[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Syn uczył się go więcej przy obcych niż sam na sam, gdyż mieszkając pod jednym dachem, spotykali się rzadko, mówilimało, i ojciec w większej części tylko go badał i wypytywał.Prowadzenie to chłodne dziecięce, pomimo że mu nie zbywało naniczym, że mógł nawet nieco wybujałym fantazjom dogadzać, miałoten skutek, że Gucio, nie mogąc serca otworzyć przed ojcem, szukałuczucia gdzie indziej i w domu bardzo wstrzemięzliwy aumiarkowany, w uniwersytecie do najburzliwszej należał młodzieży.Oglądał się tylko na to, ażeby żadna z rozgłośniejszych historii jegożywota akademickiego nie doszła do pana radcy, i był najpewniejszy,iż ojciec o nich nie wiedział.Mylił się jednak w tym bardzo; pozornanieświadomość p.Larischa pochodziła z jego systemu; nie mówiłnigdy o tym synowi, ale o najmniejszym kroku jego był jaknajdokładniej uwiadomionym.Radca, jak wielu jego współrodaków,był tego przekonania, że młodość wyburzyć się i wyszaleć musikoniecznie, że szał ten co najprędzej jak chorobę przebyć należy, abypotem życie nie miało tajemnic, świat zbytnich uroków, ani nadtoświetnych nadziei.Dozwalał więc synowi użyć swobody zupełnej,aby być na przyszłość spokojniejszym.Pan August pojedynkował się, latał, knajpował, należał do wszystkichakademickich demonstracyj, uczt i wyścigów kuflowych, robił długi.pozwalał sobie wiele.Radca wiedział o tym, ale udawał, że o niczymnie wie.Do domu przybywszy, nudził się młodzieniec szalenie,rozrywał się przywiezionymi książkami, polowaniem, przejażdżkami iwyczekiwał z niecierpliwością dnia powrotu do Berlina.To życie nieprzestraszałoby najmniej p.Larischa, wiedział bowiem, że synegzamina zdać musi, że do nauki prędzej czy pózniej się wezmie.iczysto po ludzku rachował, że się w ten sposób rychlej młodościpozbędzie niebezpieczniejszej, gdy zachowana przedłuży się dopózniejszego wieku.Była to chwila przedobiadowa, i dlatego p.August przyszedł do ojca,który właśnie zadumany był nad listem prezesa.Pan Roman w nim grzecznie bardzo przemawiał za Tyglem i ofiarował kaucją swoją,prosząc dla niego o wypłatę tysiąca talarów.Nie było tak dalece o czym mówić i dlatego może wstając, by przejśćdo sąsiedniego pokoju, w którym stół był nakryty, radca z dziwnymwyrazem twarzy począł do Augusta o tej sprawie. Ten gbur, który mi tyle dokuczył  rzekł  raz przecież odczepisię już ode mnie. Jak to? chcecie mu zapłacić?  przerwał August, którego oburzałonatręctwo pijaka. Prawdziwie  dodał  nie rozumiem ojca, toćpotem pierwszy lepszy będzie krzyki wyprawiał przed bramą, aby odnas dostać pieniędzy, nastraszywszy burdą  ja bym mu nie dałzłamanego szeląga. Ani ja  odparł zimno Larisch, siadając na swym miejscu.Rzecz jest inna.Prezes Mogilski ręczy za niego majątkiem, mogęwięc zapłacić.Larisch się uśmiechnął. Ale dlaczego, za co i na jakim fundamencie prezes ręczy za tegopijaka  tego ja zrozumieć nie mogę. No, przez litość dla współrodaka!  rzekł lekkomyślnie August. Przez litość  tak  zapewne, inaczej tego uczucia nazwać niemożna, jeśli to nie jest ochota popisania się z państwem, zewspaniałomyślnością, z arystokratycznym lekceważeniem grosza.Nasi polscy sąsiedzi w wysokim stopniu rozwinięte mają to uczuciechorobliwe, które ich zmusza grać rolę panów, nawet w wigiliąruiny.Jest to jakaś pozostałość z prastarych czasów.Larisch się nieznacznie uśmiechnął. Między nami mówiąc  dodał  prezes z majątkowymi swymisprawami wiele by ostrożniejszym być powinien.Nie wiem, jak dalece dokładnie jest uwiadomiony o stanie swym majątkowym, bo oile mi wiadomo, nie jest on bardzo świetny.Syn spojrzał na ojca, który dojadłszy lekkiego rosołku, zabierał się dochleba.Chleb z masłem był jego pożywieniem najulubieńszym.Ztego jednego znaku mógłby się był ktoś domyślać, że p.Larischwychował się w ubóstwie, bo pokarm ten w Niemczech u ludu jestnajgłówniejszym.Stanowi on podstawę życia.Są rodziny, sąwyrobnicy, co oprócz piwa i chleba a masła cały tydzień więcej nicnie znają. Jak to  spytał August  ale zdaje mi się, że Mogilna, to jeden znajpiękniejszych, najbardziej pańsko wyglądających majątkówokolicy? Ci państwo żyją na wysokiej, arystokratycznej stopie.MłodyWitold nie żałuje sobie nic, powszechnie mają go za bogatego.Larisch, który bardzo starannie smarował swój chleb masłem, począłpowoli: Tak, i oni się mają za bogatych.W tych rodzinach tkwiprzekonanie jakieś niewyrozumowane, że bogatymi być muszą, że imżycie winno się tak snuć, jak snuło.Dlatego często aż ponad brzegprzepaści posuwają się, nieświadomi niebezpieczeństwa, nie chcąc gowidzieć, zawiązując sobie na nie oczy.Lękam się bardzo, by ówdobroduszny i zresztą zacny człowiek pan prezes nie znajdował się wpodobnym położeniu.Rodzina jego straciła już znaczną częśćdawnych swych posiadłości, a nie zmieniła wcale trybu życia lub jaknajmniej.Wiem o tym, że tam gospodarstwo idzie wcale nieciekawie,że długi rosną i że się nikt o to nie troszczy.Przebudzenie może byćsmutne. Jak to? byliżby tak blisko ruiny? Tak blisko, nic o tym nie wiedząc,nie domyślając się? Blisko? no, nie wiem  mówił powoli Larisch  to sięrozrachować nie daje.U nich (położył nacisk mówiący na wyraz ostatni), u nich nic się nie obrachowuje, a rachuje jak najmniej.Tamrządzi ślepa wiara w Opatrzność, na którą zdaje się prowadzenieinteresów, urodzaje, gospodarstwo i losy rodziny.Szczęśliwy trafmoże agonią przedłużyć, niefortunny przyśpieszyć ją nagle. Ale jestże to agonia?  spytał syn. Nieomylnie  mówił Larisch  to kwestia czasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl