[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Książę chciał odpowiedzieć.Obecny przy tym Tanneguy pochylił się, podniósł topór wojenny okrótkiej rękojeści, ukryty za fałdami kotary, a podnosząc się zawołał: Już czas!  i wzniósł topór nad głową księcia.Książę spostrzegł niebezpieczeństwo.Chciał lewą ręką zasłonić się przed ciosem, podczas gdy pra-wą za miecz chwytał, ale nie zdążył go nawet wydobyć.Topór Duchatela spadł, odcinając lewe ramięksięcia i tym samym zamachem przecinając mu twarz od kości policzkowej aż do dolnej szczęki.Chwilęjeszcze Jan Nieustraszony stał prosto jak dąb, który upaść nie może.Widząc to, pan Robert de Loize,wraził mu sztylet w gardło i zostawił.Książę wydał krzyk straszliwy i padł u nóg pana de Giac.113 Powstała straszna wrzawa i okropne zamieszanie; w ciasnym namiocie, w którym zaledwie dwóchmogłoby walczyć, dwudziestu ludzi rzuciło się na siebie.Przez chwilę ponad wszystkimi głowami widaćbyło ręce, topory i miecze.Francuzi krzyczeli: Bij! zabijaj! śmierć zdrajcom!Burgundczycy wołali: Zdrada! zdrada! ratujcie!.Ze stalowych zbroi, uderzających o siebie, iskry się sypały, z ran krew strumieniem płynęła.Króle-wicz przerażony przechylił się poza barierę.Na jego krzyki nadbiegł prezydent Leuvet, chwycił go wpół,wyciągnął z tej ciżby walczących i na wpół zemdlonego poprowadził z sobą do miasta.Niebieska sukniamłodego delfina cała była krwią księcia Burgundii zbryzgana.Walka i krzyki nie ustawały, deptano po drgającym jeszcze ciele księcia, którego nikt ratować niemyślał.Burgundczycy, widząc iż wszelki opór byłby bezskuteczny, uciekli przez złamaną barierę.Del-fińczycy ścigali ich, a w opuszczonym i zakrwawionym namiocie zostało tylko trzech ludzi.Na ziemileżał umierający książę Burgundii, przed nim stał z rękoma skrzyżowanymi na piersiach Piotr de Giac iprzypatrywał się jego konaniu, trzeci był Olivier Layet, który wzruszony cierpieniami nieszczęśliwegoksięcia, podnosił na nim koszulkę żelazną, aby pchnięciem sztyletu skrócić jego męczarnie.De Giac niedozwolił mu jednak spełnić tego miłosiernego uczynku, każde bowiem drgnienie konwulsyjne konające-go za swoją własność uważając, wpatrywał się w nie z rozkoszną.Litość Oliviera nad księciem zakrzywdę dla siebie poczytując, gwałtownym uderzeniem nogi wytrącił mu sztylet z ręki.Olivier zdzi-wiony podniósł głowę. Do pioruna?!  zawołał śmiejąc się piekielnie de Giac  dajże biednemu księciu skonać spokojnie.Gdy wreszcie książę wydał ostatnie tchnienie, de Giac przyłożył mu rękę do serca, aby się upewnić,czy istotnie już nie bije, a ponieważ reszta mało go już obchodziła, zniknął natychmiast, nie zwróciwszyna siebie niczyjej uwagi.Królewiczowscy ścigali Burgundów aż do zamku, po czym wrócili do opuszczonego namiotu.Tuzastali martwego już księcia, leżącego na ziemi.Obok niego klęczał w krwi zakrzepłej proboszcz zMontereau i odmawiał modlitwy za umarłych.Stronnicy królewicza chcieli porwać ciało i rzucić je dorzeki, lecz ksiądz wzniósł w górę krucyfiks, grożąc gniewem boskim każdemu, ktokolwiek dotknąłbytych zwłok nieszczęsnych.Wówczas Coesmerel, syn naturalny pana de Tanneguy, odpiął od buta księciazłotą ostrogę, przysiągając, iż odtąd nosić ją będzie, jako znak rycerski.inni zbrojni ze służby delfina,idąc za przykładem pana de Coesmerel, pozrywali mu pierścienie z palców, jako też i przepyszny łań-cuch złoty, który zmarły miał na szyi.Ksiądz pozostał przy ciele aż do północy, potem z pomocą dwóch ludzi przeniósł je do młyna znaj-dującego się w pobliżu mostu.Tu złożono zmarłego na stole, a ksiądz modlił się przy nim aż do rana.Ogodzinie ósmej odbył się pogrzeb; złożono księcia w kościele Matki Boskiej przed ołtarzem świętegoLudwika.Przy chowaniu zwłok żadnych nie było ceremonii, jednakże za spokój jego duszy dwanaściemszy odprawiono podczas trzech dni następnych.IXWspomnieliśmy wyżej, iż skoro pan de Giac przekonał się o śmierci księcia, natychmiast opuściłnamiot.Była już godzina siódma wieczorem, pogoda była chmurna, noc się zbliżała; odwiązał konia, którystał opodal przy młynie i skierował się drogą ku Bray sur Seine.Mimo dokuczliwego zimna, mimociemności, które co chwila gęstszymi się stawały, de Giac jechał noga za nogą.Pogrążony był w ponu-rych myślach; krwawa rosa nie orzezwiła jego czoła, śmierć księcia zaspokoiła tylko połowę jego pra-gnień, a dramat polityczny, w którym tak czynną odegrał rolę, skończony dla wszystkich, dla niego miałjedno mieć jeszcze rozwiązanie.114 Było już wpół do dziewiątej, gdy pan de Giac przybył do Bray sur Seine.Zamiast jechać przezwieś, objechał ją wokoło, przywiązał konia do muru opasującego ogród, otworzył furtkę, wsunął sięcicho do domu własnego i zaczął wchodzić po ciemku na kręte i wąskie schody prowadzące na pierwszepiętro.Kiedy był już na ostatnim stopniu, przez uchylone drzwi błysnęło światło, wskazując mu pokójjego żony.Zbliżył się i stanął na progu; piękna Katarzyna była sama, siedziała z ręką opartą na małymrzezbionym stoliczku pokrytym owocami; szklanka, do połowy tylko wypróżniona, świadczyła, iż młodakobieta zapomniała o swym lekkim posiłku i zatonęła w marzeniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl