[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pani w ogóle pamięta o tej mojej kanapce, dziesięćminut temu zamówiłem!- Przepraszam, mieliśmy drobne kłopoty, zaraz pandostanie.- Zaraz to ja muszę być na spotkaniu, i to głodny.Pa-ni myśli w ogóle? Jak macie problemy ze sprzętem, to nieprzyjmować zamówień.Mężczyzna wyrwał pieniądze z ręki dziewczyny, złapałteczkę i wyszedł z kawiarni.Chciał trzasnąć drzwiami, alenie pozwolił mu na to mechanizm i drzwi zamknęły sięłagodnie, powstrzymywane hulającym na ulicy wiatrem.Do lady podeszła jedna z awangardowych nastolatek.Dziewczyna za barem spojrzała na nią niechętnie.- Pani też chce odwołać zamówienie? - spytała.- Nie, jeszcze jedno latte proszę.Będziesz chamski wobec ekspedientki, co jej zepsujehumor, pomyślał Gabriel.Odezwie się nieładnie do klient-ki, czym przeleje czarę goryczy: nikt jej nie traktuje z sza-cunkiem, który należy się każdej istocie ludzkiej.Pójdziedo domu i kiedy ojciec po raz kolejny na nią warknie, onazłapie nóż.Nagle po wnętrzu powiał zimny wiatr, otworzyły siędrzwi i z ulicy weszła kobieta z dwójką dzieci.Ubrana w buraczkowy, stary płaszcz, potomstwo w tanich kurtkach zbazaru.Podeszła do lady z nieufnym uśmiechem, niepuszczając rąk dzieci, ale one wyrwały się i podbiegły doszyby.Pokazywały sobie czekoladowy tort, babeczki zjeżynami.Chłopczyk miał na kurtce i spodniach ciemneplamy, pewnie samochód obryzgał go wodą z kałuży.Kobieta pochyliła się i spojrzała na ceny.- Florek, chodz.Małgosia! Na dole pączki kupimy.- Ale ja chcę torcik!- Jedenaście złotych takie małe ciasteczko - powie-działa kobieta i zaczęła ciągnąć dzieci do wyjścia.Gabriel odchrząknął.Zajrzał do portfela, wstał i pod-szedł do kobiety.- Witam panią i gratuluję - powiedział.- Jest panidwudziestym klientem i w ramach promocji proszę panidzieci o zamówienie dowolnego ciastka gratis.Stojąca za kasą dziewczyna w czerwonym uniformiewytrzeszczyła oczy.Gabriel spojrzał na nią ciężko.- Nie, nie, dziękujemy - kobieta w płaszczu spłoszyłasię.- Ale ja mam pieniądze z funduszu promocyjnego,dzieci, jakie chcecie ciastko?Dwie pyzate buzie uniosły się do niego.Patrzyły z tę-pym zdziwieniem, chłopczyk otworzył obślinione usta iwetknął do nich palec.- Ja znam wasze promocje, potem i tak trzeba będziezapłacić.- Kobieta odwróciła się, wzięła dzieci za ręce iwyprowadziła z kawiarni.Drzwi zamknęły się za nimi iznów było ciepło. Ludzie nie spodziewają się dobra.Dobro jest nienatu-ralne.Jak stomatologia i medycyna, jak akcja charytatyw-na.Gabriel poczuł, że wzbiera mu w gardle flegma, ostat-nio często się to zdarzało.Odchrząknął i dyskretnie splu-nął do tekturowego kubka po kawie, potem wyrzucił go dokosza przy wyjściu.Zapiął kurtkę i wyszedł na mróz.Chodnikiem szedł powoli młody narkoman.Wziął naswoje barki dokładne zbadanie świata, tak pobieżnie oglą-danego przez żyjących na powierzchni przechodniów.Zanurkował w dziwne głębiny i starannie zastanawiał sięnad otaczającymi fenomenami.Lśni jak złoto Eldoradopapierek po gumie do żucia.Jaką odgrywa tu rolę? Gołąbleci nad głową.W jaki sposób tnie przestrzeń i jakie budziuczucia? Skąd i dokąd ten lot?Narkoman wszedł na pasy dokładnie w momencie, kie-dy dla przechodniów zapaliło się czerwone światło i ruszy-ły samochody.Gabriel złapał go za kurtkę i wciągnął zpowrotem na chodnik.- Odbiło ci, człowieku? - krzyknął.Narkoman obejrzał go spokojnie.Zamrugał szklistymioczami.- Odprężyć się trzeba - poradził łagodnie i zaczął sięśmiać.Gabriel miał ochotę wepchnąć go pod koła przejeż-dżającego właśnie autobusu, ale tylko sapnął i wrócił namiejsce czekać na zielone światło.Narkoman postał chwi-lę, chwiejąc się na wietrze jak myśląca, choć nieco zamro-czona trzcina, i odszedł dalej badać dziwny świat miasta. Kiedy zapaliło się zielone światło, przez ulicę przeszłodwóch młodych mężczyzn.Jeden w skórzanym strojumotocyklisty, drugi w blond peruce, ubrany w czerwonykobiecy płaszcz i szpilki, z torebką, manikiurem i makija-żem.Szli z godnością, trzymając się za ręce.Przed nimiszła inna para, długowłose dziewczę z tipsami i jej Miś.Miś aż się odwracał i przystawał, żeby śmiać się gło-śno, wyzywająco i piskliwie z transwestyty.Miał na sobiewełnianą, debilną czapkę, spod której wystawała nalanagęba z wodnistymi oczkami, miał szarą skórę, pokrytąśladami po wypryskach, i cienkie zęby w takim samymkolorze.Narzeczoną targały wybuchy chichocików.Takmałpa nienawidzi rajskiego ptaka.- Oto warszawski plebs - powiedział mężczyzna wstroju motocyklisty.Gabriel pomyślał o swojej nocnej zwierzynie.Z jakie-goś powodu zli wyglądają bardzo podobnie.%7ładen niewyróżniał się jak Joker czy planujący zniszczenie świataszalony doktor.Nikt nie obejrzałby się na ulicy za Bazi-kiem, człowiekiem, który skrzywdził go najbardziej.Czy to jest tak, pomyślał, że zło mieszka w identyczno-ści, w uniformach, w nieodróżnianiu się? A więc wszelkaindywidualność jest przeciwieństwem zła.Ale tamci, motocyklista i rajski ptak, wiedzieli, że będąkłuli ludzi w oczy.Czy ich prowokacja nie była więc ak-tem zła, aktem pogardy? Za które spotykała ich kara wpostaci wyśmiania przez kretyna w wełnianej czapce?Może każdy zasłużył na to, co go spotyka.Dziewczynawracała za pózno z dyskoteki.Chłopiec reklamujący kursangielskiego obnosił się ze spódniczką, zamiast zmienić ją po pracy na spodnie.Mały grubasek pod kioskiem byłrozlazły i strachliwy.Wcześniak, którego widziała w szpi-talu matka, pewnie poszedłby do domu dziecka i wyrósłbyna chuligana.A jak on i Sonia zgrzeszyli? Mieli stosunek seksualnybez ślubu.Gabriel zaklął, pokręcił głową i splunął.Zlina zaczęłazamarzać na chodniku.Powiesił torbę z bluzą na kierow-nicy i ruszył do domu.Jechał przez czarny most.Na brudnej rzece unosiły sięcienkie kry.Przystanął po drugiej stronie Wisły, obok sterczących wzachmurzone niebo żurawi.Chodnikiem szła babcia w kapeluszu, obok niej dreptałodebrany z przedszkola wnuczek.Wyrywał się, podśpie-wywał, nie lubił babcinych nauk.Babcia była nudna i de-nerwująca, od taty nauczył się, jak ją lekceważyć i iryto-wać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl