[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moja mamusia położyła się czym prędzej z westchnieniem szczerej ulgi.Myłyśmy się kolejno, potem jadłyśmy kolację bez pośpiechu, odpoczywając po rozlicznych emocjach.Moja mamusia drzemała, starałyśmy się więc zachowywać bardzo cicho.Teresa plątała się po kuchni.Lucyna obwąchiwała wędzoną rybę, kupioną wczoraj nad morzem, ciocia Jadzia przyglądała się jej krytycznie.- Myślisz, że wytrzymała ten upał w samochodzie? - spytała zatroskanym szeptem.- Myślę, że nie - odszepnęła smętnie Lucyna.- Ale nie jestem pewna.Niech Teresa powącha.Teresa wyjrzała właśnie z kuchni, czyniąc jakieś gwałtowne gesty.Wzywała nas do siebie, zarazem nakazując milczenie.Zerwałyśmy się, bardzo zaintrygowane, i na palcach pospieszyłyśmy ku niej.- O co ci.- zaczęła Lucyna i natychmiast zamilkła.Ktoś był na podeście za drzwiami.Rozlegało się tam lekkie poskrzypywanie desek i ostrożne, skradające się kroki.Odgłosy dobiegały słabo, wydawały się jakoś dziwnie podejrzane i napawały zgrozą.Brzmiały tak, jakby ów ktoś zbliżył się do naszych drzwi i zastygł za nimi w bezruchu.Na długą chwilę również zastygłyśmy w bezruchu.Coś przerażającego powiało przez gościnną kuchnię i na moment zabłysło mi ponętne przypuszczenie, że być może, w tej baszcie straszy.Zreflektowałam się jednakże, godzina była niestosowna, duchy na ogół pojawiają się o północy.Trwałyśmy wszystkie z zapartym tchem, nie bardzo wiedząc, co zrobić.Lucyna poruszyła się pierwsza.Pokazała palcem lampę, wyciągnęła rękę w kierunku sufitu za drzwiami i zrobiła pytający wyraz twarzy.Pokręciłyśmy głowami, żadna nie pamiętała, czy światło na podeście zostało zgaszone, czy nie.Zaczęłam-z kolei pokazywać palcem tkwiący w zamku klucz, niepewna zabezpieczenia przed złoczyńcą, bo złoczyńca musiał to być niewątpliwie, nikt porządny tak się nie skrada.Odpowiedzi były podzielone.Za pomocą wyrazistej pantomimy zaproponowałam gwałtowne otwarcie drzwi i nagły wypad na zewnątrz, na co wszystkie gesty w pierwszej chwili odpowiedziały odmownie.Na podeście ciągle było słychać jakieś gmeranie, ostrożne, tajemnicze i denerwujące.Zrezygnowałam z pomysłu, uznawszy, iż jeśli to któryś król wlazł na poddasze i szuka czegoś w ciemnościach, wypadanie znienacka i straszenie monarchy będzie co najmniej nietaktem.W Lucynę jednakże wstąpił nagle straceńczy duch.Podsunęła się ku drzwiom, delikatnie i bezszelestnie przekręciła klucz i szarpnęła klamkę.Drzwi ani drgnęły, za to ten ktoś za nimi rzucił się ku schodom.Lucyna zrezygnowała z delikatności, przekręciła klucz odwrotnie i gwałtownie otworzyła drzwi.Żaróweczka pod sufitem przyświecała.Ze schodów ktoś zbiegał, nie starając się już zachowywać cicho i łupiąc kopytami w drewniane stopnie, aż echo szło.Rzuciłyśmy się za nim, lecz niepewne, co czynić, zawahałyśmy się u samej góry i nagle z dołu dobiegł nas straszliwy rumor, jakiś hurgot,głuche łupnięcie i trzask.Schody zadrżały.Sądząc z natężenia dźwięków, tajemnicza osoba zleciała na pysk co najmniej z dwóch zakrętów, a kto wie, czy nie z połowy piętra.W mgnieniu oka eksplodowała w nas szaleńcza odwaga.Ostatecznie po takim wykorzystaniu schodów najgorszy zbir powinien stać się mało szkodliwy.Skoczyłam do pokoju po latarkę i popędziłam w dół za Teresą i ciocią Jadzią.Dogoniłam je z łatwością, bo w pobliżu pierwszego piętra ciemno już było jak w grobie i musiały mocno zwolnić.Na dole ktoś się kotłował postękując, żył zatem, zmasakrowanych zwłok mogłyśmy się już zatem nie obawiać.Złaziłyśmy do niego pospiesznie, trzymając się ściany i macając stopnie, bo latarka świeciła tyje, co kot napłakał.Królowie musieli być nieobecni, niemożliwe bowiem, żeby nie wylecieli z mieszkania na ten okropny rumor, który wstrząsnął basztą w posadach.Byłam już prawie na dole.Ofiara schodów pozbierała się widocznie, bo coś miotnęło się tuż przede mną.Usłyszałam szczęknięcie zdezelowanej klamki, runęłam do przodu, narażając sięna skręcenie karku, w otwartych drzwiach oświetliłam sylwetkę, która nie fatygując się zamykaniem wypadła na zewnątrz i popędziła w ciemność.Ciocia Jadzia tuż za mną wydałazdławiony okrzyk.Nieco wyżej Teresa trafiła widocznie na nadłamany stopień, zjechała kawałek dość gwałtownie i zatrzymała się z jakimś okropnym jękiem.Przeraziłam się, bo pomyślałam, że co najmniej złamała sobie kręgosłup [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl