[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale ciebie nie.- Nie mieszaj w to Tamry.- Moje dłonie zaciskają się, paznokcie wbijają w skórę.Ból mile widziany.Moja złość go lubi.Płuca mi się ściągają, pieką.W głębi zaczynają się tlić.- To sprawa między nami. - Ach - Brooklyn drwi rozkapryszonym głosem.- Czy to nie słodkie? Czyż nie jesteś dobrą siostrunią?Może jeżeli ty przestaniesz uganiać się za Willem, to ja znajdę sposób na włączenie Tamry do zespołu.Dziewczyny kiwają głowami i triumfalnie się uśmiechają.Czuję w powietrzu zapach napięcia - gryzący jak dym, wybuchowy jak proch strzelniczy.- Co za dziecinada! Chodz, Jacinda.- Catherine próbuje przepchnąć się między nimi, torując drogęwłasnym ciałem i łokciami.To zły pomysł.Iskra, która prowadzi do eksplozji Brooklyn i jej załogi.Puszczają tamy.Pękają jak napięte struny.Dziewczyny błyskawicznie ją otaczają.Iskrzące powietrze rozrywa nagły i ostry krzyk Catherine.Przez ułamek sekundy widzę jej błękitne oczy, wytrzeszczone i przestraszone, a zaraz potem znika podnawałem atakujących ją ciał.- Catherine! - daję nura w tę kotłującą się masę i natychmiast grzęznę w chaotycznej plątaniniewijących się ciał.Jakiś łokieć między moimi żebrami wybija ze mnie powietrze.Nie mogę odnalezć Catherine.Niewiem, kto jest kto.Twarz przeszywa mi nagły ból.To chyba czyjaś pięść.W głowie mi dzwoni.Huczy w uszach.W głębi klatki piersiowej budzą się wibracje.Potem jest już zapózno.Nie wiem jak, ale ląduję na podłodze.Wewnątrz wzbiera błogi żar, kipi, bucha, rozlewa się wemnie w błyskawicznym tempie.Płonę.Zimna posadzka syczy w zetknięciu z moją rozpaloną skórą.Jakiś szpiczasty but kopie mnie w żebra.Jego impet jest tak silny, że aż mną rzuca.Jęczę.Co za ból!Próbuję wstać, ale zostaję z powrotem popchnięta i padam.Uderzam szczęką o podłogę.Na zębachmam krew, w nosie czuję metaliczną woń.Staram się połknąć ten gorzki strumień w nadziei, że wyciszyszalejący we mnie ogień.Bez powodzenia.Nadal płonę.Moje płuca kipią od żaru.Z ust wydobywasię dym, osmalając wnętrze nozdrzy.Powietrze rozdzierają przekleństwa.Wraz ze wskazówkami i wytycznymi, jak mi dołożyć.Niezależnie od zamiaru, jaki im przyświecał, gdy tu wchodziły, teraz rządzi nimi zbiorowamentalność.- Bierz ją!- Trzymaj!- Złap ją za włosy!W moje włosy wplątuje się czyjaś dłoń i chwyta całą ich garść.Długie kosmyki się rozrywają.Dooczu napływają mi łzy.Mrugam, starając się odzyskać ostrość widzenia.Bezmyślnie odwracam głowę w stronę przytłaczającej mnie masy ciał.Odnajduję rękę, która mnietrzyma, która zadaje mi ból.Rozchylam usta, robię wdech, wciągam powietrze głęboko do rozpalonych płuc.I dmucham.Wszystko kończy się wrzaskiem.Nie jest to krzyk, który słyszy się w filmach.Przez parę chwil unosisię w powietrzu, odbija echem od ścian, dzwięczy w mych uszach.Gwałtownie wszystko zatrzymuje.Aącznie z moim sercem, które zamiera w ciemnej kipieli klatki piersiowej.Wszyscy na oślep rozglądają się dookoła w poszukiwaniu zródła.Oprócz mnie.Ja patrzę na Brookyn.Twarz jej pobladła.Usta drżą.Oczy szklą się jaskrawym bólem.Kołysze się naposadzce, trzyma się za przedramię, koniuszki palców są aż po- bielałe od ucisku.Węszę w powietrzu.Unosi się w nim woń przypalonego ciała.Blondynka z wierzchołka piramidy przykuca obok mojej rywalki.- Co się stało?Wzrok Brooklyn utkwiony jest we mnie.- Poparzyła mnie!Brooklyn odsuwa dłoń, by pokazać oparzenie.Bez wątpienia drugi stopień.Uszkodzona skóra jestróżowiutka, ma śliski wygląd, obrzeża są białe z czarnymi zniszczeniami.Wszystkie spojrzeniaprzenoszą się na mnie.Nie prostuję jej słów.Chociaż to raczej przypalenie niż oparzenie.Połknęłam całą rzekę ognia, gdytylko zaczęła wydobywać się z moich ust.Płomień ledwie ją musnął.Mogło być naprawdę znaczniegorzej.Catherine bacznie mi się przygląda:- Masz zapalniczkę? - pyta cicho.Nie mam szansy na odpowiedz.- Dołóżcie jej!Rzucają się na mnie.Znowu.Szamoczę się, próbuję się wyrwać z tej kotłowaniny.Skóra mi mrowi,nie mogąc doczekać się przemiany.Catherine wykrzykuje moje imię, tymczasem Brooklyn zagrzewa dziewczyny do walki.Moje płuca się rozszerzają, napełniają dymem.Pulsujący żar gryzie mnie w gardło, rozpycha krtań.Zaciskam wargi, chcąc za wszelką cenę tym razem powstrzymać ogień, ale w ustach czuję strach.Strach przed nimi.Strach o nie.Obawę przed tym, co moja dragonka zrobi, jeśli stąd nie ucieknę.Obawę przed tym, co mogłoby to oznaczać dla tak wielu istnień.Ten cały strach rozstrzyga sprawę.Nie mam szans powstrzymać prastarego instynktu.Moje skrzydłaprą na powierzchnię, ich membrany naprężają się, by się przebić i rozwinąć.Jęczę, walcząc i starając się jaknajdłużej powstrzymać przemianę.Czuję rwanie w kościach.Ludzkie ciało zanika, a rysy mojejprawdziwej twarzy wyostrzają się, nos się rozszerza, jego mostek unosi.Niedobrze.Poddaję się.W każdym razie częściowo.Na brudnej posadzce toalety udaje mi się powstrzymać odcałkowitej przemiany, ale nie na długo.Wypuszczam powietrze przez nos: nie mam innego wyboru.Ostrożnie odwracam głowę i owiewam jewszystkie gorącym podmuchem.Wypuszczają mnie, zataczając się i piszcząc.Opadają na podłogę.Kiedy się podnoszę, miga mi przed oczyma moje odbicie w lustrze.Czerwonawozłocisty połysk mojejskóry.Wyostrzone rysy twarzy i wypiętrzony nos.Twarz, która niewyraznie pojawia się i zanika jakmigoczący płomień.Ze stłumionym okrzykiem wpadam do kabiny i rygluję drzwi.Aapczywie łykam powietrze, próbujęostudzić płuca.I mam nadzieję, rozpaczliwą nadzieję, że żadna z nich nie widziała tego, co ja w lustrze. ROZDZIAA 25Przyciskam wibrujące dłonie do drzwi.Pochyliwszy głowę, otępiała wpatruję się w palce u nógprzebijające się przez czubki butów.Wielkimi haustami wciągam przez zęby powietrze, tymczasemmrowiące plecy wyginają się.W skupieniu wpycham na miejsce skrzydła, które rwą się do tego, by sięwysunąć, rozwinąć i przedrzeć przez bluzkę.Ciężko dysząc, zmagam się ze wszystkimi swoimi instynktami, każdą komórką mojej istoty.Ręce midrżą, czuję pieczenie w mięśniach.Tak trudno jest opanować uwolnioną część mnie.reszta też rwiesię na światło dzienne.Tym razem jest odwrotnie.Wysilam się, by być człowiekiem i by pogrzebać dragonkę.Nie teraz.Nie teraz! Rzucam głową, łapię ustami włosy i je wypluwam.Na zewnątrz słychać głosy, ale nie jestem w stanie ich zrozumieć.Mogę tylko tłumić zalewający mnieżar.I wtedy go słyszę.To on.Jedyny głos, który usłyszałabym nawet po śmierci -gnijąc pod ziemią, usiadłabym i zwróciła na niegouwagę.Sięga w głąb mnie, podsyca ogień. Przerażenie nasila się.- Odejdz! - błagam.Mój głos jest gruby, zniekształcony żarem i dymem.Poruszam szczęką, krtanią,usiłuję powstrzymać przemianę głosu, metamorfozę strun głosowych.On nie może tutaj przebywać.Nie może zobaczyć mnie w tym stanie.- Nic ci nie jest? - Will uderza o drzwi.- Coś ci zrobiły?- Mówisz o niej? - parska Brooklyn [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl