[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czułem, żeYuriko chętnie u niej przebywa i lepiej zrozumiałem żądanie jej ojca, Mori-san, że powinna tunadal pozostać.W tym domu nie mogła tak szybko ulec wpływom Zachodu.Tu odnajdzie samąsiebie, gdy zaślepi ją nasz styl.Również za tą klauzulą, potraktowaną z taką podejrzliwością przezKioshiego nie kryło się nic poza mądrą ojcowską dobrocią.Zacząłem myśleć sercem.Mijały godziny.Czy to naprawdę zmierzch położył się cieniem za papierowymi oknami?Teruko wstała i odsunęła drzwi do ogrodu.Do wnętrza wpadło światło księżyca łagodząc ostre kontury otoczenia, a mnie wydało się, że nie jestem już w nędznej dzielnicy portowej w Jokohamie,lecz na samotnej wyspie.Cykały świerszcze, a Yuriko sięgnęła po stary shamisen o długim gryfie.Usłyszałem obco brzmiące, skarżące się, dzwięczne melodie i zawodzenie trójstrunowegoinstrumentu  czy to pełna nostalgii pieśń stęsknionego za ojczyzną wygnańca, a może hymnopiewający utraconą miłość? Czułem oplatający mnie coraz ciaśniej czar, ale nie broniłem się.Wcałej Ameryce wynajdującej wciąż nowe odmiany uganiania się za rozrywką nie znalazłbymniczego, co choćby w przybliżeniu tak bardzo zniewalało serce i zmysły.Pomyślałem o szlagierach, które ryczały z głośników w Asakusa! %7łe też wrażliwiJapończycy chcieli ich w ogóle słuchać  to przecież był gwałt zadawany duszy.Rozkojarzony ruszyłem do domu, który  teraz rzeczywiście obcy  stał nieco dalej.Cieszyłem się z całego serca, że jestem w Japonii, i to nie ze względu na interesy. *Następnego dnia rano Yuriko zjawiła się w pracy, jak gdyby nie zaszło nic szczególnego.Dla niej niezwykłość przynależała do codzienności.Z pewnością nie pojęłaby mojego nastroju idziwiłaby się, skąd bierze się moja małomówność.Prawie nie odważyłem się popatrzeć na nią, jakniczym niewzruszona fachowo porządkuje pocztę i redaguje listy do moich partnerów handlowych.Tego dnia w największych dziennikach Japonii pojawiły się pierwsze ogłoszeniareklamujące naszą wypożyczalnię samochodów.Yuriko napisała krótki artykuł do  Ashai , któryzaraz przyjęto.Była wręcz nieoceniona.Jako pierwszy na naszą ofertę odpowiedział buddyjski bonza zarządzający świątynią wparku Nikko.Prosił nas, abyśmy złożyli mu wizytę, gdyż nawał obowiązków nie pozwala mudłuższą nieobecność.Uśmiechając się, zapytałem Yuriko, z jakiego to powodu świadomyprzemijalności ziemskich dóbr bonza interesuje się tak karygodnymi, budzącymi chęć używaniażycia, wynalazkami ludzi Zachodu, bo przecież odrzucił od siebie wszelkie pożądliwości.Spojrzałana mnie zdumiona. Czcigodny chef-san wyobraża sobie to wszystko nieco staroświecko.Nasi bonzowie toludzie postępu.Idą z duchem czasu i studiują Zachód, podobnie jak i my.Obecnie przybywastamtąd więcej poważnych poszukujących niż z naszych własnych szeregów.Musiałem usiąść. Chce pani powiedzieć, że buddyzm przeżył się w Japonii?Yuriko opuściła ręce i skłoniła głowę. Zachowamy go, podobnie jak zachowujemy stare, czcigodne obyczaje, jako uświęconąkulturę.Ale młodzież już nie wierzy. Z jakiego powodu, Yuriko?Milczała przez chwilę. %7łycie jest jak magnes  szepnęła cicho.Zrozumiałem.Budda uczył nicości bytu przyporządkowanego tylko przemijalności, pokojuw wyzbywaniu się pragnienia spraw doczesnych, wyrzeknięcia się własnego Ja.Zderzenie z afirmującym życie, więcej, delektującym się życiem światem Zachodu latpowojennych okazało się zbyt drastyczne.Nie oparł mu się cierpiętniczy Budda.Natomiast tam,gdzie Zachód się postarzał i skarlał, tam pociągała go negacja egzystencji buddyzmu  co zaniesamowity, zamknięty krąg.Japończycy to młody, budzący się właśnie, naród. Wobec tego jedzmy do bonzy  postanowiłem. Musi mi pani towarzyszyć, Yuriko.Jeślistaję się bezradny wobec prostych ludzi, to co dopiero przed obliczem oświeconego bonzy!Jeszcze tego samego popołudnia wyruszyliśmy do parku Nikko.Ze zdziwieniem skonstatowałem, że w przeciwieństwie do mocno zniszczonego Tokiowyszedł cało z ciężkich bombardowań.Czy to też nie stanowiło okrutnej cechy Zachodu, że wyżejceniło się martwe pomniki kultury niż dzielnice zamieszkałe przez żywych ludzi?Nietknięte, pomalowane na czerwono belkowania wysmukłych wież wystawały ponaddrzewami parku, ku niebu wyrastały mury wzniesione z pokrytych lśniącą glazurą cegieł,szintoistyczne torii rozwierały swoje podwoje niczym gigantyczne litery.Stanąłem zaskoczonyilością chramów, ale zamarłem, gdy Yuriko z biegłością studentki, która wysłuchała wykładu nazadany temat, wyjaśniła mi, że w Tokio znajduje się około 2570 świątyń buddyjskich i 1500szintoistycznych chramów.Poczułem coś na podobieństwo powiewu pogaństwa, gdy wraz z niąkroczyłem powoli od jednej budowli do drugiej.Pokazywała mi najsłynniejsze, oprowadzając mniefachowo jak przewodnik  bez zaangażowania emocjonalnego.Ale czy w Asakusa nie modliła sięsama przed Kwannon, boginią miłosierdzia? Zmieszała się nieco.Owszem, miewa się takie myśli,że nie byłoby zle od czasu do czasu zwrócić się do istoty wyższej.Miłosierni bogowie to w Japoniirzadkość.Kami chce bojazni i ofiary  nie miłości.Kami  to z pewnością jakieś bóstwo.Tak, słyszało się o wielu wszelkiego rodzaju bożkach,ale nie budziły one lęku jak w wypadku niektórych ludów pierwotnych, choć i one wykazywaływyrazny wpływ elementów demonicznych.Najwięcej osób nawiedzało przybytki bogów szczęściai płodności, w tych drugich widziało się w większości kobiety.  Również nasz bonza  moja przewodniczka bez trudu odnalazła jego świątynię  zarządzałjedną z nich.Poświęcono ją Kishibo-jin, bogini zapewniającej potomstwo.Kiedyś była demonicznąistotą wykradającą w okresie głodu małe dzieci, aby ich pokarmem nasyć własne potomstwo.Wówczas Budda wziął jej najmłodszą pociechę i ukrył w swojej czarze ofiarnej.Odchodząca odzmysłów ze strachu i miłości Kishibo-jin przybyła do jego pagody, prosząc miłosiernegoOświeconego o pomoc.On zwrócił jej dziecko z upomnieniem, że ponieważ sama doświadczyłamatczynego bólu, powinna odtąd stać się strażniczką kobiecej pomyślności.Taka była historia obrazu tego bożka, który jeśli chodzi o wygląd demonicznego oblicza, niemiał w sobie niczego przyjaznego, a przecież w magiczny sposób przyciągał kobiety, szczególnie teprzy nadziei.Nie miałem czasu się zastanawiać nad usłyszaną story.Stanęliśmy przed tym, kogoposzukiwaliśmy  bonzą o wygolonej głowie, odzianym w żółtą szatę i zupełnie inaczejwyglądającym, niż się spodziewałem.Ani śladu ascetycznej szczupłości mnichów z sekty zenćwiczących się w ścisłej kontemplacji  mieliśmy do czynienia z korpulentnym ojcem rodzinyzdającym się doskonale pasować do bogini płodności.Rzadko widziało się tak dobrzewyglądających Japończyków.Najwidoczniej z pracy na rzecz świątyni dało się dobrze żyć, lepiej wkażdym razie niż z pracy w świecie.Do miedzianej skarbony wierni bez przerwy wrzucali swojedatki i uderzali w gong, aby zwrócić uwagę bogini na swoją jałmużnę.Starszy pan nie miał zbyt uciążliwej pracy.Przy recytacji sutr mógł przykucnąć, aceremonie ofiarne okazały się bardzo skromne.Od czasu do czasu matki prosiły obłogosławieństwo dla dzieci i na ile mogłem to ocenić, na tym zasadniczo kończyła się jegoposługa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl