[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczy bolące i popuchłe przymykały mu się pod nadmiarem światła, a głowa chyliła się pod nadmiarem myśli.Poczynała go ogarniać jakaś błoga niemoc, wreszcie wyciągnął się całą swą długością i usnął.Trzciny szumiały.Słońce wytoczyło się wysoko na niebo i ogrzewało gorącym spojrzeniem rycerza, suszyło nanim ubiór  on spał twardo, bez ruchu.Kto by go spostrzegł tak leżącego na kępie z okrwawioną twarzą, ten bysądził, że to leży trup, który wyrzuciła woda.Mijały godziny  on spał ciągle.Słońce dobiegło zenitu i poczęłoschodzić na drugą stronę nieba  on spał jeszcze.Rozbudził go dopiero kwik przerazliwy koni gryzących się na łącei głośne wołania koniuchów smagających batami tabunne ogiery. Przetarł oczy; spojrzał, przypomniał sobie, gdzie jest.Spojrzał w górę: na czerwonawym od niedogasłychblasków zachodu niebie migotały gwiazdy  przespał cały dzień.Skrzetuski nie czuł się wypoczętym ani silniejszym; owszem, bolały go wszystkie kości.Lecz pomyślał, żewłaśnie nowy trud przywróci mu rześkość ciała  i spuściwszy nogi w wodę, bezzwłocznie ruszył w dalszą drogę.Szedł teraz tuż przy trzcinach czystą wodą, by szelestem nie zwrócić uwagi pasących na brzegach koniuchów.Ostatnie blaski zgasły i było dość ciemno, bo księżyc jeszcze się nie ukazał spoza lasów.Woda była tak głęboka, żeSkrzetuski tracił miejscami grunt pod nogami i musiał płynąć, co przychodziło mu ciężko, bo był w ubraniu i płynąłpod bieg, który  jakkolwiek leniwy  pchał go jednak nazad ku stawom.Ale za to najbystrzejsze oczy tatarskie niemogły dostrzec tej głowy posuwającej się wzdłuż ciemnej ściany trzcin.Posuwał się więc dość śmiało, chwilami płynąc, a po większej części brodząc po pas i po pachy, aż wreszciedotarł do miejsca, z którego oczy jego ujrzały po obu stronach rzeki tysiące i tysiące świateł. To tabory  pomyślał  teraz Boże dopomóż!I słuchał.Gwar zmieszanych głosów dochodził do jego uszu.Tak, były to tabory.Po lewym brzegu rzeki, idąc z jejbiegiem, stał obóz kozacki ze swoimi tysiącami wozów, namiotów, po prawym kosz tatarski  oba gwarne,hałaśliwe, pełne ludzkiego rozhoworu, dzikich dzwięków bębnów i piszczałek, ryku bydła, wielbłądów, rżenia koni,okrzyków.Rzeka przedzielała je stanowiąc zarazem przeszkodę dla kłótni i zabójstw, bo Tatarzy nie moglispokojnie stać obok Kozaków.Była też w tym miejscu szersza, a może rozkopano ją umyślnie.Ale z jednej stronywozy, z drugiej trzcinowe szałasy dochodziły, miarkując po ogniach, o kilkadziesiąt kroków od brzegów  nad samązaś wodą stały zapewne straże.Trzcina i sitowia rzedły  widocznie naprzeciw obozowisk były szczyrkowate brzegi.Skrzetuski posunął sięjeszcze kilkadziesiąt kroków  i zatrzymał się.Jakaś potęga i groza szły ku niemu od tych mrowisk ludzkich.W tej chwili wydało mu się, że cała czujność i zaciekłość tych tysięcy istot ludzkich zwrócona jest ku niemu, iczuł wobec nich zupełną niemoc, zupełną bezbronność.Był sam jeden. Nikt tędy nie przejdzie!  pomyślał.Lecz posunął się jeszcze naprzód, bo ciągnęła go jakaś niepohamowana, bolesna ciekawość.Chciał bliżejspojrzeć na tę straszliwą potęgę.Nagle stanął.Las trzcin kończył się jakby nożem ucięty.Może też i wycięto je na szałasy.Dalej czysta falaczerwieniła się krwawo od przeglądających się w niej ognisk.Dwa wielkie i jasne płomienie paliły się tuż nad brzegami.Przy jednym stał Tatar na koniu, przy drugim mołojecz długą spisą w ręku.Obaj patrzyli na siebie i na wodę.W dali widać było innych, tak samo stojących na straży ipatrzących.Blaski płomieni rzucały jakoby ognisty most przez rzekę.Pod brzegami widać było szeregi małych łódekużywanych do straży na stawie i rzece. Niepodobieństwo!  mruknął Skrzetuski.I nagle chwyciła go rozpacz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl