[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzecz w tym, że różniliśmy się bardzo od siebie, bardziej niż zazwyczaj zdarza się torodzeństwu.Kimir Zył był najstarszy, najwyższy i przez długi czas najsilniejszy.Jako małedziecko kochałem go i podziwiałem.Kiedy byłem trochę starszy, zauważyłem, że jest okrutnyi wyniosły.Wydawało mi się, że pogardza mną i nienawidzi Czagaja.Nigdy nie opuściłżadnej okazji, żeby nie okazać swojej przewagi w jakiejś dziedzinie.Jeżeli wypadało mi znim ćwiczyć, wiedziałem, że będę miał przedramiona i nogi w granatowych sińcach, że jeżeliprzydusi mnie i wykręci mi rękę, będzie udawał, że nie widzi uniesionego palca mojej wolnejręki na znak, że się poddaję, i nie puści, dopóki Rzemień tego nie zauważy.We wszystkimmusiał być najlepszy i nic nie budziło w nim takiej wściekłości jak najdrobniejsza porażka.Jako jedyny często powtarzał, co zrobi, kiedy już będzie cesarzem.Jakoś tak mnie iCzagajowi wydawało się oczywiste, że istotnie to on zostanie kiedyś władcą.Kimir Zył rwałsię do tego.Mnie obowiązki władcy wydawały się przerażające.Być tym, od kogo zależy loswszystkich mieszkańców cesarstwa, stać gdzieś w tle za wszystkim, co się dzieje, wydawałomi się ciężarem nie do zniesienia.Zaś Czagaj zawsze powtarzał, że marzy jedynie o tym, bywrócić do Domu Cynobru, robić to, co mieszkające tam kobiety, i żyć w spokoju.Grać nacintarze, malować i zajmować się pisaniem wierszy albo kontemplacją piękna.Kimir Zyłoczywiście chciał wiedzieć, czy w związku z tym Czagaj zamierza zostać jego konkubiną, idrwił bez końca.W rzeczywistości mogło się przecież okazać, że żaden z nas nie nadaje sięna władcę i Tygrysią Czapkę założy któreś z trojga naszego młodszego rodzeństwa,przeżywającego beztroskie lata w Domu Cynobru.Kochałem Czagaja jako młodszego, głupiutkiego brata i właściwie było mi go żal.ZCzagajem był ten problem, że samo istnienie świata już go raniło.Wydawał się miękki ipłaczliwy, ale wiedziałem, że dla kogoś, kto tak cierpi z lada powodu, dotrzymywanie krokubardziej gruboskórnemu Kimir Zyłowi i mnie staje się bohaterstwem.Czasem Czagaj,chlipiąc i narzekając, potrafił osiągnąć coś, czego ani mnie, ani mojemu bratu, mimogranitowych min i zaciśniętych szczęk, nie udawało się dostąpić.Ale zazwyczaj nie udawałomu się ani specjalnie go to nie interesowało.Nie mógł pojąć najprostszej intrygi, nie mógłnauczyć się porządnie ani żadnej sztuki wojennej, ani strategii.Kochał natomiast muzykę,taniec i wesołe historyjki.Wydaje mi się, że rzeczywiście powinien znalezć się w czymś wrodzaju Domu Cynobru i siedzieć tam na poduszkach z cintarem w ręku.PDF created with pdfFactory trial version www.pdffactory.com Tamtego wieczoru, przy kolacji, ja i Czagaj cieszyliśmy się z nowego zadania.Byliśmyprzecież dziećmi, a dostaliśmy nie jedno kocię czy szczeniaczka.Już taki nabytek to dladziecka skarb.Każdy z nas został właścicielem ponad setki puszystych stworzeń,wyglądających trochę jak wydry, a trochę jak małe pieski, które mogłyby zachwycićniejednego.Co więcej, każdy otrzymał własne, maleńkie królestwo.Tylko Kimir Zył był kwaśny na twarzy i z wściekłością słuchał naszej paplaniny. Strata czasu! Przeklęta strata czasu!  warknął, krusząc chleb na stół.Nagle wymierzyłpalec prosto w Rzemienia. Powinniśmy dostać po oddziale wojska! Powinniśmy zostaćdowódcami! Nie krusz chleba, tohimonie  powiedział spokojnie Rzemień.Zawsze był spokojny.Pomyśl o ludziach, którzy z radością zjedliby choć to, co właśnie marnujesz. I co z tego  burknął Kimir Zył. Kiedyś będę cesarzem i będę mógł tarzać się wchlebie.Jestem synem cesarza, Nauczycielu.Na co mi szacunek dla chleba? Przecież nie będęani go piekł, ani uprawiał zboża.Od tego są wieśniacy.Ja będę się zajmował tym, żeby wogóle mogli je uprawiać.Powinieneś przygotowywać nas do walki o chwałę imperium.Tojest nasze przeznaczenie.Ty zaś każesz nam marnować czas na opiekę nad zwierzętami.Topotrafi byle pastuch.Mamy im grać na fujarkach? Wielkość cesarstwa to właśnie chleb, tohimonie.Kiedy go zabraknie, czym będzie całachwała imperium? Sam musisz jeść tak samo jak pastuch.Jesteś tylko człowiekiem, tak jakon. Jestem innym człowiekiem.Jestem synem cesarza.Nikt nie sadza pastuchów natronach.Więcej byłoby w tym sensu, gdybyś dał nam po setce piechoty.Rzemień wytarł starannie miseczkę z sosu kawałkiem chleba i rozparł się na ławie,wyciągając swoją fajkę i róg z ziołami. Pamiętasz, jak uczyłem cię pływać, tohimonie?  zapytał.Kimir Zył skamieniał, aszczęki zacisnęły mu się z wściekłością.Bał się wody jak kocię.Ostatni nauczył się pływać,kiedy ja i Czagaj pluskaliśmy się już w jeziorze, baraszkując niczym foki.Nigdy niezapomniał tego upokorzenia. Płakałeś, tohimonie, kiedy woda omywała ci brodę i miałeś zanurzyć twarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl