[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.75RS Nawet bez pomocy szminki jej wargi lśniły swoją własną delikatnąwilgocią porannej rosy.Nie mógł oderwać od nich oczu.- Dlaczego niby dwoje przyjaciół nie może spędzić razem kilkugodzin? - Nie byli przyjaciółmi i nigdy nimi nie będą.Oboje byli tegoświadomi.Ale te szorstkie słowa wypełniały czas i przestrzeń, niepozwalając mu przytulić jej i pocałować.Wpatrzeni w siebie przestali cokolwiek mówić, przekazując sobiespojrzeniem więcej, niż zdołałyby powiedzieć słowa.Tym razem, kiedywinda przystanęła na jej piętrze, Dax nacisnął guzik przytrzymującyotwarte drzwi.- Jutro o dziesiątej.- Ale przecież ktoś.obojętne kto.może nas zobaczyć.Na przykładtaki van Dorf.- Jej obiekcje nie miały żadnego znaczenia, obojedoskonale wiedzieli, że Keely przyjdzie na spotkanie.- Nikt nas nie zobaczy.Pożyczyłem od przyjaciela samochód.Srebrny datsun.Będę krążył, aż wyjdziesz od strony ulicy K.Tylko nieskradaj się ani nie chowaj.I nie miej przestraszonej miny.Po prostuotwieraj drzwi i wsiadaj.- Dax.- Dobranoc.- Delikatnie wypchnął ją z windy.Był to sposób naoparcie się strasznej pokusie, która mogła go wiele kosztować.Nacisnąłguzik i drzwi się zamknęły.Przez chwilę Keely stała bez ruchu, niewierzącym wzrokiemwpatrzona w drzwi windy.Wreszcie oszołomiona poszła do siebie, byprzygotować ubranie na jutro.76RS Po dłuższym namyśle zdecydowała się na szare wełniane spodnie,czarny półgolf i żakiet w jodełkę, który pasował do jednego i drugiego.Dotego postanowiła włożyć długie buty z czarnego zamszu, jako że zimna,deszczowa pogoda nie przyjmowała do wiadomości nieuchronniezbliżającej się wiosny.Ponieważ nie miała pojęcia, dokąd Dax zamierza jązabrać, postanowiła się przygotować na wszelką ewentualność.Za pięćdziesiąta wzięła płaszcz i wyszła z pokoju.Serce biło jej niespokojnie w poczuciu winy i lęku, kiedy szła przezzatłoczony hol krokiem, który, jak miała nadzieję, wydawał się swobodny.Zaraz po dojściu do szerokich drzwi zobaczyła lśniącego srebrnegodatsuna, który zatrzymał się przy krawężniku.Pchnęła drzwi, mocując sięz wiatrem, schyliła głowę, żeby się upewnić, czy za kierownicąrzeczywiście siedzi Dax, i szybko wsiadła do samochodu.Roześmiali sięoboje, kiedy zapadła w miękki skórzany fotel, i szybko odjechali.- Dzień dobry - powiedział i korzystając z czerwonego światła,odwrócił głowę, żeby na nią spojrzeć.- Dzień dobry.- Byłaś bardzo punktualna.- Punktualność to jedna z moich cnót.Ile razy zdążyłeś okrążyć tenkwartał?- Trzy.Niecierpliwość to jedna z moich cnót.- Roześmiali się znowuz czystej radości, że są sami.Zły na światło, które się właśnie zmieniło nazielone, powrócił wzrokiem do kierownicy.- Dokąd jedziemy?- Mount Vernon.77RS - Mount Vernon! - Przez przyciemnione szyby samochodu spojrzałana mżawkę i niskie, ciemne, groznie wyglądające chmury.- Dziś! Kto wtaki dzień jedzie do Mount Vernon?Zanim zdążył jej odpowiedzieć, zatrzymali się na następnychświatłach.Dax złapał ją delikatnie za nos.- Nikt.Dlatego jedziemy.Doceniła jego bystrość lekkim skinieniem głowy.- Nie bez powodu kandyduje pan do Senatu, panie Devereaux.Jestpan wyjątkowo bystry.- Czasami jestem tak bystry, że aż mnie to przeraża - pochwalił się,za co został ukarany kuksańcem w bok.Keely milczała, kiedy przedzierał się w gęstym ruchu ConstitutionAvenue w stronę mauzoleum Lincolna.Położyła płaszcz z tyłu, torbęumieściła na podłodze koło nóg i nastawiła radio.Przez Arlington Memorial Bridge przejechali na drugą stronęPotomacu i autostradą nad rzeką ruszyli w stronę domu Waszyngtona.Drzewa ciągnących się wzdłuż drogi lasów swoją nagością przypominałyo zimie.- Za parę tygodni, jak zakwitną derenie i drzewa judaszowe, zrobi siętu pięknie - zauważyła Keely.- Tak.Bardzo lubię, jak u nas kwitną krzewy.Ze wszystkich strondomu mamy azalie i kiedy są w pełnym rozkwicie, widok jest naprawdęcudowny.Wynajmujemy specjalnego człowieka tylko do pielęgnacjikrzewów.- Wynajmujemy?78RS - Niezupełnie jasno się wyraziłem.W dalszym ciągu za główny domuważam dom rodziców.Ale kilka lat temu przeprowadzili się domniejszego, w drugim końcu naszej posiadłości.Oficjalnie chodziło o to,żeby oszczędzić ojcu wspinania się po schodach, ale w gruncie rzeczychcieli, żebym w tym wielkim dworzyszczu poczuł brzemię samotności,co miało mnie zmusić do znalezienia sobie żony i obdarzenia ichwnukami.- No a ty dlaczego tego nie zrobiłeś?- Po prostu jeszcze nie znalazłem takiej osoby, która byłaby dla mniena tyle ważna, że chciałbym dzielić z nią życie.- Dax na chwilę przeniósłwzrok z malowniczej drogi na Keely.- Jak taką osobę znajdę, zrobięwszystko, żeby ją tam ściągnąć.Gardło Keely zacisnęło się tak samo mocno jak pięści, którespoczywały na jej kolanach.Odwróciła się, nie wytrzymując jegozniewalającego spojrzenia.- A jaki jest ten twój dom? Stary?- Nie.Rodzina Devereaux miała swoją siedzibę rodową, ale zostałaona zniszczona podczas wojny przez wojska Unii.Dopiero w tysiącdziewięćset dwunastym roku wyrównaliśmy straty poniesione podczaswojny i zbudowaliśmy nowy dom.Jestem do niego bardzo przywiązany,ale nie będę ci o nim opowiadał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl