[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko jednak niezwykle starannemu wychowaniu zawdzięczała fakt, żenie krzyknęła ze zdumienia na widok wchodzącego mężczyzny.Właściwie niewszedł - wpadł, wtargnął do jej gabinetu jak pirat na pokład wrogiego okrętu.Był niezwykle przystojny.Wysoki, smagły, ciemnowłosy, o dzikimspojrzeniu czarnych oczu.Włosy miał zebrane na karku i spięte w mały kucyk;kilkudniowy zarost dopełniał całości obrazu.W porównaniu z jego potężną sylwetką jej gabinet wyglądał jak domekdla lalek.Na dodatek ów przybysz ubrany był jak zwykły robotnik.Ot, stare dżinsy,sprany podkoszulek i długie, zabłocone buty, zostawiające brudne ślady nalśniącym parkiecie.Sydney zacisnęła usta.A więc nie wysłali nawet zwykłegourzędnika, tylko jakiegoś montera, który na dodatek nie uznał za stosownewytrzeć buty przed wejściem.- Dobrze trafiłem?Obcesowy ton i lekki obcy akcent pogłębiły wrażenie, że ma przed sobąistotę z innego świataNagromadzenie skojarzeń sprawiło, że nie zapanowała nad swoimgłosem.- Tak, i na dodatek spóznił się pan - powiedziała ostro.Jego oczy zwęziłysię.Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.- Naprawdę?- Tak.Warto od czasu do czasu spojrzeć na zegarek.Mój czas jest cenny, panie.panie.- Stanisławski.Włożył ręce do kieszeni i podszedł nieco bliżej.Teraz prawie opierał się obiurko.- Stani,.sławski? - powtórzyła z trudem.- Chyba zaszła jakaś pomyłka.-Sydney uniosła ze zdziwieniem brwi.Spojrzał na nią z mieszaniną zniecierpliwienia i zainteresowania.Owszem, pomyślał, niczego sobie, ładna, nawet bardzo ładna, ale on nieprzyszedł tutaj, żeby tracić czas na rozmowy z jakąś panieneczką, która stroifochy.- Na to wygląda - powiedział.- Hayward pewnie musi być już dobrzestarszym panem, łysym, z białymi bokobrodami.- Ma pan na myśli mojego dziadka.- To Hayward jest pani dziadkiem? Nie wiedziałem, chcę z nim pogadać.- Niestety, to niemożliwe, dziadek umarł dwa miesiące temu.Oczy mężczyzny natychmiast złagodniały, nabrały nowego wyrazu.- Och, bardzo mi przykro.Ton jego głosu sprawił, że przez chwilę Sydney miała dziwne wrażenie,że dopiero teraz słyszy prawdziwe wyrazy współczucia.- Dziękuję.Proszę, niech pan siada, przejdzmy do interesów.Zimna, pełna dystansu, księżycowa, ocenił szybko jej charakter.Bardzodobrze, uznał.Będzie się lepiej rozmawiało.Podobne sprawy najlepiej załatwiasię na odległość, bezosobowo.- Wielokrotnie pisałem do pani dziadka - zaczął, siadając na stylowymkrześle naprzeciw biurka- lecz ostatniego listu wiodocznie nie zdążył już dostać. Pewnie wiele się zmieniło.Tak, wiele się ostatnio zmieniło, pomyślała.Jej życie też nagle stało sięzupełnie inne niż kiedyś.- Korespondencja powinna być adresowana do mnie - usiadła za biurkiemi splotła dłonie -jak pan wie, w naszej firmie są różne działy i.- Co takiego?Opanowała się wysiłkiem woli.Nie lubiła, kiedy jej przerywano.- Słucham, o co panu chodzi?- Co mają do tego różne działy?Gdyby była sama, westchnęłaby głęboko i znużona zamknęła oczy.- Na jakim stanowisku jest pan zatrudniony?- Jak to? - zapytał znowu.- Czym się pan zajmuje?Uśmiechnął się.Zęby miał bardzo białe, uśmiech wyjątkowo miły.- Co robię? Pracuję w drewnie.- Jest pan stolarzem?- Można tak powiedzieć.- Można tak powiedzieć - powtórzyła, westchnęła ciężko i wyprostowałasię w fotelu.Nad jej głową na niebieskim niebie rysowały się smukłe wieżowceManhattanu.- Czy może mi pan powiedzieć, dlaczego pan Howington wysłałwłaśnie pana na rozmowę ze mną.Nie od razu odpowiedział.Zapach i nastrój tego pokoju działały na niegousypiająco.- Nikt mnie nigdzie nie wysyłał - otrząsnął się nagle, jakby wyrwany zesnu. Sydney zaniepokoiła się.- Jak to?- Zwyczajnie.Nazywam się Michael Stanisławski, jestem lokatoremjednego z pani domów.- Założył nogę na nogę.Mogła teraz podziwiać jegobrudny but w całej okazałości.- A co do Howingtona, to już kiedyś miałem znim kontakt, nie byłem zachwycony - dodał pewnym głosem.- Przepraszam pana na chwilę.- Uśmiechnęła się do niego nieznacznie isięgnęła po telefon.- Janinę, czy pan Stanisławski mówił, że przychodzi odHowingtona?- Nie, proszę pani.Po prostu chciał się z panią zobaczyć.Pan Howingtondzwonił dziesięć minut temu.Przepraszał, że nie może przyjść.Jeśli pani.- Dziękuję.- Nie czekając na dalsze wyjaśnienia, Sydney odłożyłasłuchawkę.Usiadła i ponownie spojrzała w utkwione w niej czarne oczy.- Widzi pan? Chyba istotnie zaszło jakieś nieporozumienie.- Dlaczego? To pani się pomyliła.Ja wiem, po co przyszedłem.Jestem tuw sprawie zaległego remontu należących do was budynków mieszkalnych naSoho.Przesunęła dłonią po włosach.- Jak rozumiem, ma pan pewne zastrzeżenia.- Mam same zastrzeżenia - poprawił ją.- Jak pan wie, w takich sytuacjach obowiązuje pewien urzędowy tryb,któremu trzeba się podporządkować.To trwa.Mężczyzna uniósł brwi.- Te domy należą do pani, prawda? - Tak, ale.- No to pani jest za nie odpowiedzialna.Wzięła głęboki oddech.- Doskonale wiem, za co jestem odpowiedzialna, a teraz.- Poruszyła sięna fotelu, jakby chciała wstać, dając mu sygnał, że powininen opuścić jejgabinet.On jednak nawet nie drgnął.- Pani dziadek zobowiązał się załatwić te sprawy.Nie może pani niedotrzymać tego, co obiecał.- Wiem, co mogę, a czego nie mogę - powiedziała lodowatym tonem - popierwsze mam prowadzić firmę.-A to wcale niełatwe, dorzuciła w myśli.Głośno mówiła dalej: - Proszę powtórzyć najemcom, że nasza firma poważniemyśli o przeprowadzeniu generalnego remontu pomieszczeń.Zdajemy sobiesprawę ze stanu niektórych budynków.Domami na Sofio również się zajmiemy.W odpowiedniej kolejnosti [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl