[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ty-dzień po przybyciu do Manili zostanie mu doręczony zapieczętowanylist, którego istnienie zapewni mu do tego czasu bezpieczeństwo, o ilepostąpi zgodnie ze wskazówkami itd., itd.Spisałem testament doni Mariany pod jej dyktando, a dwóch paziówpodpisało go jako świadkowie.Poza naszyjnikiem dla Panczy, w na-grodę za wierną pielęgnację, i dwustoma pesos na msze za swoją duszę,zapisywała wszystko, co miała, don Fernandowi de Castro, bratankowiswego pierwszego męża, stacjonującemu obecnie na Filipinach, czyniącgo zarazem egzekutorem swojej ostatniej woli; nikt z Barretów nieotrzymał nic na mocy jej testamentu ani nie dostąpił w nim najmniej-szej wzmianki.Wyniszczona była do cna i nie żywiła już żadnych na-dziei na wyzdrowienie, ale nie zdawała się rozpaczać na myśl o śmier-ci.Umarła wcześnie następnego ranka bez modlitwy ani skargi i tylkoPancza i ja byliśmy przy jej łożu.Kiedy zaniosłem wiadomość doniIzabeli, wyraziła życzenie przeczytania testamentu, który miałem przysobie; przebiegłszy go oczyma zauważyła, że umysł jej biednej siostrybył od wielu tygodni zmącony i zwróciła mi dokument kiwając melan-cholijnie głową. ROZDZIAA XXIIIGAD I PRAGNIENIEDnia dwudziestego trzeciego grudnia, trzymając się kursu na pół-nocno-północny-zachód, ujrzeliśmy wyspę odległą o jakieś trzy mile izaczęliśmy sterować ku niej w poszukiwaniu przystani i prowiantów,ale ponieważ wiatr nagle ustał, nie zdołaliśmy dotrzeć do niej przedzmierzchem.Chociaż morze zdawało się wolne od raf, główny nawiga-tor nie chciał narażać okrętu zbliżając go zbytnio do brzegu i nakazałwykonać zwrot przez rufę.Majtkowie nalegali, aby płynąć dalej, tłu-macząc, że nie mają sił do żadnej zbędnej pracy; lecz bosman i jegomat zgodzili się, że roztropniej będzie nie zbliżać się do brzegu przedrankiem, i we trójkę za pomocą steru skierowali okręt od wiatru, opu-ścili fok i wykonali zwrot.O brzasku zajęliśmy na powrót tę samą pozycję co poprzedniegowieczoru i posłano wypatrywacza na górną reję; ten krzyknął ze stra-chem, że widzi same rafy na północ, zachód i południe aż po samą linięwidnokręgu.Weszliśmy do wielkiej pułapki znęceni widokiem wyspy imałe mieliśmy widoki na ocalenie - jedyna luka była od wschodu, alewiatr wiał z północnego wschodu, a my nie mieliśmy tylnych żagli,przy pomocy których moglibyśmy opłynąć cypel rafy trzymając sięostro do wiatru.Jednakże kilku majtków, zdając sobie sprawę z niebez-pieczeństwa, ruszyło się do roboty, podczas gdy Damian stanął przykole sterowym i z wolna obrócił okrętem według wskazówek Pedra399 Fernandeza.Przejście było tak wąskie, że chociaż bardzo zręcznie ope-rowano żaglami, wątpiliśmy, czy okręt kiedykolwiek się wydostanie.Była godzina trzecia, nim znalezliśmy się znów na pełnym morzu, aprzepłynęliśmy tak blisko rafy, że widać było najmniejsze kraby ucie-kające w popłochu po koralu.Pedro Fernandez przypisywał zasługęnaszego ocalenia świętemu Antoniemu Padewskiemu, do którego świą-tyni ślubował odbyć pielgrzymkę, jeżeli tylko ujdzie z życiem.Kiedy wyspiarze zobaczyli, że mimo wszystko nie zamierzamy ichodwiedzić, wypłynęli na czółnach, aby wyrazić swoje rozżalenie; ale dotego czasu oddzieliła nas od nich rafa.Weszli na nią z okrzykami igestami pełnymi żalu, z których zrozumieliśmy, że już przygotowali dlanas ucztę i że nie możemy sprawić im zawodu odjeżdżając nie skosz-towawszy jej.Wszystko to byli mężczyzni nadzy i krzepcy, z długimi,rozpuszczonymi włosami.Jedno czółno opłynęło rafę; siedzący w nim samotny krajowiecwrzeszczał, pokazywał na wyspę i podnosił w górę orzechy kokosoweoraz rodzaj chleba udając, że go zjada.Gdyśmy kiwali na niego, abywszedł na pokład, nie chciał tego zrobić i cofnął się, na co don Diegostrzelił do niego z hakownicy dla zabawy, lecz chybił.Wyspa ta, którejnie zadaliśmy sobie trudu nazwać, leży na szóstym stopniu szerokościpółnocnej i zdaje się mieć około trzydziestu mil obwodu; jest niska,okrągła i gęsto zadrzewiona, choć widzieliśmy także polany i uprawnepołacie.Pedro Fernandez uznał ją za jedną z dużej, rozproszonej grupywysp, które Portugalczycy nazywają Barbudos, co znaczy Wyspy Bro-datych Ludzi.Tegoż wieczoru wypatrywacz zawiadomił, że widzi czte-ry wyspy w zachodniej stronie oraz szereg odosobnionych skał, jedne zprawej burty, drugie z lewej, jeszcze inne wprost przed nami; my jed-nak położyliśmy ufność w Bogu i popłynęliśmy dalej dawnym kursem.Tak minęła wigilia Bożego Narodzenia roku 1595.Paziowie przestaliwyśpiewywać swoje dobrze znajome kuplety, nabożeństw porannych400 ani wieczornych nie było i jedyną naszą duchową pociechą było co-dzienne Salve Regina, śpiewane ochrypłymi głosami do Matki BoskiejOpiekunki Samotnych, która w dalszym ciągu prezydowała na naszympękniętym grotmaszcie.Chociaż jej piękne jedwabne szaty zetlały nasłońcu i deszczu, a złote listki odpadły z kędziorów Dzieciątka, uśmie-chała się do nas z góry uśmiechem pełnym nadziei i zdawała się obie-cywać ocalenie, jeśli wytrwamy mężnie do końca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl