[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Powiedziałem jej to podczas tańca. Co ona na to? Myślałem, że mnie zamorduje  a więc padły tesłowa. Okropnie była urażona.Myślę, że coś takiegospotkało ją pewnie pierwszy raz.Spytała  dlaczego?Potem chciała, żebym wyjaśnił.Chciała ze mnąporozmawiać.Mówiła to spokojnie, ale czułem, że jestokropnie wściekła.Ta kobieta była zdolna dowszystkiego  podkreślił. Do wszystkiego.Dlaświętego spokoju umówiłem się z nią o wpół do trzeciejza kulisami.Ale nie poszedłem.Spiłem się po prostu.zapomniałem o tym.Nawet nie podejrzewał, czego uniknął.Nie miałemżadnych wątpliwości, że to właśnie on, a nie Rogosz,miał paść ofiarą morderstwa.Spotkanie z mordercąPóznym wieczorem zmieniłem naszego wywiadowcę.Czekała mnie długa, na dodatek mrozna noc.Cuprowie,podobnie jak Marcowie i inne zamożniejsze tutejszerodziny, mieli również własny dom z kawałkiem ogrodu.Caper nie wstawił renault do garażu.Samochód stał naulicy, a zaraz za nim nasza warszawa.Zwiatło paliło się początkowo tylko na parterze. Wystawiłem głowę z samochodu, przykładając do oczulornetkę.Nic nie zauważyłem.W oknie wisiała nie-przezroczysta, zielona zasłona.Wydawało mi się, żedostrzegam zza niej czyjś cień.Cień zniknął.Zapadłemgłębiej w poduszki samochodu.W wozie było zimno.Chcąc nie chcąc  wyjąłem zkieszeni wzgardzone poprzednio nauszniki, mocniejotuliłem szyję szalikiem i postawiłem kołnierz odpłaszcza.Mało pomogło; najgorsze do rozgrzania byłypoza tym nogi.Ogrzewania nie mogłem włączać, borównocześnie musiałbym zapalić silnik.Nie paliłem iświatła.Fosforyzujące wskazówki zegara pokazywałygodzinę za piętnaście dwunasta.Teraz zapaliło się także i na pierwszym piętrze.Przezlornetkę dostrzegłem Cupra wchodzącego do pokoju.Zachwilę czyjaś ręka zasunęła i tu zasłonę.Zrezygnowanyupuściłem lornetkę na kolana i zacząłem rozcieraćzgrabiałe, mimo rękawiczek, ręce.Siedząc nieruchomo,marzłem z każdą chwilą coraz bardziej.Wyszedłem zwozu.Niebo było wyiskrzone bladymi gwiazdami,wszędzie wokół mnie bielił się śnieg.Przeszedłem parę kroków w jedną stronę, wróciłem.Nie mogłem ani na chwilę tracić z oczu domu.Mrózszczypał policzki, zamieniając każdy oddech w kłębybiałej pary.Stanąłem przy samochodzie, wyjmując zkieszeni paczkę papierosów, gdy nagle światło na pierw-szym piętrze zgasło.Nie, nic się nie działo.Dom był nadal taki sam cichy ispokojny jak przed chwilą.Gdzieś z oddali doszło mniekilka urywanych szczeknięć psa.Potem zgasło także światło na parterze.Dochodziłagodzina pierwsza.Nagle dostrzegłem ruch klamki.Był to ruch ledwiedostrzegalny, powolny i bezgłośny.Siedziałem w samochodzie bez ruchu.Potem zsunąłem się zsiedzenia, tak, by wóz wyglądał jak pusty, zaparkowanyprzez kogoś na ulicy.Równie bezgłośnie otworzyły się drzwi domu.Czyjaściemna sylwetka ostrożnie zbliżyła się do furtki.Lekkozgrzytnął przekręcony w zamku klucz.Furtka otworzyłasię wypuszczając jakąś osobę na zewnątrz.Ten ktoś, kto wyszedł z domu, podszedł dozaparkowanego obok renault, ostrożnie wsuwając się downętrza samochodu.Warknął zapuszczony silnik, sa-mochód ruszył.Przekręciłem kluczyk w stacyjce,ruszając za nim.Renault wyjechało na główną ulicę Kamienia i ruszyłow górę, w stronę Klikowej.Byłem zaskoczony przysiągłbym, że kierunek jazdy będzie zupełnie inny.Naraz samochód zawrócił tak gwałtownie, że ledwiezdążyłem na czas zahamować.Przez ponad pół godzinykręciłem się tak samo jak on, bez wyraznego celu przedsobą, bez określonego kierunku.Wreszcie wyszło jednak na moje.Samochód pojechałtak, jak się tego wcześniej domyślałem.Po następnychpiętnastu minutach szaleńczej jazdy zatrzymał się wjakiejś bocznej uliczce.Stąd do sklepu Szulców było jużnaprawdę bardzo blisko.Wyskoczyłem z wozu.W podnieceniu zapomniałem ośrodkach ostrożności i jeszcze moment, a mojaobecność zostałaby wykryta.Wtedy, być może, nigdy niedowiedziałbym się, kto był mordercą Rogosza.Ten ktoś, za kim szedłem, zatrzymał się przed sklepemSzulców.Zapukał do zamkniętych drzwi.Nikt nieotwierał.Nacisnął przycisk dzwonka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl