[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niebo na górnym skraju zdjęciawydawało się rozległe, niemal o stałej konsystencji, intensywnieniebieskie.Lecz niżej odcinało się ciemną krechą, nadciągała noc.Obok astrofizyka stał teleskop wycelowany w przestworza - pełengracji, czujny, gotów ujawnić tajemnice kosmosu.Mężczyzna jednaknie zwracał nań uwagi.Jego wzrok był skierowany do wnętrza wózkadziecięcego, skąd wystawała piąstka, jakby w powitaniu.Facet trzymałjedną dłoń na rączce wózka, a drugą wsunął do kieszeni.Miał szerokorozstawione nogi i uśmiechał się.Wyglądał tak, jakby znajdował się wzgodzie z samym sobą, zaabsorbowany powszednim cudem.- Patrzę na to i po prostu się dziwię - orzekł King.-To znaczy, tozdjęcie każe mi się zamyślić.- Tak - odparłam cicho.- Tylko tak.A przecież chciałam zapytać: Co przez to rozumiesz? Czy chcesz powiedzieć, że związek z innymczłowiekiem jest silniejszy? Lepszy?".Odwracam się od okna i zastanawiam się, czym bym się mogłapocieszyć.Gdy byłam małą dziewczynką, pociechę sprawiało mioglądanie biżuterii matki; większość Veronica odziedziczyła poprzodkach.Próbowałam na siebie założyć grube złote bransolety,perły, pierścionki, wszystko na raz.Lubiłam przypinać sobie broszkina piersi, a wtedy cienki materiał, z którego zrobiona była mojakoszula, marszczył się pod ich ciężarem.Podchodzę do szkatułki z moją biżuterią, biorę ją do rąk, siadam nałóżku.Wyjmuję obrączkę, staram się wcisnąć ją na palec.Nie pasuje.Zakładam na mały palec, po chwili zdejmuję.Niechaj tak będzie. Wkładam wszystkie bransoletki, dziewięć.Oto mój podwójny sznurpereł.Dziesiąta rocznica.Cha, cha.Mam też parę naszyjników.Zakładam je także, nerwowo zapinam nakarku.Następnie schodzę na dół, żeby wziąć ogromny batonczekoladowo-migdałowy, który kupiłam sobie wczoraj, i w ostatnimmomencie wkładam go do zamrażalnika, żeby nie zjeść w całości.Eee,właśnie że zjem.Po kolacji.Zrobię sobie płatki, mam apetyt na jakieśdanie z dużą ilością cukru.Skorzystam z płatków, które kupiłamTravisowi, licząc, że to sprawi, iż zechce jednak ze mną mieszkać.Siadam przy stole, wsypuję do miseczki płatki w wielu kolorach,zalewam mlekiem.Moje ramię jest ciężkie, ale pełne energii.To mi siępodoba.Ani samotna, ani smutna, mam się świetnie.A płatki są poprostu pyszne.Dosypuję ich trochę więcej do miseczki, biorę do ustkolejną łyżkę i zamykam oczy, by lepiej poczuć smak.Ale co potem?Wstaję, wyjmuję baton z zamrażalnika, żeby nie był taki lodowaty.Następnie sprawdzam, co jeszcze można wyciągnąć z lodówki.Możebędzie jednak jakiś niezły film w telewizji, albo wezmę dobrą książkę,którą sobie kupiłam, ale nie miałam jeszcze okazji przeczytać, alboktoś zadzwoni.Kto? Kto? Z zielonego pudełeczka wybieram garśćmalin i wrzucam je do otwartych ust.Wtedy przypominam sobie, żenależą do Edwarda, a na dodatek są ekologiczne, więc zastanawiamsię, czy ich nie odłożyć.Ale przecież mogę pójść do sklepu spożyw-czego i je odkupić! Kroję spory kawał sera, pożeram zrolowanyplasterek mortadeli.I wracam do stołu, żeby dosypać sobie płatków.Może powinnam umieścić baton w kuchence mikrofalowej; w tymtempie nigdy się nie rozmrozi.Wypijam mleko z dna miseczki popłatkach, sięgam po serwetkę, by wytrzeć sobie usta, i wtedydostrzegam stojącą przede mną Błękitną Lawendę.- Och! - wyrywa mi się.- Hej!- Hej - słyszę w odpowiedzi.- Właśnie weszłam.- I, spoglądając na moje ramiona i dekolt w błyskotkach, dodaje: - Aleci w tym ładnie!- Dzięki.Chcesz trochę płatków?- Nie, dziękuję.- Trzyma w ręku książkę, wzdycha.-Zadaniadomowe.Chociaż uczenie się tego jest absolutnie pozbawione sensu.-Schodzi na dół, zamyka za sobą drzwi.Kończę płatki, wkładam baton z powrotem do zamra-żalnika,ruszam na górę.Zdejmuję całą biżuterię, odkładam ją na miejsce.Następnie kładę się na kapie, gaszę światło.Przypuszczam, żeodpoczywam przed zaśnięciem.Chciałabym móc wierzyć.Pragnęłabym umieć się modlić.Wstaję z łóżka, klękam, nisko pochylam głowę.Gdzieś, w jakimśłóżku, leży para trzymająca się za ręce.Będą ze sobą razem póty, pókijedno z nich nie umrze.Nie będą się nienawidzić przy śniadaniu, będąwdzięczni za obecność drugiego.Są tacy gdzieś.I to jest mojamodlitwa. 27King i ja jemy kolację w jego malutkim mieszkaniu.Kiedytelefonował do mnie wczoraj - wyznał teraz -bardzo zle się czuł, ale byłzbyt zawstydzony, żeby mio tym powiedzieć.Coś.gastrycznego.- Czy to było.? - zapytałam.- Tak - odrzekł szybko.Mieszkanko Kinga jest umeblowane rzeczami bez wątpieniawygodnymi.I nie pasującymi do siebie; takie wciąż można znalezć wsklepach Armii Zbawienia.Sofa, fotel, stojąca lampa w saloniku.Wyplatany chodnik, stereo.W sypialni łóżko z mosiężnych rurek, białakapa, szafka nocna.Staroświecka łazienka z wanną na nóżkach.Kuchnia, która aż kipi z nadmiaru utensyliów.I malutki drewnianystolik, przy którym teraz siedzimy.- Czuję, jak życie wymyka mi się spod kontroli -mówię.- Jakbymrobiła niewłaściwe rzeczy.- Ale to dziwne, bo zarazem zaczynam sięczuć lepiej niż kiedykolwiek przedtem.To znaczy, szczęśliwsza.- A cóż jest złego w tym, co robisz?- Nie wiem.Wszystko.Mam takie dziwne zajęcia.Noi ci współlokatorzy.Mój syn uważa, że padło mi na mózg.- To jego problem.On teraz przechodzi okres dojrzewania.Uważałby, że masz nie po kolei bez względu na to, co byś robiła.- No, może masz rację.Ale to coś więcej.Sądzę, że powinnam być.bardziej taka, jak inni. - Nigdy nie obliczam tego w procentach.Kiwam głową, patrzę, jak pije wino.Jego rzęsy są takie długie.Iczarne.- Jak ci idzie z.Laurą? - pytam.- Z Lindą?- Och.Tak.- Myślę, że w porządku.Potrzebuję.No, jest wiele spraw, którechciałbym wiedzieć.- Ale jestem pewna, że cieszy cię umawianie się z nią, wychodzenierazem, prawda?- Owszem, ale wszystko jest takie nowe.Nigdy nie miałem wiele doczynienia z kobietami.Był tylko ten jeden raz.Ale to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl