[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niewyobrażasz mnie sobie chyba w kuchniach Zwiętego Alabana, co?Roześmieli się oboje.Lalage przeszła pokój i objęła Justice a; ja zostałam sama,błąkając się pośród sprzętów opustoszałego przytułku.Ruchliwe kształty okazały się ptakami:perliczkami, pawicami i gołębiami.Pawie wlekły usmolone ogony po brudnej podłodze.Umieszczone w cieniu, zakratowane komory strzegły rozbitych monitorów i pozostałychkrzeseł.Justice zawołał mnie i przeszłam na drugi koniec pomieszczenia, spychając z drogiperliczki.- Lalage, pozwól, że przedstawię ci mojego towarzysza, Aidana.Nachyliła głowę wmoją stronę.Uśmiechnęła się i uniosła trzy palce do ust w geście, który natychmiastpodchwycił Justice: pafiańskiego pozdrowienia.- Przystojny luby - stwierdziła i mrugnęła okiem do tamtego.- Zwłaszcza jak na Kuratora.- Nie jestem żadnym jego lubym! - zaczęłam gorąco protestować, lecz Justicenatychmiast wszedł mi w słowo.- To prawda, nie jest moim kochankiem.Po prostu razem podróżujemy. - Rozumiem.- Lalage skinęła głową, ale w kącikach jej ust ciągle igrał uśmieszek.Staliśmy na samym środku izby, dzięki czemu mogłam jej się dokładniej przyjrzeć.Byłaniższa ode mnie i Justice a, bardzo chuda, miała sukienkę z jakiejś niezwykle ciężkiej,zielonej tkaniny, niegdyś z pewnością wykwintnej, teraz niechlujnie obwiązanej jakąś czarnąwstęgą i upstrzonej ptasimi odchodami i smugami brudu.Jej ręce - choć brudne - były małe izgrabne, obwieszone drogocennymi bransoletami i starożytnymi pierścieniami.Oczystarannie podmalowała, by uwydatnić ich matowy połysk i osobliwą barwę: ciemnego błękitu.Siwe włosy - kiedyś blond jak u Justice a - splecione w warkocze opadały znad szpiczastej,lisiej twarzy.W jej pocie wyczuwałam drogie przyprawy - cynamon, drzewo sandałowe,gorzką rutę.Wzięła z ziemi uwalaną brudem perliczkę i łagodnieją głaskała.- Ciekawy towarzysz podróży.- Wpatrywała się w moje krótkie, kasztanowe włoski.-Kiedyś będziesz musiał opowiedzieć mi o swych przygodach w Cytadeli.- Przechyliła głowęw stronę rzeki, w kierunku LIL.- Sądziliśmy, że porzuciłeś nas dla Ascendentów.Justice odrzucił głowę, unikając jej spojrzenia.- Tęskniłem za swoim ludem.Ale powiedz no, kuzynko: nie spodziewasz się gości?Lalage westchnęła, wyrywając z piersi perliczki kępki puchu.- Rzadko kiedy.Handel z ludzmi spoza Miasta osłabł.Spodziewałam się otrzymać odBotaników więcej frilitu i morfy, ale nie widziałam ich na oczy od dwóch tygodni.- Zniżyłagłos, spoglądając na wysokie łuki sklepienia.- Pojawiły się pewne kłopoty.Z Cytadeliwysłano tu nowego Rządcę.Kuratorzy nie posiadali się z oburzenia.Zjawił się u nas wzeszłym tygodniu.- W lesie widzieliśmy dwóch janczarów uwięzionych przez drzewa.- Justice kiwnąłgłową.- Oni towarzyszyli Rządcy.Przybyli w nocy, nakarmiłam ich, udawałam nieświadomąniczego, nawet oddałam ostatnie fiolki morfy.Nazajutrz posłałam ich w drogę.Jej oczy rozbłysły.Zapach jej sprytu przypominał woń gęstego piżma.Wypuściłaperliczkę w powietrze, ta zatrzepotała i odleciała w ciemność.- Rządcy już się z nimi nie spotkają.- Ale poza tym wszystko pozostało bez zmian? Jak nasi ludzie? - Justice rzucił miniespokojne spojrzenie.- Rzadko tu zaglądają.- Potrząsnęła głową.- Boją się przebywać tak blisko granicMiasta.Cały tydzień siedzę sama.Z wielką przyjemnością ugoszczę was kolacją.Chodzcie.Poszliśmy jej śladem; Justice posyłał mi ostrzegawcze spojrzenia, gdy tylkopróbowałam go o coś zapytać.Przy przeciwległej ścianie izby ustawiono okrągłe stoły, na niektórych jeszcze stały kielichy klejące się od absyntu i wypełnione pipetkami dokandykainy.Wśród śmieci buszowały wychudzone koguty i czarne kury.Kopnęłam pękniętąrurkę po morfie, jaskrawa dawniej etykieta z Księżycowym Człowiekiem zmieniła się na niejw bladą plamę.- Już dawno tu nie sprzątałam - przyznała Lalage.- Bez Patronów w sumie nie warto.Weszliśmy za nią w wąski korytarz.Podłogę okrywały płaty marszczonej gumy,kruche i ze starości zawijające się po brzegach.Korytarz oświetlały długie rury, zawieszone u sufitu.Wypełniono je mętną wodą,która lśniła zielono i niebiesko, a zanurzone w niej fosforyzujące algi i okrzemki wysyłałybladą, dziwaczną poświatę.Na szczęście ptaki wolały półmrok rotundy.Z pewną ulgąpoczułam w płucach chłodniejsze powietrze, lekko naznaczone słodko-gorzkim zapachemstarego absyntu.- Zaczekajcie chwilę, a ja przygotuję atrium.- Posłała mi promienny uśmiech izniknęła za wystrzępioną zasłoną.Wtedy zwróciłam się do Justice a.- Jesteś Pafianem - stwierdziłam, przypierając go do ściany.- Sprowadziłeś mnie tujako prostytutkę.Skrzywił się i potrząsnął głową.- Nic z tych rzeczy, Wendy.Ale rzeczywiście, jestem Pafianem.- Przytknął trzy palcedo dolnej wargi: pafiańskie pozdrowienie, oznaczające trzy płcie.- Nie mam do ciebieżadnego prawa, lecz oni by cię zabili, Wendy.Gdybym jednak musiał cię im zostawić,najpierw sam bym cię zabił.Znowu poczułam zapach podniecenia, tym razem z metaliczną domieszką strachu, gdysię ode mnie odsunął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl