[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy wówczas byłaby podobna do Tess?Kiedy weszła do domu i zdejmowała rękawiczki, próbowałaprzekonać samą siebie, \e takie \ycie w ogóle jej nie interesuje.Zawsze uwa\ała, \e te babskie sprawy to potworne zawracaniegłowy i strata czasu.Mimo to zaczynała podejrzewać, \e, byćmo\e, umiałaby wówczas postępować z mę\czyznami, czułaby sięprzy nich nieco pewniej i swobodniej. Chwilami bardzo jej tego brakowało.Przynajmniej w stosunkudo jednego, konkretnego mę\czyzny.Zrzuciła z siebie płaszcz i kapelusz, po czym zabrała termos zkawą na piętro, do swego biura.Niczego jeszcze tu nie zmieniła.Nadal było to królestwo Jacka Mercy'ego, pełne myśliwskichtrofeów i karafek z whisky.Zawsze czuła się nieswojo, kiedymusiała tu wejść i zająć miejsce za biurkiem.Zastanawiała się, czy to z powodu \alu? A mo\e strachu?Wcale nie była tego pewna.Natomiast samo pomieszczenie nadalwywoływało w niej niemiłe wspomnienia i sprawiało, \e czuła siębardzo nieszczęśliwa.Rzadko przychodziła tutaj za \ycia ojca.Jeśli ją do siebiewzywał, tradycyjnie wskazywał jej krzesło po drugiej stroniebiurka, a potem wygłaszał reprymendę albo przydzielał jej noweobowiązki.Wcią\ jeszcze doskonale pamiętała go siedzącego za tymwłaśnie biurkiem.Zciskał w palcach cygaro, je\eli natomiast byłoto popołudnie i dzień pracy dobiegał końca, na bibularzuniezmiennie stała szklaneczka whisky.Mówił do niej  dziewczyno".Rzadko u\ywał jej imienia. Tym razem dokładnie wszystko spierdoliłaś, dziewczyno". Dziewczyno, zacznij w końcu przykładać się do roboty". Lepiej poszukaj sobie mę\a, dziewczyno, i zacznij rodzićdzieci.Inaczej nie ma z ciebie \adnego po\ytku".Willa potarła skronie i zaczęła się zastanawiać, czy w tympokoju spotkała się kiedykolwiek z najdrobniejszym odruchem\yczliwości.Usiłowała znalezć w pamięci choćby jeden moment,choćby jeden przypadek, kiedy weszła tu, a on powitał ją zuśmiechem na ustach.Choćby jeden jedyny raz, kiedy powiedział,\e jest dumny z tego, co zrobiła.Nawet gdyby to była zupełniebłaha sprawa.Jednak nie była w stanie przypomnieć sobie niczego takiego.Jack Mercy nie uśmiechał się ani nie mówił miłych słówek.Zastanawiała się, co powiedziałby dzisiaj, gdyby wszedł dotego biura i zobaczył ją za swoim biurkiem, gdyby wiedział, co przydarzyło się jednemu z jego ludzi na jego ziemi w czasie, kiedyona kierowała ranczem. Spierdoliłaś sprawę, dziewczyno".Na moment oparła głowę na dłoniach i próbowała znalezćodpowiedz na ten zarzut.Rozsądek mówił jej, \e w \aden sposóbnie przyczyniła się do tego okrutnego morderstwa.W głębi duszyjednak czuła się za nie odpowiedzialna.- Było, minęło - mruknęła.Otworzyła szufladę i wyjęła księgi.Chciała je przejrzeć i dokładnie sprawdzić ilość sztuk bydła orazjego wagę.Skontrolować, jak często zmieniane były pastwiska, ilezu\yto lekarstw i ile zebrano ziarna.Chciała jeszcze raz upewnićsię, czy ka\da cyfra jest na swoim miejscu i czy Nate, gdyprzyjedzie dzisiaj i sprawdzi rachunki, nie znajdzie jakiegoś błędu.Próbowała nie myśleć o tym, \e ktoś z zewnątrz ma prawokontrolować działalność Mercy i \e jest to niezwykleupokarzające.Zabrała się do roboty.Mniej więcej trzy kilometry od domu Lily z ogromnymzapałem robiła zdjęcia niewielkiego stada wielkouchych jelenipółnocnoamerykańskich.Roześmiała się, widząc ich kudłate,zimowe futra i znudzony wzrok.Odbitki najprawdopodobniejbędą nieostre.Wiedziała, \e nie odziedziczyła po swej matcetalentu do posługiwania się aparatem fotograficznym, ale i tak tezdjęcia sprawią jej ogromną radość.- Przepraszam.- Zawiesiła aparat na szyi.- Zbyt się z tymwszystkim grzebię.Bardzo mnie to wciągnęło.- Mamy jeszcze trochę czasu.- Adam spojrzał na niebo zuwagą, po czym obrócił się w siodle w stronę Tess.- Zaczynaszdobrze jezdzić.Robisz postępy.- To raczej zasługa mojego instynktu samozachowawczego -stwierdziła, mimo to ogarnęła ją prawdziwa duma.-Wolałabymju\ nigdy nie być tak obolała, jak zdarzało mi się to przez pierwszekilka dni.Poza tym ruch na świe\ym powietrzu zawsze dobrze mirobił.- Nie, to nie o to chodzi.Po prostu widzę, \e zaczyna cię to cieszyć.-No dobrze, rzeczywiście bardzo polubiłam jazdę konną.Jeśli jednak jeszcze trochę się oziębi, przestanie mi to sprawiaćprzyjemność a\ do wiosny.- Na pewno będzie jeszcze zimniej.Wtedy twoja krew będziewolniej krą\yć w \yłach, a twój umysł stanie się du\osprawniejszy.- Pochylił się do przodu i poklepał swegowierzchowca po szyi.- Wówczas przepadniesz z kretesem.Jeśliktóregoś dnia nie wyjedziesz na konną przeja\d\kę, będzie ci tegobardzo brakowało.-Na razie brakuje mi spacerów po Bulwarze Zachodzącego Słońca.Mimo to jakoś daję sobie z tym radę.Roześmiał się.- Kiedy z powrotem znajdziesz się na Bulwarze ZachodzącegoSłońca,bez przerwy będziesz myślała o niebie nad Montaną i o naszychgórach.Wówczas tu powrócisz.Zaintrygowana zsunęła na czubek nosa okulary słoneczne,pochyliła głowę i spojrzała na niego znad oprawek.- Co to jest? Połączenie indiańskiego mistycyzmu zwró\biarstwem?- Nic z tych rzeczy.Odrobina psychologii.Mogę skorzystać ztwego aparatu fotograficznego, Lily? Chciałbym tobie i Tesszrobić zdjęcie.- Bardzo proszę.Mam nadzieję, \e nie masz nic przeciwkotemu? - skierowała pytanie do Tess.- Nigdy nie odwracam się plecami do aparatu fotograficznego.- Podeszła bli\ej, najdelikatniej jak umiała obróciła konia i stanęłaobok Lily.-Mo\e być?- Oczywiście.'- Uniósł aparat i ustawił ostrość.- Dwie pięknekobiety na jednym zdjęciu.- Dwukrotnie pstryknął.- Kiedy na niespojrzycie, stwierdzicie, \e jesteście do siebie bardzo podobne.Macie taki sam owal twarzy, tę samą karnację, nawet bardzopodobnie trzymacie się w siodle.Tess odruchowo wyprostowała plecy.Od dłu\szego czasuczuła, \e darzy Lily pewną sympatią, wcią\ jednak nie była gotowa na traktowanie jej jak siostry.- Daj mi aparat, Adamie.Zrobię zdjęcie tobie i Lily.Magnoliaz Wirginii i Szlachetny Dzikus.W momencie, kiedy te słowa wyrwały się jej z ust, wściekła nasamą siebie paskudnie się skrzywiła.- Przepraszam.Zazwyczaj myślę o ludziach jak o określonychtypach charakteru.Nikogo nie miałam zamiaru obrazić.- Nie obraziliśmy się.Adam podał jej aparat.Lubił ją.Podobało mu się, w jakisposób zdobywa wszystko, na co ma ochotę, i mówi, o czymmyśli.Bardzo wątpił, czy zrozumiałaby, gdyby się przyznał, \e tesame dwie cechy najbardziej podobają mu się u.Willi.- A jak myślisz o sobie?- Płytka Dziewczyna.To dlatego moje scenariusze mająpowodzenie.Proszę o uśmiech.- Podobają mi się twoje filmy - powiedziała Lily, gdy Tessopuściła aparat.- Są ekscytujące i zabawne.- W sumie wszystkich bawią w takim samym stopniu.Uwa\am, \e nie ma w tym nic złego.- Oddała aparat Lily.- Je\elipisze się dla ogółu, trzeba zapomnieć, \e ma się choć odrobinęinteligencji.Wszystko musi być proste, łatwe i przyjemne.-Nie masz zbyt wielkiego szacunku dla samej siebie i swejpubliczności.- Adam pobiegł wzrokiem w kierunku drzew ibacznie się czemuś przyglądał.- Mo\e rzeczywiście nie, ale.- Kiedy zauwa\yła, gdzie patrzyAdam, skierowała tam swój wzrok.- Tam, wśród drzew, coś jest.Coś się poruszyło.- Tak, wiem.Niestety, jesteśmy pod wiatr i nie czuję \adnegozapachu.-Od niechcenia poło\ył dłoń na strzelbie.- Niedzwiedzie teraz śpią prawda? - Tess zwil\yła wargi ipróbowała nie myśleć o człowieku z no\em.- To chyba raczej niejest niedzwiedz.- Czasem się budzą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl