[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapach soli i wodorostów był tu silniejszy,droga zasypana śmieciami, przechodnie ubrani bardziej kolorowo i bardziej hałaśliwini\ ci, których spotkałem w alei.jeśli nie liczyć Droppy.Dotarłem nad zatokę, gdzie wyrazniej słyszałem szum morza: ruch, szum fal, potemich załamywanie i plusk za linią przyboju; bli\ej łagodniejsze chlupnięcia i powolneodpływy; trzeszczenie kadłubów statków, brzęk łańcuchów, uderzenia jakiejś łodzi okeję czy poler cumowniczy.Wspomniałem "Gwiezdną strzałę", moją starą \aglówkę.Maszerowałem po łuku ulicy a\ na zachodnie nabrze\e portu.Dwa szczury przebiegłymi drogę ścigając kota w jednej z bocznych uliczek, do których skręcałem poszukująctej jednej, o którą mi chodziło.Zapach wymiocin był tu równie silny jak stałych iciekłych ludzkich odchodów.Słyszałem krzyki, trzaski i uderzenia - w pobli\u trwałajakaś bójka, co napełniło mnie wiarą, \e trafiłem we właściwe okolice.Gdzieś dalekozadzwięczał dzwonek boi.Nieco bli\ej dosłyszałem znudzoną niemal wiązankęprzekleństw - dwaj marynarze wyszli zza rogu, zataczając się, ze śmiechem przeszliobok mnie i natychmiast zaczęli jakąś pieśń.Na rogu sprawdziłem tablicę z nazwąulicy.Zaułek Morskiej Bryzy, głosił napis.Byłem na miejscu, w uliczce zwanej powszechnie Aleją Zmierci.Tutaj skręciłem.Ulica nie ró\niła się od innych.Przez pierwsze pięćdziesiąt kroków nie dostrzegłem\adnych zwłok ani nawet le\ących pijaków, chocia\ jakiś stojący w bramie człowiekusiłował sprzedać mi sztylet, a krępy osobnik z wąsikiem zaproponował, \e znajdziedla mnie coś młodego i jędrnego.Odmówiłem obu, a od tego drugiego dowiedziałemsię, \e jestem ju\ blisko "Krwawego Billa".Poszedłem.Oglądałem się od czasu doczasu i daleko z tyłu zauwa\yłem trzy postacie w ciemnych płaszczach.Mogli mnieśledzić; widziałem ich tak\e na Drodze Portowej.Ale nie musieli.Nie cierpiałem namanię prześladowczą, uznałem więc, \e mogą być kimkolwiek i zmierzaćdokądkolwiek; zignorowałem ich.Nic się nie stało.Nie zaczepiali mnie, a kiedy wkońcu odnalazłem "Krwawego Billa" i wszedłem, minęli drzwi.Przeszli przez ulicę i trafili do małego bistro kawałek dalej.Odwróciłem się i spojrzałem na wnętrze gospody "U Billa".Bar stał po prawejstronie, stoliki po lewej, na podłodze zauwa\yłem podejrzane plamy.Tablica naścianie sugerowała, bym zło\ył zamówienie w barze i powiedział, gdzie siedzę.Podspodem wypisano kredą dzisiejszy jadłospis.Podszedłem więc i czekałem, ściągając na siebie spojrzenia klientów.Po chwili zjawiłsię mocno zbudowany mę\czyzna o siwych, zdumiewająco krzaczastych brwiach.Spytał, czego chcę.Zamówiłem błękitnego pstrąga morskiego i wskazałem wolnystolik pod ścianą.Skinął głową i krzykiem wydał polecenia przez dziurę w ścianie. Zapytał jeszcze, czy podać butelkę Szczyn Bayle'a.Zgodziłem się, przyniósł wino iszklankę, odkorkował.Zapłaciłem i zająłem miejsce, plecami do ściany.Naftowe płomyki migotały w brudnych osłonach na hakach.Trzej ludzie w kącie -dwaj młodzi, jeden w średnim wieku - grali w karty i podawali sobie butelkę.Przystoliku z lewej strony siedział samotnie starszy mę\czyzna.Jadł coś.Miał brzydkąbliznę przecinającą lewe oko, a długi, grozny miecz, na piętnaście centymetrówwyciągnięty z pochwy, stał oparty o krzesło obok niego.Mę\czyzna tak\e siedziałplecami do ściany.Następny stolik zajmowali ludzie z instrumentami muzycznymi;pewnie mieli przerwę w występach.Nalałem \ółtego wina i wypiłem nieco:charakterystyczny smak, jaki zapamiętałem sprzed lat.Nadawało się do posiłku.Baron Bayle posiadał liczne winnice, mniej więcej pięćdziesiąt kilometrów na wschódod miasta.Był oficjalnym dostawcą Dworu i jego wina czerwone były na ogółdoskonałe.Z białymi nie odnosił takich sukcesów i często rzucał na rynek partiętowaru w marnym gatunku.Na naklejkach był jego emblemat i rysunek psa - baronlubił psy; dlatego czasem nazywano to wino Psimi Szczynami, a czasem SzczynamiBayle'a, zale\nie od towarzystwa.Miłośnicy psów obra\ali się, słysząc to pierwsze określenie.Mniej więcej w czasie, kiedy podano mi danie, zauwa\yłem, \e dwóch młodych ludziprzy barze odrobinę zbyt często spogląda w moją stronę.Mówili do siebie coś, czegonie słyszałem, i uśmiechali się bez przerwy.Nie zwracałem na nich uwagi i zająłemsię kolacją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl