[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aprzecież jego regularną opaloną twarz tak pięknie podkreślał otwarty kołnierz płóciennejbluzy.Czapka z paskiem i złotą kotwicą zdecydowanie gryzła się z krawatem, lecz uśmiechTobbogana był tak szczęśliwy, że nie wolno mi było uczynić najmniejszej uwagi.Wreszcie,grzmiąc obcasami, wytarabanił się z kajuty Proktor; staruszek pozostał wierny swej podni-szczonej kurtce z czesuczy i błękitnej chustce na szyję, tylko biała czapka z czarnym prostymdaszkiem tchnęła świeżością świadczącą o macierzyńskiej troskliwości Daisy.Daisy denerwowała się, co zauważyłem po jej stłumionym westchnieniu, z jakim obcią-gnęła rękaw, i po niepewnym uśmiechu.Oczy jej błyszczały.Nie była całkiem przekonana, żewygląda dobrze.Powiedziałem:- Ma pani bardzo ładną suknię.Roześmiała się i kokieteryjnie zsunęła chusteczkę bliżej wąskich brwi.- Naprawdę pan tak uważa? - spytała.- A wie pan, że sama ją szyłam?- Ona wszystko szyje sama - rzekł Tobbogan.- Jeżeli, jak on się przechwala, Daisy zostanie jego żoną, to.- tu Proktor dokończyłjakoś dziwnie: - takie żony nie rodzą się na kamieniu. - Chodzmy już, chodzmy! - zawołała Daisy oglądając się radośnie na podchodzących kunam marynarzy.- Czemuście się tak długo grzebali?- Prosimy o wybaczenie, Daisy - rzekł Bolt.- Spryskiwaliśmy się perfumami i przygo-towywaliśmy zapas pamiątek dla tutejszych damulek.- Kłamiesz od początku do końca.Wiem, że jesteś żonaty.A pan, co pan będzie robił wmieście?- Będę błądził w tłumie i będę się przyglądał, potem wstąpię gdzieś na kolację i - alboznajdę dach nad głową, albo wrócę i zanocuję na  Nurku.Przez ten czas marynarze zdążyli już umieścić się w łodzi spuszczonej na wodę kołorufy.Aódz  Biegnącej była zawieszona na blokach.Daisy poklepała ją ręką i rzekła:- Oto pańskie schronienie, w którym pan się napodróżował.Jak sądzisz - zwróciła siędo Proktora - czy przybył już ten statek  Biegnąca po falach ?- Jestem przekonany, że Hase znajduje się tutaj - Proktor odpowiedz na jej pytanie skie-rował do mnie.- Przypuszczam, że jutro zajmie się pan tą sprawą, proszę więc na mnie liczyć.Sam oczekiwałem spotkania z Hase'em i nieraz myślałem o tym, jak się ono odbędzie,lecz wiedziałem także, że chodzi tu o coś więcej niż o zwykłe dochodzenie karne.Dlatego,dziękując Proktorowi za życzliwość i słuszny gniew, nie zamierzałem ani się śpieszyć, anizaznaczać swej gorliwości.- Dziś mamy dzień wolny - powiedziałem - a jutro wszystko obmyślę.Wsiedliśmy wreszcie do łodzi; uderzenia wioseł, unoszące nas coraz dalej od  Nurka zjego samotną latarnią na maszcie, wprowadziły nasz niecierpliwy pęd wewnętrzny w krągpowszechnego pędu tej nocy.Pośród ciemnych fal połyskiwał blask ogni rozsypując się po-dwodnymi iskrami.Ogniste zygzaki płynęły z nabrzeża w ciemność, muzyka stała się głośnajak w sali.Spotkaliśmy kilka bogato udekorowanych łodzi i kutrów parowych, wyglądającychjak wesołe widma, tak były jaskrawo oświetlone na wieczornej fali.Czasami wołano coś donas chóralnie, nie można było rozróżnić słów, lecz ja rozumiałem, że spacerowicze łają nas zabrak iluminacji.Wyminęliśmy jakiś statek przedzierzgnięty w żyrandol i zaczęliśmy zbliżaćsię do nabrzeża.A tam płynęła, pędziła we wszystkie strony ciżba ludzka.W jaskrawymświetle ujrzałem osiem koni w pióropuszach; ciągnęły one olbrzymią konstrukcję z wieżyczeki dywanów, oplecioną kwiatem pomarańczy.Na platformie tańczyli mężczyzni w zielonychcylindrach i żółtych surdutach; zamiast twarzy mieli komiczne tłustogębe maski i potworneokulary.Między nimi kręciły się również damy w krótkich błękitnych spódniczkach i mase-czkach; ująwszy się pod boki, machały długimi szarfami i tańczyły z zapałem.Dokoła niesio-no pochodnie.- Co oni robią? - wykrzyknęła Daisy.- Co to za jedni?Wytłumaczyłem jej, co to są pochody karnawałowe i jak się je urządza na południuEuropy.Tobbogan zauważył melancholijnie:- Pomyśleć tylko, ile pieniędzy wyrzuca się na marne!- Nie na marne, Tobbogan - żywo zaprotestowała dziewczyna.- To jest święto.Ludziepotrzebują radości choćby raz na jakiś czas.A to przecież piękna rzecz - święto! I w dodatkutakie!- W każdym razie ja myślę - odpowiedział Tobbogan po chwili milczenia - że gdyby midali jedną tysięczną część tych zmarnowanych pieniędzy, wybudowałbym dom i założył nie-zgorsze gospodarstwo.- Możliwe - powiedziała z roztargnieniem Daisy.- Nie będę się sprzeczała, tylko żeteraz, po dwudziestu sześciu dniach na oceanie, nie zobaczylibyśmy tych wszystkich cudów!A ile jeszcze mamy przed sobą!- Kierunek schody! - zawołał Proktor do marynarza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl