[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skręciła i rzuciła się biegiem w tamtą stronę, potknęła, upadła, podniosła się i biegła dalej,ufając, że jej stopy znajdą właściwą drogę bez pomocy oczu.Jakieś pięćdziesiąt kroków od rogu ulicyrzucony cień znaczył coś przecinającego jej drogę.Wślizgnęło się w wąską uliczkę między dwomabudynkami, a kiedy Vicki ruszyła za nim, słuchając instynktu każącego jej gonić, dojrzała czerwone,tylne światła samochodu w odległości mniej więcej stu metrów.W uliczce czuć było śmiercią.Jak wtedy, gdy w trzecim tygodniu sierpnia znaleziono staruszkęzamordowaną w jej małym, dusznym pokoju na samym początku lipca.Vicki usłyszała warkot silnika samochodu, jakiś ruch po żwirze i odgłos, którego nie chciała nawetpróbować rozpoznać.Zło czające się w tunelu metra było ledwie marnym cieniem zła, jakie czekało na nią tutaj.Trudny do zidentyfikowania cień przemknął między Vicki a światłami samochodu.Lewą ręką prowadząc się wzdłuż ceglanej ściany, a w prawej, wyciągniętej, ściskając latarkę niczymlancę, Vicki zaczęła przesuwać się w głąb alejki.Nie zwracała uwagi na mały, przenikliwy głosikrozsądku, który koniecznie chciał wiedzieć, co ona, do cholery, robi.Coś wrzasnęło przerazliwie i ten dzwięk sprawił, że cofnęła się o kilka kroków.Wszystkie psy w okolicy zaczęły wyć.Ignorując zimny pot spływający po ciele i strach duszący tak, że musiała walczyć o każdy oddech, Vi-cki zmusiła się do ruszenia ponownie naprzód.Udało jej się zrobić sześć kroków i wrócić napoprzednie miejsce, i jeszcze sześć.Na wpół leżąc na bagażniku samochodu, włączyła latarkę.Straszliwy dzwięk dochodził z miejsca na skraju rzucanego przez nią światła, gdzie drewniane drzwigarażu zwieszały się niebezpiecznie z jednego, wykręconego zawiasu.Mrok zdawał się poruszać wmroku.Na ten widok umysł Vicki szybko wypełniła bezrozumna panika, mogła być więc pewna, żenic tam się nie czaiło.W promieniu światła kulił się młody mężczyzna, z jednym ramieniem uniesionym, by chronić oczyprzed blaskiem latarki.U jego stóp leżało ciało: brodaty mężczyzna przed albo po czterdziestce.Krewwciąż wyciekała ze zmasakrowanego gardła, gęstniejąc i krzepnąc na żwirze.Musiał być martwy,zanim upadł, bo tylko martwi upadają z taką kompletną obojętnością nadającą im wygląd porzuco-nych marionetek.Vicki wystarczyło jedno spojrzenie, by to wszystko ogarnąć.A potem kucający wstał, a jego rozpiętypłaszcz rozłożył się niczym ogromne czarne skórzane skrzydła.Mężczyzna zrobił krok w jej stro-nę.Twarz miał skrzywioną, oczy niemal całkiem zmrużone, a na dłoniach i palcach szkarłatne plamykrwi.Sięgając do torby po solidny srebrny krzyż, który kupiła po południu - i naprawdę, Boże dopomóż, niespodziewała się go użyć - Vicki nabrała powietrza, żeby krzykiem wezwać pomoc.A może po prostużeby krzyczeć.Nie zdążyła się tego dowiedzieć, bo mężczyzna zrobił jeszcze krok w jej stronę i więcejjuż nic nie zobaczyła.Henry złapał upadającą kobietę i delikatnie opuścił ją na żwir.Nie chciał się do tego posuwać, ale niemógł pozwolić, by zaczęła krzyczeć.Zbyt wielu rzeczy nie zdołałby wyjaśnić policji. Widziała, jak pochylam się nad ciałem".Wyłączył latarkę i wsunął do jej torebki.Jego nadwrażli-we oczy z ulgą powitały powrót nocy.Bolały, jakby ktoś je przypalał gorącym żelazkiem. Zdążyła dobrzemi się przyjrzeć.Cholera".Rozsądek kazał mu ją zabić, zanim zdąży go wydać.Miał dość sił, żebyupodobnić to do pozostałych zabójstw.I znów byłby bezpieczny.Henry odwrócił się i spojrzał ponad ciałem - teraz już tylko kawałkiem mięsa, niczym więcej - narozerwane klepisko garażu, przez które uciekł zabójca.Ta noc dowiodła, że Henry nie był w żadensposób odpowiedzialny za morderstwa.- Cholera - tym razem powiedział to na głos, bo zbliżające się syreny i trzask drzwi samochodu nakońcu alejki przypomniały mu, że musi działać szybko i zdecydowanie.Przyklęknął na jedno kolano iuniósł nieprzytomną kobietę, przerzucając ją sobie przez ramię.Wolną ręką sięgnął po jej torebkę.Ciężar nie stanowił problemu - jak wszyscy z jego rodzaju był nieproporcjonalnie silny, ale jej wzrost ito, jak bardzo zwisała mu z ramienia, niebezpiecznie go krępowały.- Za wysocy są w tym przeklętym stuleciu -mruknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl