[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dotrzymałem słowa. Ostrożnie zwinął papirus.Rzucił swym ludziom jakiśrozkaz, a oni niemal w mgnieniu oka zniknęli. Harry I panna Carlisie potrzebują waszej pomocy  powtórzył Blake. Jak daleko mogli dotrzeć pieszo?  spytał Abdul, zasłaniając twarz.Obydwoje jadą konno.Arab przystanął.Z jego ust wyrwało się jakieś słowo.Blake przypuszczał, że to arabskieprzekleństwo. Niedobrze.Kiedy wieje wiatr, cały krajobraz się zmienia.Ale jesteśmy Tuaregami, aHarry jest jednym z nas.Odnajdziemy go.I jego Desdemonę.- Powiedziawszy to, wyszedł.Blake oparł głowę o ścianę.Jego ulga była niemal namacalna.Chesterton będzie tu ladachwila.Spojrzał na pakunek, który trzymał w ręku, i zaczął odwijać jedwab.Po chwili ujrzał przed sobą złotego byka.Dizzy!  Okrzyk pełen był rozpaczy i zwątpienia.Wolno się budziła.Dzwięk znajomego głosu wyrwał jąz głębokiego letargu.Przetarła oczyrękami, oblizała suche, spękane usta.Minęły już całe dni? godziny?, odkąd wypiła ostatnie krople wody i oparła głowę na kolanach, by odpocząć. Dizzy!Pochyliła się do przodu.Zdrętwiałe ramiona i szyja zaprotestowały.Wyjrzała ze swoj ejkryjówki.Nie widziała go wyraznie.Jego postać przesłaniała gęsta zasłona piasku.Gwałtowny wiatrunosił głos w głąb wąwozu.Po chwili Harry zniknął jej z oczu.Oparła się o skalną ścianę.Bolała ją głowa, powieki miała jak z ołowiu.Była bardzozmęczona.Uśmiechnęła się słabo.W końcu się pojawił.Jej bohater, jej rycerz w lśniącejzbroi.A może to tylko fatamorgana?Przecież nawet najbardziej oddany rycerz nie mógłby jej odnalezć w tym bezkresnymmorzu piasku.Jednak były to przyjemne złudzenia, a Desdemonie niewiele więcejpozostało.Głowa jej opadła i prawie zupełnie zamknęły się powieki, kiedy go znów zobaczyła.Tymrazem wyłonił się bliżej.Z najdrobniejszymi szczegółami widziała jego profil.Miał na sobie brudną, białą koszulę, a na głowie kaffijeh.Jeden jej koniec powiewał nasilnym wietrze, uderzając go w szyję i ramiona.Poruszał się zwinnie i pewnie wśródskalnych głazów Pył zamazywał jego szlachetne rysy, ale przez zasłonę piasku itak widziałajego twarz, tragiczną i poważną, stanowczą i naznaczoną cierpieniem.Biedny zrozpaczony rycerz. Na Boga.Dizzy, odpowiedz mi!Musi go pocieszyć.Na czworakach wypełzła z jaskini. Proszę pana!  zawołała, ale z jej ust wydobył się tylko zachrypnięty szept.Stał do niejtyłem.Widziała jego koszulę, przylepioną doszerokich plecow. Proszę pana!Odwrócił się.Oczy mu błyszczały od wewnętrznego. Desdemono!Przełknęła ślinę i wyciągnęła ręce do biegnącego wjej stronę mężczyzny.Po jegoszczupłych policzkach płynęły łzy,To nie był rycerz.Ani Bertie Cccii. To był Harry.Ale przecież tylko jego pragnęła ujrzeć.EpilogL ord Blake Rayenscro ukając, przechadzał się po pokładzie spacerowym najnowszegoluksusowego parowca wycieczkowego Thomasa Cooka.Znalazł wolny leżak i usiadł.Wzadumie spoglądał na egipski krajobraz.Dał znak lokajowi, by przyniósł mu szkocką zwodą.Noga, złamana tydzień temu, solidnie jeszcze dokuczała, a przeklęte łubki utrudniałyporuszanie się.Od ślubu minęło zaledwie kilka godzin.Przyjechał do portu prostoz kościoła, nawet się nie przebrawszy.Chociaż nie miał żadnego powodu, by przedłużyćswój pobyt, czuł się, jakby uciekał.Panna młoda wyglądała uroczo, musiał to przyznać.Nawet mimo tego, że jej kreacjętworzyła osobliwa niieszanina elementów stroju europejskiego i orientalnego.Welonprzypominał przejrzystą zasłonę odalisek.Na szyi miała staroegipski naszyjnik, albopektorał, jak poinformowała go tonem pełnym nabożnej czci Marta Douglass.Ozdobawyglądała na wysadzanego drogimi kamieniami sępa.Efekt był niepokojący.Cóż, sama panna młoda wywoływała w Blake u uczucie niepokoju.Wprawdzie śliczna i powabna, ale zdecydowanie było w niej coś dziwnego.Ktoś mógłby nawet powiedzieć  dziwacznego.Jak zresztą w tym całym Egipcie,nienależącym do nikogo, chociaż tyle państw uzurpowało sobie do niego prawo.Blake znużonym wzrokiem powiódł po wodach Nilu koloru herbaty.W oddali można było dostrzec, jak pustynia wyciąga swoje ciemnobrązowe ramiona wstronę rzeki.Nikt nigdy nie zawładnie tą krainą.Może ostatecznie Egipt należy do pustyni? Kto wie? Blake z pewnością wiedział jedno: żenie było tu miejsca dla niego.Egipt nie pociągał go, nie rzucił nań czaru.Dla niego zawszebędzie polem bitwy, gdzie został zmuszony do zmierzenia się z własnymi słabościami.Zachował się dzielnie.Jak przystało na człowieka honoru, stawił czoło prawdzie o sobie.Ale dlaczego czuł się, jakby ten zapomniany przez Boga kraj wjakiś tajemniczy sposóbujawniał w nim rysy charakteru niegodne prawdziwego dżentelmena? Nie, Egipt nie był dla niego.Podobnie, jak Desdemona.Okazali się zagadkami, którychwcale nie pragnął zrozumieć.No cóż, pomyślał, biorąc pokrytą szronem szklaneczkę, którą podał mu milczący lokaj.Przynajmniej nie wyjeżdża z tego przeklętego miejsca z pustymi rękami.Wsunął dłoń dowewnętrznej kieszeni marynarki, żeby się upewnić, że nadal spoczywa tam gruby plikamerykańskich banknotów.Dziesięć tysięcy dolarów za jeden posążek Apisa.Wystarczy, byodzyskać prawo do spadku.Dziadek jest człowiekiem bardzo praktycznym.Tak, Harry miał Dizzy, ale on, Blake, będzie miał Darkmoor Manor.Jednak po chwili uśmiech zniknął mu z twarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl