[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiesz, gdzie jesteś?! Po uszy w gównie" pomyślała apatycznie Nancy, leżąc bez ruchu.Aza popłynęła jej spod powieki.Z nosa ciekłśluz, który uformował na peronie małą kałużę koło jej ust.Nie miałaochoty się ruszać.Na nic nie miała ochoty.- Okay, zabierajcie ją - powiedziała wtedy ta kobieta.Nancyszarpnięto na nogi.- Au! - To ją trochę poruszyło.Wielkie męskie łapy trzymały ją silnieza przedramiona.Bolało.- Boli.Nie musicie mnie szarpać - powiedziałanajgniewniej, jak umiała.Nikt nie zareagował.Niebieskie uniformy otoczyły ją szczelnie.Zanimi widziała podróżnych, ich twarze - białe i brązowe.%7łujące gumęszczęki.Oczy - mnóstwo ciemnych oczu, w których tańczą światełka.Ludzie wspinający się na palce, żeby ją zobaczyć. Ach, patrzcie.Złapalijakąś wariatkę.Cała obszczana.Gęba w glutach".Nancy nie mogławytrzeć nosa, ręce miała skute z tyłu.Nawet nie mogła obrócić głowy,żeby się otrzeć o bark.Chciałaby przestać płakać.Chciałaby nie miećtakiego mętliku w głowie.Ta kobieta z Queens, policjantka, próbowała nawiązać z Nancy jakiśkontakt.Uchwyciła ją za ramiona, przysunęła twarz bardzo blisko.Nancywidziała kosmyki blond włosów wystające spod policyjnej czapki.Duże,łagodne brązowe oczy.Jak u sarny.Kreskę na powiece malowałagranatową kredką.Duży błąd przy jej karnacji.- Słuchaj mnie, dobrze? - mówiła głośno policjantka.-Wiesz, gdziejesteś? Wiesz, co się z tobą dzieje? No? Wiesz?Nancy starała się skupić na tej wielkiej twarzy. Dobrze -pomyślała-trzeba będzie dać prawidłową odpowiedz".Pociągnęła nosem, raz adobrze.Własny głos wydał się jej napięty i cienki jak głos małejdziewczynki.- Poszłam dziś rano do pracy - powiedziała powoli.-Poszłam dopracy, ale nikt nie wiedział, kim jestem.To znaczy: ja wiedziałam, kimjestem, ale oni mówili, że ja to nie ja.Ale ja to ja! A potem ci wszyscyżebracy zaczęli do mnie mrugać.Policjanci spojrzeli po sobie znacząco. Dobra odpowiedz, Nancy" -pomyślała.Zwiesiła ciężko głowę.Za dużo tego wszystkiego.- Okay - westchnął jeden z policjantów - musiała wyrzucić pukawkę wtunelu.Trzeba będzie poszukać.A kobieta powiedziała:- Bierzemy ją do Bellevue.Niech ją zbadają.Nancy podniosła oczy, kiedy usłyszała tę nazwę. Bellevue".Szpitaldla wariatów.Dla tych, co ześwirowali.Jej wargi poruszyły się: Bellevue."No a teraz dojechała.Przez okno radiowozu widziała nazwęwygrawerowaną na żeliwnej bramie.Potem brama znikła, a samochódzakręcił.Pędził pustym podjazdem.Mijał kolejne przycupnięte ceglanekloce.Rząd posępnych urn na betonowych słupach.Nancy oblizała wysuszone wargi. Pewnie jadą dookoła do wejściaewakuacyjnego" - pomyślała.Jadą szybko.Zaraz będą.Próbowałaprzełknąć ślinę, ale nie zdołała.Rany boskie, co oni tu z nią będą robili?Gdzie ją zamkną? Będzie musiała siedzieć w celi z tymi wszystkimiwariatami? Boże, miała wrażenie, że jeśli nie wyswobodzi rąk z tychkajdanek, jeśli się nie uwolni, to zacznie wrzeszczeć.Radiowóz pędziłzupełnie pustą uliczką.To wszystko dzieje się tak szybko.I ta cisza.Cigliniarze w ogóle się do niej nie odzywają.Równie dobrze mogłaby byćsamiuteńka na całym świecie.Popatrzyła na dwie nieruchome głowy na przednich siedzeniach.Obok kierowcy siedziała kobieta.Krótkie blond włosy kończyły się tużpod czapką.Szyję miała szczupłą i gładką.- Przepraszam - powiedziała Nancy.Wydobyła z siebie mysi pisk.Policjanci nie usłyszeli jej przez szum wpadającego oknami powietrza.Odchrząknęła.- Przepraszam!Policjantka nieznacznie odwróciła głowę.Zerknęła na kierowcę.- Czy jedziemy do szpitala? - zapytała Nancy.- Wieziecie mnie terazdo Bellevue?Policjantka krzyknęła przez ramię:- Tak! Już jesteśmy.Kierowali się pod nowy budynek.Niski, rozległy, biały.Szeregi okienpoprzedzielanych słupkami z białego kamienia.Robił wrażeniebeznamiętnego.U jego stóp rozciągał się parking.Aby tam wjechać,radiowóz musiał najpierw okrążyć go łukiem.- Będę mogła zadzwonić do kogoś? - Nancy z najwyższymtrudem powstrzymywała łzy.- Bardzo chciałabym.zadzwonić domojej matki.Będę mogła?Policjantka przekrzywiła głowę, wzruszyła ramionami- Jasne Wszystko po kolei.Nie ma się czego denerwować Niedenerwuję się - stwierdziła Nancy stanowczo -Juz się dobrze czuję.Przedtem nie najlepiej się czułam.Coś mi siępomieszało, ale.Już naprawdę dobrze.Policjantka nie zareagowała.- Zadzwonię tylko do matki, jak dojedziemy - oświadczyła Nancy zgodnością.- Jasne - powtórzyła tamta.- Wszystko będzie dobrze Nancy niepozostało nic innego, tylko skinąć głową'Mam prawo do rozmowy telefonicznej, chciała powiedzieć Ale się natę nie zdobyła.Wyjrzała przez okno.Samochód objechał parking.Zmierzał prosto ku białemu budynkowi Nancy patrzyła, jak ten robi sięcoraz większy, zbliża się do niej.Niespodziewanie usłyszała własnynerwowy śmiech i lawinę słow:- Rany ale się boję.To chyba głupie, no nie? Ale ja nigdy me byłam wtakim szpitalu.- Przełknęła łzy - Naprawdę bardzo się boję, bardzo.Niewiem, dlaczegoI olicjantka znów zerknęła na towarzysza, ale już się nie odezwała.Tak czy owak, byli na miejscu.Samochód wjechał pod niski stroppodcieni, które biegły wzdłuż fasady zatrzymał się przy krawężniku.Nancy przycisnęła czoło do okna Nie widziała nic oprócz szklanychdrzwi.Potem policjantka znalazła się na zewnątrz od strony pasażerki i o-tworzy ła je, drzwiczki.Wzięła Nancy pod łokieć.Wyciągnęła ją nachodnik.- Tylko spokojnie tlumaczyla - Wszystko będzie dobrze.Nancy zacisnęła wargi.Policjantka wcale nie mówi do nie,.Mowi dokogoś innego, do jakiejś wariatki, której Nancy w ogolę nie zna.Poczułasię samotnaStrażniczka, niska Murzynka, uprzejmie otworzyła przed nią szklanedrzwi.Policjantka mocno uchwyciła Nancy za ramię i wprowadziła jąszybko przez otwarte drzwi.Nancy usłyszała za plecami ich trzask.Naten dzwięk podniosła wzrok.To, co zobaczyła, zaparło jej dech. Nie! O Boże! - krzyknęła głośno.Przed sobą zobaczyła biały korytarz.Wzdłuż korytarza dwa szeregizamkniętych drzwi.A za drzwiami szepty.Słyszała je. Nancy.Ach, Nancy.Słyszała melodyjne szepty, które ją wzywały.Otworzyła usta szeroko, ale nie mogła wydobyć głosu.Ciągnięto jąkorytarzem, a na jego końcu siedziała na tronie majestatyczna postać.Szczupła postać w czarnej szacie, z berłem w dłoni umarlaka i.Nancy zaryła piętami w podłogę.Nie pójdzie dalej. NIE!!! Zaczęła krzyczeć i wyrywać się.Szarpać rękami wkajdankach. Proszę! Nie! Nie chcę!Słyszała własne piskliwe skrzeki.To było dziwne.Słyszała własnedzikie wrzaski i widziała siebie jakby z oddalenia.Widziała, jak sięwykręca i wyrywa gorączkowo z uchwytu policjantki.Jak wywracają sięjej oczy, błyskają białkami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona pocz±tkowa
- minimalist syntax radford by Andrew Radford,
- Andrew Grey Of Love 3 A Helping of Love
- Lane Andrew MÅ‚ody Sherlock Holmes Czerwona pijawka
- Andrew Sylvia Przyjaciel czy ukochany 01 Obietnica Adama
- § Andrews Virginia Landry 02 Perla we mgle
- § Andrews Virginia Landry 01 Ruby
- Wilson Andrew Kłamliwy język
- Andrew Wilson Kłamliwy język
- Kaplan Andrew Zdrada Skorpiona
- Zweig Stefan 24 godziny z życia kobiety
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- exclamation.htw.pl