[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuła się, jak gdyby starannieułożony stos kartek, jakim było ich małżeństwo, leżał rozrzucony po podłodze, a ona nie miałasiły, żeby zacząć podnosić strzępki papieru.Sam podniósł się z fotela.Zmęczonym głosem powiedział: - Oboje możemy spać w łóż-ku.Będę uważał, żeby nie przesuwać się na twoją stronę.- Był już przy drzwiach, kiedy za-trzymał się i spuścił głowę.- Annie? - Milczała.- Jutro rano mamy konferencję prasową na te-mat sprawy Dunn przeciw Hanoverowi.Wczoraj przesunąłem termin i najchętniej odwołałbymją na dobre, ale nasi specjaliści od public relations nalegali.- Teraz, kiedy Michael jest taki chory? - spytała.Zwycięstwo czy nie, ale w tej chwilikonferencja prasowa wydawała jej się nie na miejscu.SR - John chce, żeby się odbyła.Tak samo John Stewart.Dla mnie to kłopotliwe.- Zawahałsię.- Przyjdziesz?Annie odchyliła głowę na parapet.W przeszłości uczestniczyła we wszystkich konferen-cjach prasowych Sama.Sprawiało jej przyjemność, że tam była, że była przedstawiana, że pa-trzyła rozpromienionym wzrokiem na męża.Teraz nie mogła tego zrobić, to było niemożliwe.Nie mogłaby się zdobyć na rozpromienione spojrzenie, a być przedstawianą, to ostatnia rzecz,jakiej mogła chcieć.Nie chciała, żeby ludzie na nią patrzyli.Była pewna, że wszyscy znająprawdę i będą się w nią wpatrywać, może ze zdumieniem bądz z pożałowaniem.- Mam zajęcia - powiedziała.- Wiem, ale myślałem, że będziesz mogła przyjść trochę pózniej.Właśnie tak robiła w przeszłości, ale jej milczenie świadczyło o tym, że teraz tego niezrobi.Stał w miejscu jeszcze chwilę, zanim szepnął: - W porządku - i cicho zszedł po schodachna dół.Annie cierpiała na chroniczną bezsenność.Była w doskonałej formie, jeśli spała pięć go-dzin na dobę, co w teorii znaczyło, że mogła kłaść się po północy i wstawać o świcie.W prak-tyce natomiast już o dziesiątej wieczorem kleiły jej się powieki.Zwykle, kiedy budziła się wśrodku nocy, wykorzystywała ten czas na przemyślenie czegoś, czytanie książek albo prac stu-dentów.Często po prostu wtulała się w ciało Sama, rozkoszując się jego ciepłem.Tej nocy nie było żadnego ciepła.W ogóle nie położyła się do łóżka, ale została w swoimgabinecie, drzemiąc w fotelu przy oknie, budzona przez kakofonię myśli.Raz zawędrowała nadół, do kuchni, po aspirynę i herbatę ziołową, ale przygnębił ją fakt, że kuchnia wyglądała taknormalnie, kiedy w ogóle nic nie było normalne.Wróciła do swojego gabinetu, otuliła się ko-cem i nie mogła przestać drżeć.Gdyby udało jej się zasnąć na trzy godziny, z pewnością opa-nowałaby drżenie.Niemniej jednak rano, kiedy Zoe i Max zeszli na dół, była w kuchni i odprowadziła ichdo drzwi, obiecując Zoe, że po szkole podwiezie ją do szpitala.Tak, uznała, że może tam poje-chać.Za bardzo kochała Michaela - pielęgniarka powiedziała jej przez telefon, że ciągle nieodzyskał przytomności - żeby móc go nie odwiedzić.A czy będzie w stanie rozmawiać z Teke -temu problemowi będzie musiała stawić czoło już wkrótce.W chwilę po wyjściu dzieci zszedł na dół Sam ubrany do pracy.Nie wiedząc, jak się mado niego odezwać, poszła pod prysznic.Aazienkę wypełnił szum płynącej wody, aż wreszcieSR zakręciła kurki.Sięgnęła po ręcznik przewieszony przez parawan i wtedy zobaczyła jego postaćw szarym garniturze.- Tak? - spytała zaalarmowana i okryła się ręcznikiem.- Możemy chwilę porozmawiać? - spytał.- Jestem nie ubrana.- Nie wygłupiaj się, Annie.Wiedziała, co on myśli: że jest jego żoną, że tysiące razy widział ją rozebraną, że znakażdy centymetr jej ciała.Ale przez to, co zrobił, stał się obcy.Czuła się przed nim skrępowa-na.Nie poruszyła się.Nie odezwała się.Od kiedy usłyszała jego głos, wpatrywała się w ma-jaczącą za parawanem sylwetkę.Kiedy tylko odszedł, wytarła się i założyła szlafrok.Wtedyotworzyła drzwi łazienki.- Słucham?Siedział na skraju łóżka, z łokciami opartymi o kolana.Wydawał się bardzo oficjalny natle zmiętoszonego prześcieradła, ale nie aż tak oficjalny, jeśli się patrzyło na drugą stronę łóżka,schludną, nie rozścieloną.Ale obojętnie z której strony się na niego patrzyło, był przystojny.Dotknęło ją to bardzo.- Jakie masz plany na dzisiaj? - spytał z należną pokorą.- Nie wiem.- Będziesz w szkole?- Krótko.- Wybierasz się do szpitala?- Podwiozę tam Zoe i Janę, kiedy skończą lekcje.Max podwiezie Leigh.Sam spojrzał na swoje dłonie.- Możemy się umówić na kawę?- Nie zostanę tam tak długo.Podniósł wzrok.- W takim razie może na wczesną kolację? W mieście czy tutaj?Potrząsnęła głową.Cały ból, jaki miała w sobie, skupił się w jej sercu.- Nie mogę, Sam -odpowiedziała.- Nie chcesz.- Nie mogę.To jest tak, jakby we mnie trwała wojna i jakbym miała wiele krwawiącychran, ale nie jestem w stanie się w nich zorientować, dopóki choć trochę nie opadnie kurz.Uszanował to.Po minucie z trudem podniósł się i stanął, taki szczery i zrezygnowanySam, że w Annie aż coś się wyrywało, żeby rzucić mu się w ramiona i błagać o przebaczenie.SR Tylko że to nie ona powinna błagać o przebaczenie.Ona nie zrobiła nic złego, przynajmniej takmyślała.Była zmieszana.Patrzyła, jak odchodzi.Pomyślała, że powinna mu życzyć powodzeniana konferencji prasowej, jednak nie chciała mówić.Pomyślała, że powinna być zadowolona, żezaprosił ją na kolację, jednak w ogóle nie czuła zadowolenia.%7łeby znowu się nie rozpłakać, zajęła się ubieraniem, ale kiedy to robiła, wiedziała, że niebędzie w stanie pojechać na wykład.Nie mogła stanąć przed dwiema setkami pierwszorocznia-ków i omawiać twórczość D.H.Lawrence'a.D.H.Lawrence.Wszystko zgodnie z konspektem.Synowie i kochankowie.Mężczyzna idwie kobiety - jedna mocno stojąca na ziemi, druga refleksyjna.Niemożliwe, żeby była w sta-nie o tym mówić.Przeklinając los, znów zaczęła wymiotować.Potem przebrała się.Kostium zamieniła nadżinsy, sportowe buty i sweter, i ruszyła do samochodu.Pół godziny pózniej była w Rockport,przed małym, naruszonym zębem czasu domkiem, który przez dwadzieścia jeden lat życia na-zywała swoim domem.Podjazd był wyżłobiony koleinami, i nie zawiniły tu złe warunki atmosferyczne, alezwykłe zaniedbanie.Peter Huggins nie mógł się troszczyć o takie rzeczy jak reperowanie chod-nika, strzyżenie trawników czy utrzymanie w należytym porządku parkanu.Był artystą.Pozwa-lał, żeby wszystko samo się działo.Z uroczym nieśmiałym uśmiechem dawał przyrodzie poledo popisu w swoim obejściu.Annie zaparkowała za jego przerdzewiałym samochodem i skierowała się do bocznychdrzwi.Kuchnia była jednym wielkim chaosem.Pete nie był zwolennikiem zmywania naczyń,dopóki w kredensie było jeszcze coś czystego.Nie był zwolennikiem odkładania na miejsceartykułów żywnościowych tylko po to, żeby je znów wyjmować przy następnym posiłku.Niebył zwolennikiem wyrzucania nadchodzących pocztą niepotrzebnych reklam i ofert, skoro naich odwrocie można było rysować.O, i to jak rysować! Annie mogła mieć mu za złe zaśmieco-ne obejście, ale nigdy jego rysunki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl