[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Mam nadzieję, żetym razem udało ci się wygrać w klasy? Nie? No przecież miałaś trenować! ,  Kochanie, czasporzucać kamieniem - nadal nie trafiasz dalej niż do płotu, a to zdecydowanie za mało!.Uśmiecham się do siebie kwaśno.Kwaśno.dobre słowo, zważywszy na kapcia, którego mam w ustach.Wynikmieszanki martini z cytryną, mentolowych slimów i krakersów z majonezem.Fuj.Muszęumyć zęby.Zadzwonię do ciotki, może mnie natchnie.Umyłam zęby, wpisałam na Szklarni:  Niedziela - w poszukiwaniu czaru dzieciństwai sięgam po telefon.- Halo?- Cześć, ciociu.Sprawę taką mam.- Dzień dobry, Jagusiu.Co się stało, moje dziecko kochane? W czym ci pomóc? - Wjej głosie wyczuwam nutkę ekscytacji.Odwieczny, głupi mechanizm - my, dzieci i wnuki, im taka ciotka starsza, tymbardziej ją chcemy odciążać, a ona tym bardziej chce być obciążana, bo nie chce się czuć jakrelikt przeszłości, przeznaczony do bujania się w fotelu i oglądania Teleexpressu.Staram się otym pamiętać, więc od czasu do czasu dzwonię do Ireny z  trudną sprawą.Lubi to, choć zanic w świecie nie dałaby po sobie tego poznać.- Ty mi przypomnij.Mmm, ciociu.Co ja lubiłam robić, jak byłam mała? U was jakbywałam?- Siać roślinność lubiłaś.Przetworzoną.- Złośliwa wiedzma! Kocham ją!- Cieszę się, ciociu, żeś w formie, ale ja pytam poważnie.- Zwykle, Dziuniu, zajmowałaś się głupotami, jak to dziecko.Męczyłaś Felka, żeby ci czytał mity greckie, albo siadałaś z Dorotką i wycinałyście lalki.- Eee, z mamą to pewnie sporadycznie, a mnie chodzi o to, co robiłam zazwyczaj.- Co ty opowiadasz, Dziuniu.Toż ja mam całą szufladę tych lalek.Składałyście kartkęw harmonijkę, rysowałyście człowieczka, wycinałyście i robił się taki rządek trzymającychsię za ręce ludzików.Pamiętasz?- Oczywiście, że pamiętam, ale niemożliwe, żeby to było zbyt często.- Coś Irenachyba pomieszała.- A poza tym?- Pokażę ci te lalki, kochanie, tylko wpadnij na kawę.- Ignoruje moje pytanie, jestemdziwnie pewna, że z rozmysłem.- To sobie przypomnisz.Godzinami nad tym siedziałyście zDorotką.Ty robiłaś szablony i kazałaś jej projektować potem te stroje - sukienki, korale.Dorocia tak się cieszyła, że ci może zaimponować, bo ty zawsze byłaś takim małymprymuskiem, Zosią Samosią.- Wiesz co, ja to tego w ogóle nie pamiętam.- Zmarkotniałam.Nie wiem czemu, alezezłościła mnie ta opowiastka.Chciałam dziecięcego wspomnienia, nieskażonegodorosłością, a Irena mi tu o relacji matka-dziecko.No nie!- To wpadnij dziś na tę kawę - oznajmia Irena - a ja poszperam w szufladach.Czekamo piętnastej.- Irena nigdy nie mówiła  o trzeciej , ale właśnie  o piętnastej z wyraznym  ę.Uwielbiam to u niej.Nie ma być łatwiej, tylko wykwintniej.Czad! - No już, Dziuniu, dowidzenia.Stawiłam się u Ireny  o piętnastej , tak jak zarządziła.Weszłam i od progu poczułamto, co tak u niej lubię - zapach spokoju i ciepła.Domowego jedzenia.Zaraz, pomidorówka?Tak, z normalnych pomidorów, nie z przecieru, nie z pulpy.Z pomidorów sparzonych wewrzątku, oskórowanych, startych na tarce albo zmiksowanych mikserem.Rewelacja.Kiedybyłam dzieckiem, do pomidorowy obowiązkowe były lane kluski, ale Irena już chyba nie mana to siły, bo na miseczce zobaczyłam  makaron babuni , standardowy produkt sklepowy.Zdrada.- Lanych nie robiłam - czyta mi w myślach - bo dla mnie jednej nie warto, a rano niewiedziałam, że przyjedziesz.- Zjem sklepowe.Wiesz, że to nasze?- Ale co wasze?- No ten makaron, to naszej firmy.Ciekawą ma strategię promocyjną, wiesz?Nawiązuje do tradycyjnych, rodzinnych wartości, a trafia głównie do młodych.- Nie wiem, co w tym takiego dziwnego, Dziuniu, przecież babcie gotują właśnie dlamłodych. Mądrala.Niczym jej nie zaimponuję, a marketingiem zwłaszcza.Nie wiem, co mniepodkusiło.- Te laleczki znalazłam.Proszę.- Kładzie przede mną sporą teczkę z marmurkowejtektury, wiązaną sznurkiem, który przez te lata stał się pęczkiem kłaczków.Felek trzymał wtakich teczkach rachunki za prąd i laurki ode mnie.Lalki! Jezu, faktycznie! Przebłysk, nagle otwarte drzwi do zakamarka pamięci: tu, uciotki, siadywałyśmy obie z mamą nad tymi wycinankami, pamiętam.Mama robiła to zwielkim zapałem.Ma artystyczny dar, który gdzieś zaprzepaściła w cholerę.O, proszę, sądowody.Balowa, kosmiczna, podwodna, działkowa, leśna,  zwierzątkowa - co tydzieńrobiłyśmy inną kolekcję.Ja i mama.Godzinami.Papier był żółtawy, cienki z brązowym logojakiegoś Społem czy czegoś.Miałam do tego pudełko drewnianych kredek, które Felekostrzył mi nożykiem.Nie! Nie nożykiem! Temperówką.Taką gruszką z żyletką w środku.Kredki rzezbiłysię na niej w graniastosłupy, ale były niezawodne i prawie się nie łamały.Szablony strojówwycinałam zbyt dużymi dla mnie krawieckimi nożyczkami.Ciężkie były, metalowe, jednooko miały okrągłe, drugie owalne.- I ty je trzymasz ciągle? - pytam Irenę.- Oczywiście, kochanie.Prosiłaś, żebym schowała, to schowałam.Azy mi się zakręciły w oczach.Pamiętam, jak kiedyś siedziałam u Ireny i rysowałamlaurkę dla taty - chyba z godzinę dziubdziałam kolorowe kwiatuszki w środku wielkiegoserca, które pomogła mi narysować Irena.Po kilku dniach znalazłam tę laurkę w koszu naśmieci razem z innymi papierzyskami zgarniętymi z tatowego biurka.Ja wiem, że mama niezrobiła tego specjalnie.Ale zabolało.Pierwsze zderzenie z rzeczywistością - pierwszepoczucie odrzucenia, pierwszy żal i rozgoryczenie.Zostało gdzieś głęboko, niestety.A tu,proszę, Irena zachowała, bo poprosiłam.Szablony leżą przede mną na stole.Małe uśmiechnięte laleczki w różnych sukienkach.Jawne dowody na to, że kiedyś się z mamą całkiem zgrabnie dogadywałyśmy, a naszawspólna praca dawała na tyle fajne efekty, że warto je było przez lata trzymać w szufladzieobok muszelkowych podkładek z Chorwacji i szyszkowo-korowych rzezb montowanychkażdej jesieni przez Felka.- Ciociu, my jesteśmy z mamą takie różne.Czasem jako dzieciak myślałam, że mniepodmienili w szpitalu.Albo że mama wolałaby mnie wymienić na jakąś inną.- Ależ co ty opowiadasz, Jagoda! Uuu,  Jagoda.To znaczy, że Irena naprawdę się zdenerwowała.Może słusznie -właśnie poinformowałam ją, że matka się mnie wypierała.Tylko że ja jakoś tego aż tak nieprzeżywam.Oswoiłam się już z tą myślą.- No wiesz.Ona zawsze uzdolniona, wesoła, towarzyska, kolorowa.A ja kujon,cicha, nie wychylałam się, na kółko teatralne nie chciałam, na plastykę nie chciałam, gotowaćnie lubiłam.Jaka to frajda robić zacierki? Ja tego nie rozumiem no prostu.Ale widziałam poniej rozczarowanie.- Zbyt surowo ją oceniasz, kochanie.To nie jest takie proste.Irena bierze krótki wdech i widzę, że chce coś dodać, ale z niewiadomych przyczynmilknie, wstaje i nastawia wodę.Szanuję to - nie chce, to nie musi mi nic mówić.Umiem zludzi wyciągać informacje, kiedy chcę, jestem dobrym negocjatorem i researcherem, ale zbytIrenę szanuję, by stosować na niej swoje sztuczki.- Wiesz, Dorota jest taką.klasyczną matką.Miała jakieś swoje wyobrażenie o tobie,chciała być może wykazać się w macierzyństwie jakąś troską, a ty właściwie zdrowa, nietrzeba było nad tobą skakać, niuniać cię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl