[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Faceci muszą sięnauczyć trzymać ręce przy sobie, stale to powtarzam.- Spojrzała na Jury'ego z uśmiechem.143 - Jasna sprawa.Jeśli będziemy mieć więcej pytań, czybędzie pani do dyspozycji?- Tak, oczywiście.- Jej uśmiech stał się jeszcze bar-dziej kokieteryjny.- W toalecie, sir.- Wiggins wskazał ręką w górę.Stalipo zewnętrznej stronie muru, w części utworzonej z bu-dynków przekształconej stajni.- Nie jest to zbyt trudne; poprostu otworzyłem okno do środka, przecisnąłem się przeznie i wyszedłem drzwiami na podwórze.Jury spojrzał na okno, a potem na ziemię.Znieg niemalsię stopił, a grunt był twardy.Mało prawdopodobne, żebyzostały jakieś ślady.Kucnął.- Ludzie Pratta musieli tu być.Zastanawiam się,czy.Usłyszał z tyłu pssst.Rozejrzał się, żeby ustalić kie-runek, a wtedy zobaczył główkę za jednym z dębów.- Co to było, sir? - zapytał Wiggins; rozglądał się dośćniepewnie i postawił kołnierz płaszcza, jakby go to mogłouchronić przed dziwnymi stworkami z tych lesistychokolic.- Chyba wiem - powiedział Jury, obserwując drzewo.Główka znowu się pokazała, a nad nią druga.- Pssst.Pssst.- Wyjdzcie stamtąd! - zawołał Jury swoim najbardziejstanowczym tonem.Podziałało, może nawet za bardzo, bo młodziDouble'owie wyszli z głowami opuszczonymi jeszcze niżejniż zwykle.Rączka dziewczynki mięła rąbek płaszcza.Jury zapytał nieco łagodniej:- Co wy tu robicie, James i James?Chłopiec, zawsze odważniejszy z tej dwójki, spojrzałna Jury'ego, a potem na Wigginsa, przypatrzył się temudrugiemu bacznie i przeniósł wzrok z powrotem144 na Jury'ego.Komunikat byl wyrazny: Ten tu niech sobiepójdzie, bo inaczej nic nie powiemy.- Wiggins, wejdz do środka i sprawdz, czy Hetcienie przypomniało się coś jeszcze po kilku drinkach,okay?Gdy tylko sierżant odszedł, dziewczynka zaczęła pod-skakiwać, z trudem powstrzymując podniecenie, a chło-piec wypowiedział pełnym namaszczenia tonem słowo:- Zlady! - Pokazał palcem do tyłu w kierunku drzew.Zaraz za murem był drzewostan dębów, przechodzącyw gęsty las.Dziewczynka utkwiła niebieskie oczy, wielkie jakspodki, w twarzy Jury'ego, najwyrazniej zachwycona, żelekcja tak szybko się przydała.James szeptał z przejęciem, ciągnąc Jury'ego:- Zrobiliśmy, co pan mówił, panie Jury.Szukaliśmyczegoś dziwnego.Pan mówił, że jak jest morderstwo, tona pewno będzie coś dziwnego.Tak mówiłem? - zastanawiał się Jury, gdy ciągnęli gomiędzy sobą jak wózek.Puścili go wreszcie i popędziliprzodem wśród drzew.W lesie śnieg nie stopniał zupełniejak pod murami pubu  Pod Aabędziem", i gdy inspektorpodszedł do dzieciaków, James pokazywał w dół, na od-cisk buta.Kilka stóp dalej był jeszcze jeden, znów tam,gdzie śnieg nie zdążył stopnieć.Kolejne dwadzieścia stópdalej dotarli do małej przesieki, gdzie ziemia była twarda ipokryta koleinami.James pokazał do tyłu, w kierunku drogi Sidbury-Dorking Dean, zasłoniętej drzewami, i poinformował:- To stara droga.Już nikt tędy nie jezdzi.Kiedyśprowadziła do Dorking.Były tam stare ślady opon, a gdy Jury ukucnął i przyj-rzał im się uważniej, zobaczył jeden, który przynajmniejczęściowo nie wyglądał na tak dawny.Jakiś samochód145 mógł skręcić z drogi Sidbury-Dorking Dean i zatrzymaćsię tutaj.Jury wstał.- James - powiedział - i James.- Położył rękę nawłóczkowej czapce dziewczynki.- Jesteście fantastyczni.Z otwartymi ustami gapili się na siebie nawzajem,zdumieni, że nazywa ich słowem zarezerwowanym dlabajkowych opowieści.Jury wyjął portfel i dodał:- Scotland Yard zazwyczaj nagradza tego rodzajurzeczy.- Wręczył każdemu z nich banknot jednofuntowy,które przyjęli wśród wybuchów śmiechu.- 0 tym odkryciu, oczywiście, nie wolno nikomu wspominać.Chichot ustał, głowy kiwnęły i zapanowała atmosferapowagi.- Idzcie teraz do domu.I uważajcie na siebie.Będęwas potrzebował pózniej.Double'owie ruszyli ścieżką wśród drzew, ale za mi-nutę chłopiec był z powrotem i wpychał coś Jury'emu wrękę.- To dla pana, sir.Sam wystrugałem.- James odbiegł między drzewa, obydwoje odwrócili się, pomachalii zniknęli.Jury spojrzał na prezent.Była to proca, bardzo to-porna, z gumką.Uśmiechnął się.Potem poszurał nogamiw śniegu, szukając kamyków, podniósł kilka i strzelił paręrazy do drzew.Gdy był w wieku Jamesa, wybił cały rządokien w szkole z odległości stu stóp.Potem obejrzał się z zażenowaniem, czy nikt go niewidział.Wepchnął procę do wewnętrznej kieszeni i powę-drował z powrotem do pubu  Pod Aabędziem". 10- Ziemia była strasznie twarda, udało nam się zdjąćfragment odcisku opon - powiedział komisarz Pratt, z no-gami na biurku posterunkowego Plucka.- Nie sądzę, żeby przydało nam się to o wiele bardziejniż odciski stóp.Nikt w okolicy nie nosi kaloszy w tymrozmiarze.Jeśli był na tyle sprytny, żeby zmienić buty, napewno był też na tyle sprytny, żeby zmienić opony wsamochodzie - zauważył Jury.- Uhm.Na wszelki wypadek sprawdzamy wszystko.Jednak było to dość bezpieczne miejsce, żeby skręcić izaparkować.- Pratt zamknął oczy, jakby znów wyobrażałsobie samochód w lesie.- Osłonięte od głównej drogidrzewami i tym niewielkim pagórkiem.- Otworzył oczy ispojrzał na Jury'ego.- A jeśli chodzi o te nacięcia nanosie.Ale Prattowi przerwał sierżant Pluck, który ogłosiłprzybycie lady Ardry.- Posyłał pan po nią, sir? Ona tak twierdzi.- Pluck byłprzerażony, jakby Jury postradał zmysły.- Tak - przyznał Jury.- A gdy przyjdą panna Ri-vington i pan Matchett, niech chwilę poczekają, dobrze?Ale lady Ardry była już w środku; z satysfakcjąspychała Plucka na bok, przyłożywszy swoją laskę w po-147 przek do jego piersi.Pratt dopił herbatę i powiedział, żemusi już iść.Skinął głową i wyszedł.Agatha siedziała, ściskając laskę obiema rękami.Jejogromna peleryna zasłaniała całkowicie krzesło.Jury'emuszczególnie podobały się rękawiczki lady Ardry ciem-nobrązowe, robione na drutach; wszystkie palce obciętebyły tuż nad knykciami.Jeden palec się strzępił, ale niechciało jej się tego naprawić.Wyglądała na uradowaną jakdziecko, że inspektor ją wezwał.- Chciał pan się ze mną widzieć w sprawie tegoCreeda?Jury był zaskoczony.- Skąd pani zna jego nazwisko, lady Ardry?- Od herolda miejskiego - wyjaśniła ze złośliwymuśmieszkiem.- Sierżanta Plucka.Ostrzegałam pana przednim, nieprawdaż? Chodzi i opowiada wszystkim.- Potemwydęła policzki i wygłosiła konkluzję: - A więc, inspekto-rze, ten szaleniec wciąż czyha w Long Piddleton!- Nie wierzy pani chyba, że to jakiś obcy włóczy siępo miasteczku, gotów do ataku?- Dobry Boże, nie sugeruje pan przecież, że to ktośs t ą d ? - Prychnęła.- Rozmawiał pan z głupimMelrose'em [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl