[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Margaret studiowała na prestiżowejuczelni, miała dwa fakultety, założyła własne czasopismo, a jednak wobecności matki, nawet leraz, czuje się jak dziewięciolatka, którazasłużyła na lanie.Matka wciąż mówi wyraznie nieświadoma jej milczenia. Naprawdę piękny dzień.Zaparzyłam ci kawy.Może powinnaśwyjść dziś na świat, skarbie, wyjść z domu i zażyć I rochę świeżegopowietrza.Naprawdę, powinnaś przestać pić lylc kawy.Znowuwłożyłaś tę sukienkę? Nie przywiozłaś niczego innego? Możepojedziesz do centrum handlowego i kupisz sobie jakieś nowe ubrania.Myślę, że latem w porze lunchu dają koncerty pod gołym niebem.Wcentrum, znaczy się.Dlaczego nie zadzwonisz do Kelly Maxfield?Pamiętasz ja? Jestem pewna, że z tobą pojedzie.Pogoda jest wprostidealna  całe to słońce, przed chwilą byłam w warzywniku,pomidory rosnąjak szalone.W sierpniu będziemy mieli wielkie zbiory,zakładając, że tu będziesz.Będziesz? Dasz wiarę, odsunęłam kanapęod ściany i znalazłam swoją ulubioną starą broszkę? Szukałam jej od.Margaret kiwa głową i odchodzi przed końcem potoczystegomonologu matki.W kuchni, gdy nalewa kawę, słyszy, że matkawłączyła odkurzacz.Bierze gazetę ze stołu, nalewa kawy do kubka i wychodzi powoli napodjazd, a stamtąd na ulicę.Wspina się na niski ceglany murek nagranicy posesji, niewidoczny z domu, i wyjmuje paczkę papierosów zkieszeni.Z płucami pełnymi orzezwiającej smoły wodzi wzrokiem postojących wzdłuż ulicy piętrowych willach.Choć technologiczna gorączka złota w Santa Rita w zasadzie rozpoczęła się po jej wyjezdzie na studia, czuła jej drżenie na długoprzedtem.Dobra koniunktura Doliny Krzemowej zaczęła sięrozprzestrzeniać na sąsiednie osiedla w jej czasach licealnych.Codziennie jezdziła do Fillmore High starym kombi subaruodziedziczonym po matce, która przesiadła się do nowego audi;codziennie parkowała obok nowiutkich kabrioletów i bmw, któreszkolni koledzy i koleżanki dostali na szesnaste urodziny.%7ływopamięta dzień w drugiej klasie, gdy patrzyła, jak koleżankasystematycznie niszczy grafitową rakietę, którą dał jej na urodzinyojciec, dyrektor naczelny zakładu technologicznego. Nie o takąprosiłam  wyjaśniła dziewczyna, tłukąc rakietą w beton, dopóki niepękła. Ale kupi mi nową, kiedy mu powiem, że ta się zepsuła".Margaret popatrzyła na swoją starą, zdezelowaną rakietę, którą miałaod jedenastego roku życia, i czuła nie wstyd, ale wściekłość z powodutakiego marnotrawstwa.Po jej wyjezdzie jeszcze się pogorszyło.Majętna skromność miastaznika pod blichtrem pospolitego bogactwa reprezentowanego przezrezydencje w wyjątkowo złym goście.Co roku, gdy przyjeżdża zwizytą, widzi nową kolosalną willę w miejscu skromnego parterowegodomu z połowy ubiegłego stulecia.Tym razem jest to różowo-beżowymoloch w stylu hiszpańsko-śródziemnomorskim o powierzchni tysiącametrów kwadratowych, z frontonem wciąż w stanie surowym, zterenem zagospodarowanym zbyt niedawno, żeby ukryć świeżą ziemiępomimo wysiłków ogrodników, którzy krzątają się przy pączkującychliściach.Na podjezdzie stoi skrzynka na listy, miniaturowa replikadomu ozdobiona z jednej strony złotymi literami  Fernowie".Ojciec Margaret zawsze wskazywał bogactwo rosnące wokół nich imówił, że jest ono dowodem, co można osiągnąć w życiu. Ci ludzienie urodzili się bogaci  mawiał. Po prostu otrzymali dobrewykształcenie, ciężko pracowali, pozostali zdyscyplinowani". Ale Margaret sądzi, że otaczające ją bogactwo  tutaj i w LosAngeles  ma więcej wspólnego ze szczęściem niż z jakiegoś rodzajumerytokracją.Chodzi o to, żeby trafić do właściwej gałęzi przemysłu,do właściwej firmy we właściwym czasie.Już nie widzi jasnej ścieżkido własnego sukcesu, co sprawia, że zastanawia się fatalistycznie, czyosuwa się w przepaść po prostu dlatego, że miała pecha?Tydzień spędzony w domu rodziców przeminął w dziwnie błogimnastroju, pomimo nieobecności ojca, pomimo doprowadzającej doszału wesołości matki, pomimo faktu, że dynamiczna dwupokoleniowarodzina, w której się wychowała, po jej wyjezdzie uległa rozpadowi.Był to dla niej tydzień dobroczynnej izolacji, tydzień bez dzwoniącychtelefonów, rachunków napływających pocztą, windykatorówpukających do drzwi.Po raz pierwszy od lat nie musi się przejmowaćzamknięciem numeru  Snatcha", artykułami do napisania, autoramidomagającymi się zapłaty, agencjami reklamowymi, które trzeba uła-godzić.Czuje się tutaj jak w kokonie, niewidzialna: nikt nie wie, że onatu jest, nawet jej przyjaciele, a już na pewno nie operatorzy kartkredytowych.Spakowanie całego życia nie zabrało jej wiele czasu.Ruszyła wdrogę w poniedziałek, tydzień po debiucie giełdowym firmy ojca, parędni po telefonie od siostry [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl