[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle Dunia położyła jej głowę na ramieniu i zaszlochała.- Co się stało, Dunieczko? - spytała obejmując ją.Nie chciała najpierw powiedzieć, a potem wyznała, że wydają ją za mąż.A ona kochainnego.Karolina wiedziała, kto jest jej ukochanym, ale nie zdradziła się ani jednym słowem.Gładziła tylko dziewczynę po włosach, nie potrafiąc jej pomóc.Dunia chodziła zapłakana iśpiewała coraz smutniejsze piosenki:Ot priszli swatał', swat niemiłyj, oj nie otdawaj, batia rodimyj.Ale oddali ją do sąsiedniej wsi.Karolinę i Edwarda zaproszono na wesele.Nie można byłoodmówić.Więc widziała ten dramat rozgrywający się w cieniu welonu i weselnego kołacza.Apotem doszły ją słuchy, że pan młody w noc poślubną pobił swoją żonę do nieprzytomności.Albotak się spił, mówili ludzie, albo kupił kota w worku.Karolina wiedziała, jak było naprawdę, iEdward też to wiedział, kiedy matka dziewczyny opowiadała im o tym ze łzami, Karolina spojrzałana niego.Nie odnalazła chociażby odrobiny żalu w tej pięknej twarzy.Duże Brody, 6 czerwca 1896Rzeczy zmienne są, i gdyby nie powiedzieli tego filozofowie, ja bym to musiał powiedzieć.Obecność Karoliny odmieniła moje spojrzenie na świat, zacząłem dostrzegać coś, czego mój umysłnaukowca przedtem nie ogarniał.Oto pojęcie kobieta wyszło poza ramy anatomii, stało się zjawiskiem tyle tajemniczym, co obdarzonym niezwykłym czarem.A już myślałem, że mnie tasprawa niejakiego zaćmienia umysłowego ominie, że nie będę jak inni oczami wywracał, bo iśmieszne to, i z powagą męską nie licujące.Niestety wywracam oczami i już się z tym nawetpogodziłem.Nie pogodzę się natomiast nigdy ze sposobem, w jaki tę nader uroczą kobietę traktuje mójprzyjaciel.Ale jakie ja mam prawo, aby się pomiędzy nich wtrącać? Oboje mogliby mniepotraktować jak intruza.Ona się już z tym pogodziła, ale dla mnie to właśnie jest najbardziejbolesne.%7łe te wszystkie upokorzenia z jego strony i grubiaństwa traktuje jak cośnajnormalniejszego pod słońcem.U tutejszej ludności jest to o wiele prostsze i powiedziałbymuczciwsze.Jeżeli mąż kocha żonę, bije ją tylko czasami, przy niedzieli, jeżeli nie kocha, katujecodziennie.I wszystko jest wiadome, nie tylko dla zainteresowanej, ale dla rodziny, sąsiadów.Mójprzyjaciel nie używa pięści, ale jego postępowanie pozostawia głębsze blizny w tej kobiecie, niż niewiem jaka chłosta.Jak mam ją chronić?Karolina pomagała doktorowi przepisywać fragmenty jego rozprawy naukowej, która byłajuż na ukończeniu.Kosztowało go to kilka lat mrówczej pracy, wymieniał korespondencję zkolegami, prosił o nadsyłanie potrzebnych materiałów.I nadchodziły ze świata, z Polski, z Francji,z Anglii.Jedną taką kopertę z paryskim stemplem długo trzymała w rękach, zanim mu jąprzekazała.- Jest pan żonaty? - spytała, wiedziona ciekawością.- Nie - odrzekł krótko.- A był pan?- Dlaczego kobiety są takie ciekawe? - spytał unosząc wzrok znad rękopisu.- To pytanie zadał już sobie Adam, gdy go wypędzano z raju - roześmiała się.On też się uśmiechnął, wracając do swoich papierów.Przyglądała się jego skupionej twarzy.Dobrze się czuła w towarzystwie tego człowieka, w jego powolności było coś fascynującego, bokryła się za nią niezwykła inteligencja i Karolina była tego świadoma.O ileż bardziejpowierzchowny wydawał się Edward! Był typowym dziennikarzem o błyskotliwej, ale raczejpłytkiej wiedzy.Nadrabiał to zwykle arogancją, ktoś, kto go nie znał, mógł sobie myśleć, że toczłowiek znający się na wszystkim.Edward dyskutował na najróżniejsze tematy, rozprawiał opolityce, archeologii, łowieniu ryb, i zawsze musiał mieć ostatnie słowo.Było to dosyć dla niej denerwujące, wiedziała bowiem dokładnie, co się za' tym kryje.Oczywiście, był utalentowany, miałświetne pióro, tego nie można mu było odmówić.Ale w porównaniu z doktorem wypadał słabo,być może zdawał sobie z tego sprawę, bo bał się wchodzić z nim w głębsze dyskusje.To było jużcoś nowego i to kazało Karolinie zwrócić uwagę na jego przyjaciela.- Jaki jest pana typ kobiety? - spytała go.Długo nie odpowiadał.- Dla mnie istnieje tylko jedna kobieta - odrzekł.Karolina ujęła pióro i wróciła do przepisywania, nie mogła odczytać jakiegoś słowa, ale niemiała odwagi się teraz z tym do niego zwrócić.Coś się między nimi wydarzyło, nie bardzowiedziała jeszcze, co to takiego, ale ich stosunki przybierały inną formę.Być może żałowała tegotrochę.Bo przecież tak bezpiecznie czuła się w obecności tego dużego, silnego mężczyzny.Mimo,że był od niej znacznie młodszy.Wiedziała, że podtrzymają, gdy powinie się jej noga.A teraz towłaśnie było najgorsze, bo wpadłaby w jego ramiona.- Pojedzie pani ze mną do Białej Cerkwi w niedzielę? - spytał nie podnosząc głowy.- A co to jest?- Cerkiew.I bas, najpiękniejszy w całej Rosji.Koniecznie trzeba go posłuchać.- A to daleko? - spytała ostrożnie, zastanawiając się jednocześnie, czy nie odmówić.- Cztery godziny jazdy.- To pojadę - usłyszała swój głos.Wieczorem powiedziała o tym Edwardowi, myślała, że może będzie miał coś przeciw albowybierze się z nimi, ale on skwitował to jednym słowem:- Zwietnie.W nocy nie mogła spać, po raz pierwszy od wielu lat miała poczucie, że oto staje przedżyciową decyzją.Mniej ją przerażała podróż przez całą Rosję niż ta jutrzejsza przejażdżka dosąsiedniej wioski.Wyjechali wczesnym rankiem dziwnym wózkiem zaprzężonym w jednego konia, była towłaściwie połowa normalnego chłopskiego wozu, do której wstawiono oparcie.Siedziało się nadrewnianej ławce przykrytej derką.- Oryginalny powozik - powiedziała Karolina wchodząc po szprychach koła, zrobiła tosprawnie i szybko, bo bała się, że Piotr zacznie jej pomagać.Wkrótce siedziała obok niego.Był słoneczny pazdziernikowy dzień.Kiedy wjechali w głąbtajgi, wydało jej się, że ogląda inną rzeczywistość.Przyjechała tu w czerwcu, kiedy tajga nieotrząsnęła się jeszcze z zimowego czasu, pojawiły się co prawda pierwsze oznaki wiosny, ale poszycie było szare i martwe, a na drzewach wegetowały zeszłoroczne, pokurczone i suche liście.Apotem nie zapuszczała się dalej, poruszając się głównie w obrębie wioski.Chodziła z dziewczętamina jagody, a jesienią na grzyby, ale tylko do pobliskiego lasu, gdzie przeważał drzewostan iglasty.Teraz jej oczom ukazała się cała paleta kolorów, o wiele bogatsza niż w Polsce i znaczniewyrazistsza.Te wszystkie czerwienie i żółcie miały tysiące odcieni, towarzyszyły im też barwywcześniej przez Karolinę nie widywane, jak fiolet i granat.Tak też było na samym dole,różnokolorowe mchy, od białych, przypominających łapki szronu, do ciemnofioletowych.Krzewyobsypane były jagodami i wyglądały jak jarmarczne sprzedawczynie noszące na sobie cały swójkram.Minęli rosnącą tuż przy drodze jarzębinę, ciężką od kolorowych kiści owoców.Wyglądałoto, jakby walczyła z niewidzialnym wiatrem, który ją przeginał w kabłąk.Siedziały na niej dwaprzepięknie upierzone ptaki i objadały owoce.Miały czerwone czubki na głowach, żółte szyje ibiało nakrapiane niebieskie skrzydła.Odleciały z łopotem.- Zaraz zobaczę tu jakąś jesienną Demeter - powiedziała.- Jesienna Demeter - powtórzył Piotr - dla mnie jest nią pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl