[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednakw duchu czuł co innego: wiedział, że Italos bierze go pod włos.Niemógł przecież przyznać, że na myśl o tym wężowatym stworzeniu zwidmowym łbem paraliżuje go strach. Filozof najwyrazniej wyczuł wahanie w zachowaniu władcy.Zerwałsię jak wystrzelony z procy, po czym dziarsko pobiegł po schodkachdo górnej pracowni. Panie& ! Zakończmy to teraz! Raz a dobrze!  krzyczał z piętra.Mam tu coś, co rozwiąże ten problem.Zszedł, niosąc gliniany dzban przykryty czarnym kawałkiemmateriału.Postawił go na stole i rzekł: Panie, musisz mi zaufać.To, co teraz zobaczysz, może cięzaniepokoić i zrodzić rozmaite podejrzenia.Jednako to jest jedynysposób, by okiełznać kostropatego stwora i zdusić jego moc.Italos szybkim ruchem odkrył dzban.W środku siedział wąż  białyjak mleko, zwinięty w kłębek.Filozof postukał w ściankę naczynia łeb zwierzęcia uniósł się w gniewie, zielone oczy zalśniły jak małeszmaragdy. Jego jad nie jest śmiertelny, ale ma bardzo silne działanie.Należytylko poddać się temu, co niesie, a potem& Potem tylko musisz,panie, poczuć w sobie prawdziwego władcę i zdusić spojrzeniebasiliskosa. Zaraz, zaraz! Jak to jego jad? Co ty, knujesz, Italosie?!  Władcaspojrzał na niego podejrzliwie. Musisz dać się ukąsić.Samemu stać się wężem, chociaż nachwilę.A pózniej zabić dumę wężowego cesarza, okazując mu swójludzki majestat.W pierwszym odruchu Roman Diogenes chciał wyszarpnąć zzapasa pozłacany puginał i dzgnąć nim Italosa prosto w serce.Zataką zuchwałość, graniczącą ze zdradą.Za takie słowa, którychnigdy nie należy wymawiać wobec autokratora.Zaraz jednak uszłaz niego para i poczuł graniczące z pewnością przekonanie, żejednak mędrzec ma rację.To nowe uczucie zaskoczyło go  złośćbyła wygodniejsza i bardziej naturalna.Roman Diogenes podszedł z niechęcią do glinianego pojemnika i wpatrzył się w ślepia białegowęża. Dziwny& Nigdy takiego nie widziałem.Skąd go masz?  zapytał,jednak zaraz zakrzyknął na myśl, że Italos rozpocznie kolejnąopowieść bez końca:  Nieważne! Daj mi go.Niech będzie, co mabyć.I powiedz, co dalej.* * *Zielone oczy zalśniły.Poczuł delikatne ukąszenie  jakby komara,nie węża.Spojrzał na rękę.Nie było śladu zębów, tylko lekkiezaczerwienienie.Zielone oczy lśniły i rozszerzały się jak szmaragdowa gwiazda,która nagle rozbłysła na niebie.Miarowe migotania drążyły w duszycesarza małe korytarzyki, wężowe przesmyki, a przez nie wyciekałajego świadomość.Poczuł ciążenie w głowie i cichy gwizd.Zwidrujący dzwięk złączył się w jedno z zielonymi błyskami, budzącból  dudniący, monotonny, narastający znad karku. Italoo&  wystękał tylko.Język mu skołowaciał, łoskot podczaszką sięgnął apogeum, brzmiał jak lawina głazów spadająca wgórach starej Grecji.Ty zdrajco!  chciał powiedzieć.Krzyczał w myślach:  A więcjednak! Otrułeś mnie! Biały wąż to zabójca! Pewno to on jest tymskrytobójcą, którego mi zapowiedziałeś.To ty jesteś spiskowcem, atwoja śliska, mała bestia barwy mleka jest moją śmiercią! Bądzprzeklęty!Zobaczył obraz, jakiego nie chciał nigdy widzieć.Widział samegosiebie na jakiejś zagubionej wyspie na Morzu Egejskim, na kamienistym spłachetku lądu zalewanym zewsząd słonym,wściekłym morzem.Był ślepy.Z pustych oczodołów sączyła sięcuchnąca żółtawa ropa.I zaraz inny obraz: Michał Dukas nacesarskim tronie.I jego śmiech: Ha, ha, ha! Uzurpator Diogeneswreszcie trafi tam, gdzie jego miejsce.Do ryb jako pokarm, niechżeobgryzą jego stare kości.Przegrał pod Manzikert i odtąd już nic nieznaczy.Ja jestem władcą!Widzę to, co miało się stać siedem lat temu, gdyby nie proroctwaItalosa  pomyślał basileus. Ale przecie filozof zdradził, pokazałswą podłą twarz i podsunął mi białego węża.Nagle wszystko minęło, jakby Saracen ciął mieczem.Ból odszedł.Złe myśli pierzchły.Tylko nie ustało falowanie.Fatamorgana jak napustyni, gdzie demony przeinaczają rzeczywistość.Wtedy zaczęły nim targać zgoła odmienne uczucia.Siła.Moc.Pewność siebie.Radość.Euforia.Postąpił chwiejnie kilka kroków w przód, w stronę klatki basiliskosa.Bestia dyszała gniewnie, a nad nią unosił się widmowy łebszczerzący wielkie kły niczym smok z Kitaju.Teraz jednak zaszła w niej jakaś zmiana, co cesarz dostrzegłdopiero wtedy, gdy zimne pręty klatki ochłodziły mu czoło.Wielkiczerep stwora przypominał drewnianą maskę, sceniczny rekwizytkomediantów rozbawiających gawiedz na hipodromie w przerwachmiędzy rozgrywkami w tyzkanion. Ha, ha, ha  zarechotał blaszanym głosem Roman Diogenes,wyciągając dłoń przez pręty. No dawaj! Chodz tu!Czerwone oczy cesarza węży wyglądały teraz jak namalowane.Jakby ktoś postawił pędzlem dwie plamki na wazie zdobnej wkształty stworów z dawnych opowieści.Pozbawione blasku, bez siłyjuż nie przerażały.To jeszcze bardziej rozśmieszyło władcę. Zbliż się! Rozkazuję ci! I o dziwo, stwór podszedł bliżej pewien swojej mocy i panowanianad człowiekiem.Kiwał widmową głową i wybałuszał ślepia, jakbygłos natury wciąż łudził go, że tak może pokonać autokratora,basileusa imperium. Zbliż się, zbliż&  szeptał Diogenes.Widmowe ciało bazyliszka oddzieliło się od ciała ziemskiego  jużnie tylko łeb, już nie tylko wielka paszcza z kłami i ślepia.Oddzieliłasię także giętka szyja, korpus, skrzydła i masywne łapy.Diabelskiestworzenie uniosło kończyny, by zadać śmiertelny cios pazurami,by szarpać i rwać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl