszcze ciszej.Grace skinęła głową i bez zastanowienia udała się we wskazanymkierunku.Na końcu korytarza, po prawej.- Jack? - powiedziała miękko, uchylając drzwi.Siedział w fotelu, twarzą do okna, ale na dzwięk jej głosu odwróciłsię pospiesznie i wstał.Grace weszła do środka i zamknęła cicho drzwi za sobą.- Twoja ciotka powiedziała.Był tak blisko, naprzeciw niej.Nim się spostrzegła, opierała się plecami o drzwi, on zaś całował jąmocno, pospiesznie i - dobry Boże - jak zapamiętale!A potem odstąpił o krok.Grace nie mogła złapać tchu, ledwietrzymała się na nogach i z pewnością nie byłaby w stanie sklecić anijednego zdania, choćby jej życie od tego zależało!Niczego dotąd nie pragnęła tak bardzo jak jego.- Idz lepiej na górę, Grace.- Co takiego?!- Nie zdołam ci się oprzeć - rzekł.Jego głos był cichy i słaby.Wyciągnęła do niego rękę.Nie mogła się powstrzymać.- Nie tutaj - szepnął.Ale oczy płonęły mu namiętnością.- Odejdz - powiedział nieswoim głosem. Proszę.Była mu posłuszna.Wbiegła po schodach, znalazła swój pokój iwśliznęła się do łóżka.Drżała jednak przez całą noc.366RS Było jej bardzo zimno, a równocześnie cała płonęła.367RS 21Nie możesz spać?Jack zerknął z głębi wujowskiego fotela, w którym siedział.Wdrzwiach stał Thomas.- Nie mogę - odparł.Thomas wszedł do gabinetu.- Ja też.Jack podsunął mu butelkę koniaku, która do niedawna stała na półce.Sam ją stamtąd wyjął.Nie było na niej ani drobinki kurzu, choć mógłbyprzysiąc, że jej zawartość nie zmniejszyła się od śmierci wujka.CiociaMary zawsze dbała o nieskazitelną czystość w domu.- Całkiem dobry koniak - namawiał Jack.- Mam wrażenie, że mójwujek chował go na jakąś specjalną okazję.- Zamrugał, zerknął naetykietkę i wymamrotał: - Nie taką jak dzisiejsza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl