[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jest pan bardzo nieuprzejmym młodym człowiekiem.Nie potrafiłabympana polubić.RS 209Mój Boże! Bernard Thompson wykoncypował sobie, że Millie rzekomobędzie opiekowała się tą kobietą, pomyślał z goryczą.Do dziesiątej Ben odwiedzał zajazdy i inne firmy wynajmujące dorożki,ale nikt nie przypominał sobie, by wiózł młodą dziewczynę.- Chłopcze, dorożki wracają do miasta puste - powiedział mu ześmiechem jeden z właścicieli.- Nasi klienci tu nie mieszkają.Gdy Ben wrócił do domu, Aggie nerwowo chodziła po kuchni, sapiąc ikaszląc.- O Boże! Gdzie ty byłeś? Myślałam, że coś ci się stało.- Usiądz.- Już dość się nasiedziałam.Mów, czego się dowiedziałeś.- Usiądz, bo ja nie mogę stać.Zajęła swoje miejsce na kanapie, a on na ławie.- Millie zniknęła - zaczął, opierając ręce na kolanach.- I od razu musiszsię z tym pogodzić, bo nic tu nie da walenie głową w mur.Nie wiem, jak tosię stało i gdzie ona teraz jest, ale zniknęła.- Ben, powiedz mi spokojnie wszystko, czego się dowiedziałeś.- Powiem ci krótko.Millie zorientowała się, że twój drogi przyjaciel, panThompson, nie zamierza się z nią ożenić, lecz chce, by została jegokochanką.Wszystko zaplanował wspólnie z tą zbzikowaną małą staruszką,bo Millie miała być jej rzekomą opiekunką, by dało się ukryć romans.Terazjuż wiemy, że nigdy nie zamierzał się z Millie ożenić.Twój drogi panThompson kupił ten dom po to, żeby móc się tam z nią spotykać.Aggie niezdarnie położyła się na kanapie.- I Millie zniknęła wraz z Bernardem Thompsonem? - spytała po chwili,która wydawała się długa jak wieczność.Ben zerwał się z ławy.- Nie, do jasnej cholery! Gdyby z nim uciekła, dowiedzielibyśmy się,gdzie przebywa.Wygląda na to, że uciekła z jego domu.Z tego, cousłyszałem, wynika, że wynajęła jakąś dorożkę.- Dorożkę? Jakąś? - Aggie spojrzała na niego zaskoczona.- Dorożki sąwynajmowane przez firmy.Byłeś.- Byłem wszędzie, gdzie uznałem, że powinienem być.Nikt nie wiózł domiasta, z miejsca, w którym znajduje się dom Bernarda Thompsona, młodejdziewczyny.Poza tym każda podążająca stamtąd do centrum dorożka raczejmusiałaby przejechać przez rynek.Millie zorientowałaby się, gdzie jest, izapewne chciałaby wysiąść, gdyby tylko mogła.gdyby tylko mogła.Z powrotem usiadł na ławie.RS 210Spojrzawszy na wstrząsane spazmami ciało, chciał krzyknąć:  Aggie, niepłacz! Na litość boską! Uspokój się!", ale jakoś nie potrafił.Po raz pierwszywidział, jak Aggie Winkowski płacze.Owszem, czasami drżały jej zpowodu jakiegoś przeżycia usta, ale nigdy nie uroniła łzy.Czy jednak i onnie był bliski płaczu? Miał ochotę rzucić się na leżącą pod jego stopamimatę, walić głową o podłogę i łkać.Tak, łkać z powodu nieszczęśliwejmiłości, choć to nie dziś utracił nadzieję, że uda mu się zbliżyć do Millie.Od tak dawna niczym gąbka chłonął wiedzę, chcąc pod względemumysłowym dorównać tej bystrej dziewczynie, a nawet ją prześcignąć, by iona mogła czegoś się od niego nauczyć.I nawet gdyby nie mógł ichpołączyć głębszy związek uczuciowy, to przynajmniej mogliby rozmawiać -w domu czy na spacerze.Jednak Ben nie potrafił wyzbyć się marzeń, któresięgały znacznie dalej, bo chciał rozmawiać z Millie, trzymając ją wramionach.Zastanawiał się, jak on i Aggie będą bez niej żyli, co po tylulatach zrobią bez tej dziewczyny.Oczywiście, gdyby wyszła za mąż,musieliby pogodzić się z tym, że opuszcza ich dom, ale teraz liczyło siętylko to, co się z nią stało, jaki spotkał ją los.Nagle Ben zerwał się z ławy, podszedł do kanapy, przyklęknął i wziąłAggie za rękę.- Aggie, uspokój się.uspokój.- Głos mu się załamał.Wyjęła zkieszeni fartucha nieświeżą chusteczkę i wytarła twarz.- W Biblii jest napisane, że to, czego człowiek się boi, dosięgnie gowcześniej czy pózniej - zaczęła zbolałym głosem.- Tylko jeden Bóg wie, jak bałam się przez te wszystkie lata, by Milliektoś nie porwał.I stało się.Ale ktokolwiek to zrobił, Bóg nad nią czuwa.Jednak modlę się, by nie znajdowała się w rękach Boswella.- Spojrzałaposępnie na Bena.- Czy jest jeszcze coś, co mógłbyś zrobić?- Jak ci mówiłem, byłem w różnych miejscach, między innymi w tych,gdzie mogłaby wysiąść, gdyby przyjechała do centrum dorożką.Dlategouważam, że zabrał ją prywatny powóz.Wielu bogatych mężczyzn jezdzi winteresach własnymi pojazdami, które wyglądają jak zwykłe dorożki.Niebyłem jeszcze w jednej dzielnicy, ale jest już wpół do jedenastej, a samodojście tam zajmie mi pół godziny.O tej porze są tam tylko sami pijacy iulicznice, które tylko czekają, by alfonsi wskazali im, komu opróżnićkieszenie.Oczywiście głównie spotyka to tych, którzy wpadają dorynsztoków, prawdopodobnie potrącani przez tychże alfonsów.Myślę, żemusimy poczekać do rana.Najpierw pójdę na policję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl