[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rafe, naprawdę doceniam twoją troskę.Słowo honoru.Ale umiem sobie radzić sama.- Nie wątpię.145RS - Przez kilka lat pracowałam w sklepie w Waszyngtonie.Któregoś wieczoru wpadli złodzieje; trzymając mnie na muszce,okradli sklep.Nie straciłam głowy.Wiem, jak się zachowywać i co robić, żeby nie prowokowaćnapastnika.Widzę, że się martwisz, a ja naprawdę różnię się odCassie.Mnie Dolin nie przestraszy.- Regan.- Poczekaj, daj mi skończyć.Cassie jeszcze się nie pozbierała,dzieci są zestresowane.Nie wiem, jak by zareagowały na obecnośćmężczyzny.Nie znają cię.Wsunął ręce do kieszeni.- Przecież nie wyrządzę im krzywdy.- One tego nie wiedzą.Mała Emma godzinami siedzi koło matkii w milczeniu bawi się lalką.A chłopiec.Boże, jak na niego patrzę,to serce mi się kraje.One potrzebują czasu, żeby znów poczuć siębezpiecznie.Ty, Rafe, jesteś wielki, silny.- A ty uparta.- Wydaje mi się, że postępuję słusznie.Tak, żeby dla nich byłonajlepiej.Dokładnie sobie wszystko przemyślałam.Bardzo miprzykro, ale nie możesz się do nas wprowadzić.- Zaproś mnie na kolację.- Co?- Zaproś mnie na kolację.%7łeby dzieciaki mnie poznały i żebyzaczęły się do mnie przyzwyczajać.146RS - No i kto jest uparty? - Regan westchnęła, ale po chwili skinęłagłową: na taki kompromis może pójść.- Dobrze.O wpół do ósmej.Ale o dziesiątej znikasz.- Poprzytulamy się na kanapie, kiedy dzieci pójdą spać?- Może.A teraz do widzenia.- Nie dasz mi buzi na pożegnanie? Pocałowała go cnotliwie wpoliczek.- Jestem w pracy.Rafe! - zawołała ze śmiechem, kiedy porwałją w ramiona.- Stoimy przed oknem.Nie dokończyła.Zmiażdżył jej usta swoimi.- A niech sobie ludzie gadają.Przynajmniej teraz mają o czym -rzekł, kierując się ku drzwiom.Przecznicę dalej Cassie siedziała w gabinecie Devina,wykręcając nerwowo ręce.Teoretycznie powinno być łatwiejrozmawiać o sprawach osobistych z człowiekiem, którego zna się całeżycie, ale tak nie było.Obcego chyba mniej by się krępowała.- Przepraszam, nie mogłam wcześniej wyjść.Miałyśmy wieluklientów.- Nie szkodzi, Cassie.- Rozmawiając z nią, zawsze mówił cicho,jak do rannego ptaszka.- Wszystkie dokumenty mam przygotowane.Wystarczy je tylko podpisać.- Nie wsadzą go do więzienia.? - spytała bezbarwnym głosem.- Obawiam się, że nie.- Bo się nie broniłam?147RS - Nie, Cassie.- Miał ochotę uścisnąć jej drżące dłonie, ale niemógł.Był szeryfem.- Joe przyznał się do rękoczynów, ale sąd wziąłpod uwagę inne okoliczności: jego problemy z alkoholem i to, żestracił pracę.Zobowiązał Joego do podjęcia leczenia, do spotkań zkuratorem, do przestrzegania prawa.- To mu dobrze zrobi.- Popatrzyła Devinowi w oczy, po czymszybko opuściła spojrzenie.- Miałam na myśli leczenie.Jak przestaniepić, może nie będzie tak agresywny.- No właśnie - mruknął Devin, który nie wierzył w żadnącudowną przemianę Joego Dolina.- Ale na razie musisz sięzabezpieczyć.Temu służy ten zakaz.Ponownie wbiła w Devina wzrok.- Czyli ten papierek nie pozwoli Joemu wrócić do domu?Devin wyciągnął papierosa, schował go z powrotem do paczki.- Jeżeli złożysz swój podpis - rzekł chłodnym, urzędowymtonem - Joe dostanie zakaz zbliżania się do ciebie.Nie wolno mubędzie wejść do kawiarni, kiedy jesteś w pracy, podejść do ciebie naulicy, odwiedzić cię w domu Regan.Złamanie któregokolwiek z tychpostanowień jest tożsame z unieważnieniem zwolnienia warunkowegoi osiemnastomiesięczną odsiadką.- On o tym wie?- Został powiadomiony.Cassie zwilżyła wargi.Joe nie będzie mógł się do niej zbliżyć.Zwrażenia zakręciło się jej w głowie.Skoro nie będzie mógł sięzbliżyć, nie będzie mógł również uderzyć.148RS - Muszę tylko podpisać?- Tak, musisz tylko podpisać.Obszedłszy biurko, Devin podał Cassie długopis.Nie drgnęła.Zdławił przekleństwo.- O co chodzi, Cassie? Porozmawiaj ze mną.Powiedz mi, czegochcesz.Potrząsnęła głową i wzięła długopis.Złożyła podpis, szybko,nerwowo, jakby ta prosta czynność sprawiała jej ból.- Masz przeze mnie mnóstwo kłopotów.- Wykonuję swoją pracę.- Jesteś dobrym szeryfem.Tak, tak.- Uśmiechnęła się, kiedypopatrzył na nią zaskoczony.- Jesteś spokojny, kompetentny,potrafisz rozmawiać z ludzmi.Wszyscy wiedzą, że można na ciebieliczyć.A moja mama latami powtarzała, że MacKade'owie wylądująw pace.- Zarumieniwszy się, Cassie spuściła wzrok.- Przepraszam.Głupio gadam.- Wcale nie.Ja też tak myślałem.%7łe nic dobrego z nas niewyrośnie.Wiesz, Cass - dodał po chwili - chyba od dziesięciu lat niesłyszałem, żebyś wypowiedziała naraz tyle słów.- Bo ja ciągle wygaduję jakieś bzdury.- Nie mów tak.- Odruchowo ujął ją za brodę, zmuszając, byCassie spojrzała mu w oczy, po czym opuścił rękę i przysiadł nakrawędzi biurka.- Jak dzieciaki?- Znacznie lepiej.- A jak wam się mieszka u Regan?149RS - Zwietnie.Regan jest wspaniała.Traktuje nas jak rodzinę.Ona iRafe.- urwała, ponownie oblewając się rumieńcem.- Na pewnojesteś zajęty, a ja tu siedzę i gadam.- Akurat mam przerwę obiadową - powiedział Devin.Powiedziałby cokolwiek, żeby tylko zatrzymać ją dłużej.- Co o nichmyślisz? O Regan i Rafe'ie?- Hm.sprawiała wrażenie szczęśliwej, kiedy dziś rano wróciłado domu.- A on sprawiał wrażenie nieszczęśliwego, kiedy odwiedziłemgo przed południem.Cassie wygięła usta w uśmiechu.- To dobry znak.On potrzebuje kobiety silnej i zadziornej, któramu się stawia.Dotychczas mógł mieć każdą, nie musiał się wysilać.%7ładen z was nie musiał.- Tak? - Zmarszczywszy czoło, Devin znów wyjął z paczkipapierosa.- A ja pamiętam, jak dostałem od ciebie kosza.Wstała.- Och, to było sto lat temu.- Niecałe dwanaście.Zaraz po twoich szesnastych urodzinach.- Chodziłam z Joem.- Wciągając palto, zastanawiała się, czykiedykolwiek miała szesnaście lat; czuła się tak staro.- Dzięki, Dev.Za pomoc, za to pismo, które przygotowałeś.- Po to tu jestem.%7łeby pomagać ludziom.Przystanęła wdrzwiach, ale nie odwróciła się.Wolała nie widzieć współczucia w jego oczach.150RS - Spytałeś, czego chcę.Tylko jednego.Czuć się bezpieczna.Powiedziała to tak cicho, że z trudem słyszał jej słowa.W cienkim paletku, które nie chroniło przed ostrym wiatrem, napiechotę poszła do kawiarni.Rafe zjawił się dziesięć minut przed czasem.Stojąc poddrzwiami, czuł, jak mu serce łomocze ze zdenerwowania.W jednejręce trzymał butelkę wina, w drugiej pudełko ciasteczek - miałyprzełamać lody.Nie miał pojęcia, jak się postępuje z ludzmi liczącymi poniżejszesnastu lat.Nacisnął klamkę.Ucieszył się, że nie drgnęła.Zatem drzwi byłyzamknięte na klucz.Zapukał, po czym odsunął się.Drzwi otworzyłaRegan - na taką szerokość, na jaką pozwalał gruby łańcuch.- Całkiem niezle - pochwalił Rafe.- Ale w przyszłości pytaj: Kto tam?".- Widziałam cię przez okno.- Zamknęła drzwi, zdjęła łańcuch iponownie je otworzyła.Spoglądając na jego ręce, uśmiechnęła sięszeroko.- Bez bukietu lilii?- Chciałabyś! - Pewnie by ją pocałował, gdyby w głębi pokojunie zauważył wpatrzonych w siebie szarych oczu.- Zdaje się, że maszw domu myszkę.Regan obejrzała się za siebie i uśmiechnęła na widok Emmy.- Zliczną i cichutką.Emmo, to jest pan MacKade.Poznałaś go uEd, pamiętasz?151RS Wyciągnęła rękę do dziewczynki.Ta, spoglądając lękliwie nagościa, wstała z kanapy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl