[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stary pan Kossakowski był z tegodumny.- Może nie dokonałem w życiu niczego wielkiego.W takim znaczeniu, jak tozwykle ludzie rozumieją - mawiał często.- Nie zdobyłem sławy, którąprzepowiadała mi twoja prababcia.Ale.Zrobiłem coś więcej, z czym nic nie może sięrównać.Wychowałem wielu porządnych ludzi.I nawet kilku bohaterów.Tak siętłumaczył przed dzieckiem, a chyba i przed sobą.Chciał, żeby obaj uwierzyli, żeprzedpotopowe idee, które przez całe życie usiłował wtłaczać w leniwe mózgiswoich wychowanków, to właśnie ten jego pomnik trwalszy od spiżu i wyższy odpiramid.Andrzej bał się, że dziadek znów zacznie od początku swoje wywody.Ajego akurat interesowało coś zupełnie innego.Poczuł, że właśnie teraz, kiedy słońcewstawało nad wypełnioną chmurami kotliną, musi wreszcie o to spytać, że takachwila może się nie powtórzyć.- Dziadku - zaczął - to mój tato naprawdę nie był bandytą?Kossakowski popatrzył na niego, jakby przez całe życie brał wnuka za kogośinnego i dopiero teraz zobaczył, jaki jest na prawdę.- Mój biedaku, oczywiście, że nie.- Znowu położył mu dłoń na głowie.- A tynaprawdę tak myślałeś? Dlaczego?- Ludzie tak mówią.- To, dlatego, że twój tata był po tej stronie, która przegrała.Gdyby wszystkopotoczyło się inaczej; gdyby Stalin dotrzymał słowa, gdyby Zachód nas nie zdradził,gdyby komuniści nie sfałszowali wyborów, mówiliby całkiem, co innego.Byłbyczczony jako bohater.Andrzej zapamiętał te słowa dokładnie, choć wtedy jeszcze nic z nich nierozumiał.Przede wszystkim nie wyjaśniły mu one, dlaczego przez tyle lat musiałobywać się bez ojca.Stary pan westchnął.- Mój biedaku, nie rozmawialiśmy z tobą o tym ze strachu.Ze strachu o ciebie- dodał szybko.- Widzisz, to jest tak, że w tym kraju od trzystu lat chodzi o jedno.Bićsię z Rosją czy próbować się z nią dogadać.I tak zle, i tak niedobrze.Więc zawszejedni myśleli, że trzeba tak, a drudzy, że siak.I nawzajem się wykańczali.Tak byłozawsze i tak jest teraz.A korzysta na tym tylko Rosja.Znów mówił nie o tym, o conaprawdę chodziło.Andrzej więc zdobył się, żeby zapytać wprost:- Dziadku, ale kto zabił mojego tatę?Stary pan rozłożył ręce.- Kto to wie? Są tylko domysły.- Ale jakie?- Chyba UB.Ale może swoi?Pewnie zrozumiał, że dla dziesięcioletniego chłopca taki dylemat może byćnie do zniesienia, bo po chwili dodał cicho:- Niektórzy mówią, że to musiał zrobić Jasiu Sokolnicki. Przysiedli na ławce pod ścianą schroniska.Chmury w dolinie powoli sięrozpływały.- Ech, aż nie chce się o tym mówić - westchnął stary pan.- JasiuSokolnicki, mój najlepszy uczeń.Moja duma.Gdyby nie wojna, może byłby dziświelkim lekarzem.Albo wielkim mężem stanu.Może nawet prezydentem wolnejPolski.Andrzej był przyzwyczajony do nieznośnego patosu dziadka i nauczył siętakie westchnienia puszczać mimo uszu.Czekał, co będzie dalej.- Przygarnęliśmy tego chłopca.Jasiu był ze Lwowa, miał słabe płuca.Jegorodzice koniecznie chcieli wysłać go bliżej gór.Dwa lata mieszkał w naszym domu,traktowaliśmy go jak własnego syna.Zasługiwał na to.Wtedy jeszcze zasługiwał.Kto mógł przypuścić, że tak się to wszystko potoczy? W szkole Jasiu bardzozaprzyjaznił się z twoim tatą.Tak bardzo, że w klasie maturalnej poprosił, żebyśmytakże twojego tatę przyjęli na stancję.Zgodziłem się.Zamieszkali w jednym pokoju.Serce rosło, kiedy patrzyło się na nich dwóch, zatopionych w rozmowie.Wierzyłem,że w przyszłości zrobią razem wiele dobrego.Twój tato, który wy bił się z prostegoludu, i Jasiu Sokolnicki, spadkobierca najlepszych tradycji polskiej szlachty.Pomaturze spędzili razem ostatnie wakacje trzydziestego dziewiątego roku.Chodzilipo górach, pływali na kajakach, ale przede wszystkim marzyli, czego to dokonają wprzyszłości.Gdyby wojna nie wybuchła, jesienią obaj zaczęliby studia we Lwowie.Kto mógł przypuścić, że po wojnie Jasiu znajdzie się po stronie komunistów?Właśnie on? Kiedy pomyślę, ile mogli zdziałać i jak to się skończyło, serce mi siękraje.A ty, biedaku, cierpisz najbardziej.Andrzej nie znosił, kiedy dziadek nazywałgo biedakiem.Pózniej nieraz myślał ze złością, co było warte to całe dziadkabajdurzenie.Wszystkie jego nauki, Platon i Horacy.Nie potrafił nawet na tylewychować swoich najlepszych uczniów, żeby nie mordowali się nawzajem8- Ja mam prośbę do pana - powiedział Amerykanin.- Pan na Mrugałówkępojedzie dzisiaj, prawda?- A pan skąd to wie? - zjeżył się Andrzej.- To nietrudno było dowiedzieć się.- Poczciwa pani Chowańcowa, co?- Right, pan dobrze myśli.- A ta prośba to, jaka?- Pan zabierze mnie tam?Andrzej najchętniej wysłałby nieznajomego do diabła.Ale z drugiej strony,pytanie, czego facet naprawdę chce, coraz mocniej go dręczyło.- %7ładen problem.- Wzruszył ramionami.Potem spytał niewinnie:- Pan zna Franka?- O, ja mam duże szczęście.Ja nie znam go osobiście.Andrzeja denerwowało, że obcy wciąż mówił zagadkami, jakby celowo chciałwokół siebie tworzyć atmosferę tajemniczości.To było aż tandetne.Postanowił niedać się sprowokować i powstrzymał się od dalszych pytań.Pomyślał, że jeśli zgodzi się i zabierze obcego na Mrugałówkę, ten może zdradzi się sam.Jeśli, oczywiście,ma, z czym.Jeśli to miejsce wiązało się dla niego z jakimś wspomnieniem, nadktórym nie będzie mógł zapanować.Kiedyś chałupa Mrugałów była jedną z melin ludzi Ognia.Tu odpoczywali,pili wódkę i spotykali się z łącznikami z miasta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl