[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niezatrzymuj się, dopóki jej nie znajdziesz - przykazałam.- Znajdz ją, Kai! -Mój głos przeszedł w krzyk.Odjechał bez słowa.Nie znalezliśmy jej.Wraz z nadciągającym wieczorem nad misjęnapłynęła fala smutku; wszyscy - rodzice, Sanosh i Pavit - wiedzieli, żeAdriana zniknęła.Kai wrócił, ale nie przyszedł do mnie i teraz wmilczeniu szczotkował konia.Byłam wykończona po całym dniubezowocnych poszukiwań.Ręce i twarz miałam podrapane poprzedzieraniu się przez krzaki i wysokie łodygi.Buty oblepiło mi błotoznad brzegów Rawi.Włosy były w nieładzie, wilgotne od potu i pełnegałązek.Bolało mnie gardło i zupełnie ochrypłam, wołając bezustannieAdrianę.Kiedy nad podwórkiem zapadła ciemność, siedziałam na stopniachfrontowej werandy, opierając głowę na rękach skrzyżowanych nakolanach.Matka z twarzą zupełnie pozbawioną koloru kołysała się zamną niespokojnie.Ojciec został w infirmerii, a Pavit siedział bez ruchupod figowcem.Nawet odgłos garnków szorowanych przez Sanosha byłprzytłumiony.Glory nie wyszła z chaty.Zapadła noc; blade światło paliło się jedynie w infirmerii.Nie miałamserca, by poprzycinać knoty i zapalić lampy w domu. Kiedy na werandę przyszedł Kai, podniosłam głowę i przyjrzałam się wmroku jego twarzy.- Nikt w żadnej wiosce nic o niej nie wie, ale jedna kobieta widziała, jakmatka wsiadała na wóz jadący w stronę Lahore.- Miała ze sobą Adrianę?- Nie zauważyła.- Pokręcił głową.- Nie mogła jej zabić.Zawsze chciałamieć ze wszystkiego jakieś korzyści.Pewnie udało się jej na Adrianiezarobić.- Ruszył szybko w stronę chaty matki, a ja podążyłam za nim.Glory nadal leżała na łóżku.- Zapal lampę - powiedział do mnie Kai.Chwycił matkę za ramiona, podniósł z łóżka i trzymał tak, że jej stopy niedotykały ziemi.Potrząsał nią mocno, sycząc prosto w twarz.- Zabiłaś dziecko? A może porzuciłaś gdzieś, żeby umarło? To zrobiłaś? -Potrząsnął nią jeszcze mocniej.Głowa Glory podskakiwała bezładnie, apotem jej twarz stężała.- Przestań - zajęczała.- Przestań, Kai.Kai nadal mocno ją trzymał, ale przestał potrząsać, a ona zwisła mubezwładnie w rękach.- Co z nią zrobiłaś, Glory? - zapytał, lecz słyszałam w jego głosierezygnaqę.- Jest bezpieczna, w Lahore - odparła Glory.- Będą się nią dobrzeopiekować.- Z kim ją zostawiłaś?Twarz Glory wykrzywił dziwny uśmiech.- Będą się nią dobrze opiekować - powtórzyła.- Byłaby dla mnie tylkociężarem.To niesprawiedliwe.- Usta lekko jej zdrżały lecz walczyła zesobą, by dalej udawać obojętność.- Będzie miała lepsze życie.- Kto chciałby wziąć małą Hinduskę? - wykrzyknęłam.-Kto by ją chciał?Glory nie powiedziała nic więcej.Wiedziałam, że miała kilkamożliwości, chyba że wywiozła małą do innej misji. Jednak nie zyskałaby nic, oddając dziecko misjonarzom.Kai myślałpodobnie.Przyjrzał się matce uważnie.- Ty też będziesz miała lepsze życie, prawda? Ile pieniędzy dostałaś?Komu ją sprzedałaś? Dlaczego?- Zostaw mnie w spokoju.Sprawiasz mi ból.Nie możesz się znęcać nadwłasną matką - powiedziała rozzłoszczona Glory.- Okaż trochęszacunku.Kai rzucił ją na łóżko, a potem chwycił jedno z jej pudełek z biżuterią.- Szacunku? - rzucił jej prosto w twarz.Zrywał przykrywki z pudełek,wyrzucając na podłogę bransoletki na rękę i nogę, kolczyki i pierścionki.-Gdzie są pieniądze? Ile dostałaś? - powtórzył.Glory siedziała bez słowa na łóżku, patrząc, jak Kai przetrząsa wszystkiejej rzeczy, strącając ubrania na podłogę.Stałam blisko lampy, obserwującmiotającego się w furii Kaia.Nie znalazł jednak rupii.W końcu stanął na środku chaty, otoczonyrozrzuconymi ubraniami i biżuterią, z twarzą mokrą od potu, ściągniętągniewem.Patrzył na matkę przez długą chwilę, a potem wyszedł.Wybiegłam za nim.Szedł przez podwórko w stronę zagrody, gdzie stałaMarta i jego klacz.- Kai! - zawołałam, niemal biegnąc, by dotrzymać mu kroku.- Czymożemy jutro pojechać do Lahore, żeby tam jej poszukać? Moglibyśmy.- Zastanowiłam się.- Może pan Evans.To on jest ojcem Adriany, możezabrała ją do niego? Albo pojedziemy do innych misji? Może sprzedała jądo świątyni, by uczyła się na devadasil - Wiedziałam, że stary zwyczajsprzedawania córek do świątyń, gdzie wychowywano je jako dziewiczeboginie, był zakazany, lecz niektóre świątynie nadal przyjmowałydziewczynki.Ale teraz wykorzystywano je jako prostytutki dla bogatychofiarodawców.- Możemy, Kai? - zapytałam raz jeszcze.Zatrzymał się wreszcie iodwrócił. - Ona zniknęła, Pree.Matka postarała się, żebyśmy nie mogli jej znalezć.Zniknęła - powtórzył.Staliśmy połączeni smutkiem, patrząc na siebie w ciemnościach.Jegotwarz była pełna złości, a ja płakałam, opuściwszy bezradnie ręce.Azypłynęły mi po twarzy nieprzerwanym strumieniem i ciekło mi z nosa.Kaispojrzał na mnie i jego twarz złagodniała, a złość ustąpiła miejscaczemuś, czego nie rozpoznałam.Przełknął ślinę kilka razy.Pragnęłam, bymnie objął, pocieszył i pochyliłam się, gdy zrobił krok w moją stronę.Alezaraz zatrzymał się i cofnął, i wyglądało na to, że walczy ze sobą, by mnienie dotknąć.- Idz spać, Pree - powiedział w końcu tak cicho, że niemal szeptał.- Nicwięcej nie można już zrobić.- Odwrócił się i wszedł do zagrody.Wiedziałam, że osiodła konia i pogna w noc.Nadal płacząc, cicho podeszłam do bocznych schodów i weszłam dociemnego domu.Cieszyłam się, że nie muszę spotkać się z matką; chybanie mogłabym tego znieść.Kiedy wśliznęłam się z płaczem do łóżka,myśląc o tym, że już nigdy nie zobaczę Adriany, usłyszałam stukotbujanego fotela na werandzie.Po chwili na podwórzu rozległ się tętentkopyt, który natychmiast przeszedł w galop.Wiedziałam, że Kai będziegnał po pustej drodze w świetle księżyca, aż klacz pokryje się potem.Każdy z nas radził sobie ze smutkiem na swój własny sposób: Kai jezdziłkonno aż do wyczerpania, matka kołysała się.Nie wiedziałam, co czujeojciec; traktował Adrianę dość obojętnie, od czasu do czasu uśmiechał siędo niej, ale nigdy nie okazywał chęci, by wziąć ją na ręce.A ja.liczącskrzypnięcia bujanego fotela, zapadłam w niespokojny sen.Następnego ranka wstałam z pulsującą bólem głową.Niebo byłopogodne, jednak nad misją zawisła ciemna chmura.Zupełnie jakby ktośumarł - czyż tak nie było? Dziecko, które kochałam tak mocno, że ażsama się temu dziwiłam, zniknęło, tak szybko i przerażająco, jakby zgasił je zimnyoddech cholery lub gorączka ospy.Kiedy wyszłam na boczną werandę, zobaczyłam matkę klęczącą namałym cmentarzu.W tej jednej chwili zrozumiałam, co czuła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl