[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przez sto trzydzieści lat każda godzina mojego życia byłazaplanowana.Często myślałem o tym, co bym robił, gdybym był wolny lubznalazłbym lekarstwo.Myślałem, że natychmiast bym się wzbił, jak ptak uwolnionyz klatki.Nie wyobrażałem sobie, że po powrocie zobaczę świat tak zmieniony, takzdesperowany.Cały w ogniu i krwi.Chciałem to przetrwać, ale tylko z jednegopowodu.Chciałem.- Czego chciałeś?Nie odpowiedział.Zamiast tego wyciągnął rękę, by dotknąć perły w jejbransoletce.- To twoja bransoletka na trzydziestolecie - powiedział.- Wciąż ją nosisz.Tessa przełknęła ślinę.Poczuła na skórze iskry, jej puls przyspieszył.Zdałasobie sprawę, że nie czuła tego, tej szczególnej mieszaniny zdenerwowania ipodekscytowania od tak wielu lat, że niemal zapomniała, jak to jest.- Tak.- Czy od czasu Willa kochałaś kogokolwiek innego?- Nie znasz odpowiedzi na to pytanie?- Nie mam na myśli tego, jak kochasz swoje dzieci bądz przyjaciół.- Nie wiem - stwierdziła.- Myślę, że to ty musisz mi powiedzieć.- Kiedyś mieliśmy się pobrać - powiedział.- A ja kochałem cię przez cały tenczas - półtora wieku.Ja wiem, że kochałaś Willa.Widziałem was przez te wszystkielata.I wiem, że ta miłość przerasta wszystkie inne miłości, nawet tą jedną, z czasównaszej młodości, która wydaje się teraz mała i nieważna.Kochaliście się przez tylelat, Tessa.Przez wiele lat.Dzieci.Wspomnienia.I nie mogę liczyć na to.- Urwał zgwałtownym sapnięciem.- Nie - zaczął, opuszczając rękę.- Nie mogę tego zrobić.Byłem głupi myśląc,że.Tessa, wybacz mi - powiedział i odsunął się od niej,wkraczając w tłum ludzi idących mostem.Tessa stała przez moment, zszokowana; ale ta chwila wystarczyła, by zniknął. Wyciągnęła rękę i oparła ją o balustradę, by się uspokoić.Kamień był chłodnypod jej palcami - zimny tak, jak wtedy w nocy, gdy po raz pierwszy przyszli w tomiejsce i po raz pierwszy rozmawiali.Był pierwszą osobą, która wyraziła ten samstrach, który ona odczuwała: że jej moc sprawiała, że była inna, kimś nieludzkim.Jesteś człowiekiem, powiedział wtedy, w każdym tego słowa znaczeniu.Pamiętała go, pamiętała kochanego, umierającego chłopca, który poświęciłczas, by pocieszać przerażoną dziewczynę, której nie znał i nie umiał wrazić słowamiwłasnego strachu.Oczywiście zostawił po sobie ślad w jej sercu.Jakże mogło byćinaczej? Pamiętała chwilę, gdy podarował jej jadeitowy wisiorek swojej mamy,zaciśnięty w jego drżącej dłoni.Pamiętała pocałunek w wozie.Pamiętała, jak weszłado jego pokoju, zalanego blaskiem księżyca i srebrzystego chłopca stojącego przyoknie, tworzącego muzykę piękniejszą niż pragnienie, wydobywającą się zeskrzypiec w jego rękach.Will, powiedział wtedy.Czy to ty, Will?William.Przez moment jej serce się zawahało.Przypomniała sobie, gdy umarł,jej cierpienie, długie i samotne noce, szukanie go obok ręką każdego ranka, gdywstawała, lata oczekiwania na to, że w końcu go tam znajdzie i powolneprzyzwyczajanie się do tego, że druga strona łóżka już zawsze pozostanie pusta.Chwile, gdy znajdowała coś śmiesznego i odwracała się by podzielić się z nimżartem i szok, że go tam nie ma.Najgorsze chwile, gdy siedząc samotnie przyśniadaniu zdawała sobie sprawę, że nie pamiętała dokładnie błękitu jego oczu, głębięuśmiechu; tak jak dzwięk skrzypiec Jema, cichnący w oddali, gdzie wspomnieniamilkły.Jem był teraz śmiertelnikiem.Zestarzeje się tak jak Will i tak jak Williamumrze, a ona nie wiedziała, czy zniesie to ponownie.A jednak.Większość ludzi jest szczęściarzami mając w swoim życiu wielką miłość.Tyznalazłaś dwie.Nagle jej nogi poruszyły się, prawie bez udziału jej woli.Rzuciła się w tłum,przepychając między ludzmi, nie przepraszając, gdy potykała się o ich nogi lubtrąciła kogoś łokciem.Nie dbała o to.Biegła przez most, ślizgając się na samymkońcu, gdzie wąskie, kamienne schody prowadziły do wód Tamizy.Schodziła po dwa na raz, ślizgając się na wilgotnym kamieniu.Na samymkońcu schodów zaczynał się wąski, betonowy chodnik odgrodzony metalowąporęczą.Woda była wysoko i dostawała się między szczeliny w barierce, zalewającmałą przestrzeń i roznosząc zapach mułu.Jem stał przy poręczy, patrząc na wodę.Ręce miał wciśnięte w kieszenie igarbił się, jakby chcąc ochronić się przed wiatrem.Patrzył przed siebie tak zaparcie,że nie sądziła, by usłyszał ją, gdy do niego podeszła.Złapała go za rękaw, odwracającgo twarzą do siebie.- O co.- zaczęła bez tchu.- O co próbowałeś mnie zapytać, Jem? Otworzył szeroko oczy.Jego policzki były zaczerwienione, od ucieczki lub odzimna, tego nie była pewna.Patrzył na nią, jakby była jakąś dziwną rośliną i wyrosłaprzed nim niespodziewanie.- Tessa.Przyszłaś za mną?- Oczywiście, że za tobą przyszłam.Uciekłeś w połowie zdania!- To nie było dobre zdanie.- Spojrzał w ziemię, a potem znowu na nią,uśmiechając się, jakby jakieś wspomnienie samo uniosło kąciki jego ust.Doszło doniej wtedy, że zgubiła wspomnienia, ale nie zapomniała: uśmiech Jema zawsze byłjak promień słońca.- To nie ja byłem tym dobrym w słowach - powiedział [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl