[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko to było bardzo ciekawe i rzeczywiściew jakiś chory sposób pobudzało wyobraznię.Kartkując książkę, Arne zatrzymał się na ilustracjiprzedstawiającej w postaci graficznego kleksa o wysokości całej strony grzyb atomowy największejrosyjskiej bomby wodorowej.Zrozumiał sens tego obrazka, gdy dostrzegł u dołu strony plamkęwysokości mniej więcej dwóch liter tekstu obrazującą w proporcji wybuch amerykańskiej bombyzrzuconej na Hiroszimę.Energia, jaką ludzkość poświęcała zabijaniu, była rzeczywiście niezwykleimponująca, ale stanowiło to jednak temat odległy od jego problemu.Profesorowa Ronstad, nawetjeśli założyć najbardziej sensacyjne okoliczności, nie zmarła przecież w wyniku działania broniinfradzwiękowej.Był jednak niemal pewny, że jakieś dziwne drgania mogły się do tego przyczynić.Dzwięki poniżej słyszalności wyjaśniałyby wiele zagadkowych zdarzeń.Wysuwająca się szufladamogła wpadać w wibrację.To samo mogło dziać się z herbatą.Pękające szyby, odpadające rynnyi włączające się alarmy znalazłyby swoją przyczynę.Panika i utrata pamięci Grety Jensen mogła zostać wywołana właśnie takim oddziaływaniem.Serce psa mogło zatrzymać się z tego samegopowodu. Pies, kiedy ucieka, nie szczeka.Jego szczekanie było dziwne.Tak jakby raz był blisko,a raz daleko.Jakby coś go przenosiło.Przypominał sobie te dziwnie brzmiące zdania staregoogrodnika.Co mogło przenosić tego psa? Dlaczego raz był blisko, a raz daleko?  Tak szybko piesnie biega.Co działo się w tym ogrodzie, zanim zatrzymało się jego serce? Co działo się w salonieprofesorowej, zanim jej serce stanęło? Co ona widziała? Czy tylko poruszającą się zasłonę? Coprzebiło japoński parawan? Niesłyszalne drgania powietrza stanowiły jakiś ślad, ale stawiałykolejne pytanie: skąd się wzięły? W okolicy, gdzie miały miejsce częstsze fałszywe alarmy, niebyło żadnych laboratoriów, tym bardziej wojskowych.Pod ziemią nie przechodziły tam żadnerurociągi.Metro było daleko, a gdyby nawet wytwarzało jakieś drgania, strefa ich oddziaływaniazaczynałaby się przecież przy linii tuneli.Może istniało coś w specyfice tych zjawisk, o czym niemiał pojęcia.Informacje znalezione w internecie niczego więcej nie wyjaśniały.Ktoś musiał mupomóc.Poza Francuzem Nicolasem Chardinem, autorem książki, nikt inny nie przychodził mu dogłowy.Po półgodzinie miał na ekranie komputera gotowy list do wydawnictwa, w którymtłumacząc się prowadzonym śledztwem, prosił o przesłanie załącznika panu Chardinowi w celuskorzystania z jego wiedzy jako eksperta.Chardin był dziennikarzem i historykiem, ale studiował również fizykę.Interesował siępolityką i zbrojeniami.W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych jezdził dużo po świecie,pracował jako korespondent kilku gazet.Teraz pewnie był już na emeryturze.Książka pierwszy razukazała się we Francji dwadzieścia dwa lata temu.Załącznikiem był dość krótki list napisany po dłuższych przemyśleniach, w którym, aby niewywoływać sensacji, gdyby czytały go niepowołane osoby, Arne wyjaśniał jedynie, że potrzebujekonsultacji dotyczącej efektów oddziaływania infradzwięków.Podał swój prywatny telefon i prosiło możliwie szybką odpowiedz.Podpisał się jako inspektor policji.Wystarczyło kliknąć  send.Wahał się trochę.Nie był pewien, czy tym listem nie narobi jakiegoś niepotrzebnego zamieszania.Czy ktoś z wydawnictwa nie wpadnie na pomysł, żeby zadzwonić do komendy po wyjaśnienia.Z tłumaczeniem się ze swoich obserwacji miał już wystarczająco nieprzyjemne doświadczenia nauniwersytecie.Uznał jednak, że przesadza z obawami, i postanowił zaryzykować.Kliknął.Obudzony kot otworzył na chwilę oczy.* Poranek był znowu paskudny.Wiał lodowaty wiatr i co chwila zacinał deszcz.Na szczęścienie było mgły.Arne podpisał, co miał do podpisania, i pił swoją kawę, patrząc w okno.Czekał, ażdeszcz przestanie padać.Krople nieustannie bębniły o blaszany parapet.Na gałęzi nie byłogawrona.Ole w swoim pokoju rozmawiał z jakąś kobietą, która odważyła się przyjść i złożyćzeznanie w sprawie pobicia przez męża.Słychać było tylko pojedyncze słowa, wypowiadanecichym głosem.Arne miał dosyć siedzenia, a deszcz nie miał zamiaru ustać.Założył wełnianączapkę i wyszedł z komisariatu.Wjechał na obwodnicę, minął port jachtowy i skręcił w boczną drogę, oddalającą się odfiordu.Droga z początku łagodnie, pózniej coraz ostrzej wspinała się na wzgórza otaczające miasto.Po obu stronach gęstniały wysokie świerki.Z każdym zakrętem robiło się coraz ciemniej.Wreszciegałęzie odcięły niemal zupełnie światło przesączające się przez grube ciemnoszare chmury.Deszcznie ustawał.W snopach reflektorów błyskało coraz więcej złotych kreseczek.W sumie całkiemniezły dzień na podziwianie panoramy miasta, nie było mgły ani gęsto padającego śniegu.Nachylenie drogi zmniejszyło się.Dwa zakręty dzieliły Arne od najwyższego punktu osiągalnegosamochodem na wzgórzach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl