[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.)  czekolada i biszkopty.** Subito (wł.)  w tej chwili.125 w kolana, klaskającą publiczność, która wyraznie znajdowała się podwpływem surowej, pewnej siebie osobowości, chociaż, jak mi się przy-najmniej zdawało, niechętnie nastrojoną wobec czegoś osobliwie hań-biącego, co tkwiło dla jednostki i dla wszystkich w tryumfach Cipolli.Dwie rzeczy odgrywały główną rolę w tych tryumfach: pokrzepiającykieliszek i szpicruta z rączką w kształcie szponów.Pierwsze musiałosłużyć do podniecania w nim demonizmu, gdyż inaczej, zdawało się,groziłoby mu wyczerpanie, i to mogło zbudzić wyrozumiałość dla czło-wieka, gdyby nie to drugie, obrażający symbol jego władzy, ta świsz-cząca dyscyplina, pod którą zarozumiałość jego nas wszystkich trzyma-ła i której współdziałanie nie pozwoliło powstać żadnemu miększemuuczuciu prócz zdziwionej i krnąbrnej uległości.Czy potrzebował go?Czy wymagał jeszcze naszego współczucia? Czy chciał mieć wszystko?Uderzyło mnie jedno jego wyznanie, które pozwalało wnosić o takiejzazdrości.Uczynił je, gdy, u szczytu swych eksperymentów, pewnegomłodego człowieka, który oddał mu się do rozporządzania i poprzed-nio już okazał się szczególnie podatnym jego wpływom obiektem,przez passy i chuchanie doprowadził zupełnie do stanu katalepsji, dotego stopnia, że pogrążonego w głębokim śnie mógł nie tylko karkiemi stopami ułożyć na oparciach dwóch krzeseł, lecz także usiąść na nimtak, że sztywne ciało się nie ugięło.Widok tego potwora w surducie,siedzącego na zdrewniałej postaci, był nieprawdopodobny i wstrętnyi publiczność, wyobrażająca sobie, że ofiara tej naukowej krotochwilimusi cierpieć, wyraziła litość. Poveretto! Biedak!  wołały dobro-duszne głosy. Poveretto!  szydził Cipolla zgorzkniały. To podfałszywym adresem, moi państwo! Sono io il poveretto! To ja wszyst-ko cierpię. Schowano nauczkę do kieszeni.Dobrze, może to onsam ponosi koszty zabawy i może wziął na siebie cierpienia, o którychświadczył żałosny grymas giovanotta.Ale pozór świadczył przeciwtemu i nie jest się skłonnym nazywać poveretto kogoś, kto cierpi dlazbezczeszczenia drugiego.126 Wybiegłem zbyt naprzód i zaniedbałem zupełnie kolejność wyda-rzeń.Głowę mam jeszcze dziś pełną wspomnień o cierpiętniczych czy-nach cavaliere, tylko nie umiem wyliczyć ich po porządku i nie o tochodzi.Tyle jednak wiem, że wielkie i trudne, które znalazły najwięcejuznania, słabsze na mnie zrobiły wrażenie niż pewne małe i pobieżne.Fenomen młodzieńca, służącego za ławkę do siedzenia, przyszedł miwłaśnie na myśl tylko z powodu związanej z nim nauczki.%7łe jednakstarsza dama, śpiąca na plecionym krześle, została przez Cipollę uko-łysana złudzeniem, iż odbywa podróż do Indii i w transie wzruszającoopowiadała o swych przygodach na lądzie i morzu, zajmowało mniemniej i uważałem to za mniej szalone niż to, że po pauzie wysoki i bar-czysty pan o wojskowym wyglądzie nie mógł podnieść ramienia tylkodlatego, że garbus oznajmił mu, że nie będzie już mógł tego zrobić,i świsnął przy tym szpicrutą w powietrzu.Widzę wciąż jeszcze przedsobą twarz tego wąsatego, poważnego colonello*, to uśmiechniętezacięcie zębów w zapasach o swoją utraconą swobodę ruchów.Co zakłopotliwe zdarzenie! Zdawał się chcieć i nie móc; ale nie mógł tylkochcieć, nastąpiło tu owo paraliżujące wolność zwichnięcie woli, którąnasz poskromiciel z góry szyderczo zapowiedział rzymskiemu panu.Jeszcze lepiej pamiętam wzruszającą i upiorną komikę w scenie z pa-nią Angiolieri, której eteryczną nieodporność wobec jego mocy cava-liere wyśledził z pewnością już przy pierwszym śmiałym rozejrzeniusię po sali.Wyciągnął ją po prostu przez czyste zaczarowanie z jejkrzesła i z jej rzędu za sobą i przy tym, dla podniesienia efektu, poleciłpanu Angiolieri zawołać swą żonę po imieniu, niejako aby ciężar jegoistnienia i praw rzucić na szalę wagi i głosem małżonka obudzić w du-szy towarzyszki wszystko, co mogło cnotę jej obronić przeciw złemuczarowi.Lecz jakże daremnie! Cipolla, w pewnej odległości od mał-żeńskiej pary, świsnął szpicrutą z tym skutkiem, że nasza gospodynipotężnie zadrżała i zwróciła doń twarz. Sofronia!  zawołał panAngiolieri już wtedy (nie wiedzieliśmy, że pani Angiolieri ma na imię* Colonello (wł.)  pułkownik.127 Sofronia) i słusznie zaczął wołać, gdyż każdy widział, że grozi jej nie-bezpieczeństwo: twarz jego żony zwrócona była ku przeklętemu cava-liere.Ten, ze szpicrutą zawieszoną u przegubu, wszystkimi dziesięcio-ma długimi i żółtymi palcami zaczął wykonywać ruchy przyciągającei wabiące swą ofiarę i cofać się krok za krokiem.Wtedy pani Angiolieriw lśniącej bladości wstała ze swego miejsca, zwróciła się zupełniew stronę zaklinacza i zaczęła posuwać się za nim.Upiorny i fatalnywidok! Z lunatycznym wyrazem, ze sztywnymi ramiony, z pięknymirękoma podniesionymi nieco w przegubach i jak by ze związanyminogami zdawała się z wolna sunąć z ławki ku ciągnącemu uwodzicie-lowi. Wołaj pan, wołaj pan przecie!  napomniał okrutnik.I panAngiolieri wołał słabym głosem:  Sofronia!  Ach, zawołał jeszczekilka razy, a ponieważ żona oddalała się odeń coraz bardziej, podniósłnawet do ust zwiniętą w trąbkę dłoń i drugą kiwnął kilka razy wołając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl