[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obu współlokatorek nie było.Panowałstraszny bałagan; na łóżkach walały się ubrania, pod łóżkami buty, na stole, wśródpapierów, walały się jakieś okruszki, brudny słoik po konfiturach i upaćkaneplastikowe talerze.Saszce zrobiło się niedobrze; nie była miłośniczką porządku, leczniewiarygodny chlew, jaki niekiedy robiły z pokoju jej współlokatorki, coraz bardziejją drażnił.Otworzyła okno i wyrzuciła na podwórkowy trawnik czyjś prawy trzewik,prawego adidasa i pantofelek na szpilce.Może następnym razem się zastanowią.Przebrała się w strój sportowy i ubrała ciepłe skarpetki.Nie chciało jej się iśćna obiad; w ogóle nie miała apetytu.Na trzecich i czwartych zajęciach były indywidualne spotkania z Portnowem,jednak Saszka została zapisana na szesnastą piętnaście i czasu miała pod dostatkiem.Usiadła przy biurku.Otwarła szufladę z podręcznikami i natknęła się naodtwarzacz.Od razu wszystko sobie przypomniała.Rozmowę z Portnowem. Ukradnijportfel. Bardzo żałuję, że twoja znajomość z Kostią tak głupio się skończyła.Wepchnęła odtwarzacz głębiej do szuflady i wzięła się za książkę z modułemtekstowym, z cyfrą 4 na okładce.Paragraf trzydziesty szósty; zdążyła przeczytać teksttrzy razy od początku do końca, gdy ktoś zapukał.- Proszę - zawołała Saszka, nie odwracając się.Skrzypnęły drzwi.- Przepraszam.Uczysz się?W drzwiach stał Jegor.Przebrał się, miał na sobie ciepły jesienny sweter iniebieskie spodnie od dresu.W rękach trzymał pantofelek na szpilce i trzewik.- Przepraszam, to leżało pod twoim oknem.Tak ma być?- Tak - rzekła Saszka.Wstała, odebrała Jegrowi buty i znów wyrzuciła je przezlufcik.Otrzepała dłonie.- To taka lekcja wychowawcza dla twoich koleżanek z roku - wyjaśniła,odpowiadając na jego zdziwione spojrzenie.- Widzisz, co zrobiły z pokoju?I szerokim gestem pokazała panujący wokół bałagan.Jegor był wyraznieskrępowany, widząc rzucone na łóżko dziewczęce majtki.Zmieszany odwróciłspojrzenie.- Bądz dla nich wyrozumiała.Wiesz, u nas na pierwszym roku.- Myślisz, że nie uczyłam się na pierwszym roku? - Saszka zmrużyła oczy.- I mieliście to samo?- Oczywiście.I jakoś żyjemy.Jegor westchnął.- Chciałem z tobą porozmawiać.Saszo.- To porozmawiaj - uśmiechnęła się.- Zaparzyć ci herbaty? Chodzmy dokuchni, tam przynajmniej majtki nie walają się gdzie popadnie.Wyszła za chłopakiem do korytarza, zamknęła drzwi i włożyła klucz dokieszeni.Niech te krowy sobie go poszukają.- Latem nazbierałam na Sacco i Vanzettim lipy.Ależ ona tu kwitnie! Pszczołypo prostu wariują.robią straszny zgiełk.A jak ona pachnie, na całej ulicy.I wpokoju, jeśli nie zamknie się okna.- Byłaś latem w domu?- Byłam, przez dwa tygodnie.A potem mieliśmy praktykę.Nicnadzwyczajnego, zbieraliśmy wiśnie - mówiła Saszka niefrasobliwym głosem.W tymmomencie jej samej wydawało się, że lato z lipą i wiśniami było proste i beztroskie.Prawdziwe studenckie lato.- Nie mogłam potem patrzyć na wiśnie.A lipy nasuszyłamcałą puszkę.Po kąpieli w zimnej wodzie będzie w sam raz.Nastawiła czajnik.- A skąd się wzięłaś na brzegu? - zapytał Jegor, przecierając ścierką ceratę nastole.- Spacerowałam - krótko odparła Saszka.Podniosła pokrywkę dużej blaszanejpuszki i wciągnęła nosem zapach lipy.- Zobaczyłam waszą szamotaninę w wodzie.Jakim cudem wszedł na ten most, jeśli był tak pijany?- Nie był wcale taki pijany - odpowiedział Jegor.- Po prostu.Sama rozumiesz.- Wstyd - podsumowała lapidarnie i pomyślała przy tym, że kilka minut przezincydentem nad rzeką sama patrzyła na mostek, przymierzając się do skoku.Wkubkach zapienił się wrzątek; suche kwiatki lipy szybko pęczniały i nad stołem zacząłsię unosić wspaniały aromat.- Super - chłopak wciągnął go do płuc i drgnęły mu nozdrza.- Sasz.A po cozdjęłaś adidasy? Tam, na brzegu.Odstawiła czajnik na miejsce i wzięła z półki cukiernicę z odtłuczoną rączką.- Szczerze mówiąc.A co miałam robić? Chciałam pewnie skoczyć za wami dowody.Ratować - uśmiechnęła się krzywo, nie patrząc na Jegora.- Dziękuję - powiedział po chwili milczenia.- Ale za co?Przysunął filiżankę i przyłożył dłoń do ciepłego fajansu.- To Stiopka.Te jego ataki histerii już mi bokiem wychodzą.Codziennie pakujeswoje rzeczy i mówi, że jedzie do domu! I co rano znowu się rozpakowuje.Wysłałmatce telegram.Matka najwyrazniej bardzo to przeżyła, tylko o nim myślała iprzechodząc przez ulicę wpadła pod samochód.Teraz leży w szpitalu ze wstrząsemmózgu.Stiopka ma też starszego brata.rozmawiałem z nim przez telefon.Powiedziałmi, że Stiopka od dziecka urządza ataki histerii i straszy matkę.Przysłał kiedyś list zkolonii, że karmią ich szczurzym mięsem.Tak to wygląda.Brat jest przekonany, żeon znów świruje, wymyśla wszelakie cuda, bo boi się samodzielnego życia i chcewrócić pod skrzydła mamy.A ja.no wiesz, słucham jego brata przez telefon.Iprzytakuję! Zapewniam, że to świetna uczelnia, że mamy tu normalne warunki.Akademik to oczywiście nie dom, jasna sprawa.A Stiopce mówię potem: co tywyprawiasz, idioto? Nad matką byś się chociaż zlitował.A on.sama widzisz.- Widzę - rzekła Saszka.- A uczy się chociaż?- Jasne! Nasza babka od specjalizacji, Irena Anatoliewna, na każdych zajęciachgo sztorcuje i grozi, że napisze raport do jego kuratora.- Grozi - powtórzyła Saszka z goryczą.- Tylko raz opuściłam zajęcia.Przezprzypadek.A nasz Portnow od razu napisał raport.I.- machnęła ręką.- Powiedztemu Stiopce, że jeśli nie zda zimowej sesji.Zamilkła.Nie potrafiła powiedzieć na głos tego, co miała na końcu języka.- Zwietnie sobie poradziłeś, ratując go - uśmiechnęła się, zmieniając temat.- Areanimowałeś go lepiej, niż zrobiłaby to ekipa karetki.Gdzie się tego nauczyłeś?* * *Przesiedzieli w kuchni dwie i pól godziny.Jegor przepuścił filozofię imatematykę.Studenci wchodzili, wychodzili, palili, śmiali się.W powietrzu unosił sięzapach przypalonego mleka.Jegor przekonywał, że wyłącznie herbata z lipy uratujego przed nieuchronnym przeziębieniem, w związku z czym wypił drugą filiżankę, apotem następną i jeszcze jedną.Jego rodzice byli lekarzami; jezdzili w karetce.On sam zamierzał zostaćlekarzem.Przez dwa lata studiował już nawet na akademii medycznej, kiedy pojawiłasię jego kuratorka, Lilia Popowa, i przekreśliła wszystkie dotychczasowe plany naprzyszłość.Saszka słuchała i kiwała głową.Z opowiadania chłopaka wynikało, że Popowawcale nie jest lepsza od Korzennikowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona pocz±tkowa
- Lewycka Marina Zarys dziejów traktora po ukraińsku
- Lewycka Marina Dwa domki na kółkach(1)
- Fiorato Marina Tajemnica Boticcellego (2)
- Luigi Settembrini Ricordanze della mia vita
- Vita Sharon de Mała swatka
- Diaczenko Marina & Diaczenko Siergiej Miedziany król
- Katherine Stone Wyspa marzeń
- Spisany na straty Johnson Mark
- 219+zbiorniki++instalacji++olejowej++silnika+
- ZśÂ‚a Przepowiednia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zona-meza.xlx.pl