[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leszek zabrał nasjeszcze na czarną jak heban plażę. - O takim właśnie marzyła - stwierdził Wiktor, gdyzobaczył czarny, miałki piasek.- No, kładz się, Lena, zakopięcię.Klaudia i Leszek spojrzeli na nas nieco zszokowani.- Chcesz ją pogrzebać żywcem? - zainteresował sięLeszek.- Czy ochronić przed kolejnym poparzeniemsłonecznym?- A nie może być jedno i drugie za jednym zamachem? -odpowiedział rozbawiony,W piasku tuż obok nas bawiła się dwójka jasnowłosychdzieci.Obserwowałam, jak chłopiec zawzięcie kopał dół.Dziewczynka pracowicie nosiła wodę w wiaderku.Obojewysmarowani na czarno nawet na słodkich twarzyczkach.- Nie możesz mieć dzieci - powiedziała szeptem Klaudia,która przysunęła się bardzo blisko mnie.Spojrzałam na nią zdziwiona.- Skąd wiesz? Tego ci chyba nie mówiłam.Albo niepamiętam.- Osoba, która z taką czułością patrzy na dzieciaki, jużdawno by sobie sprawiła przynajmniej jednego.- OK, rozszyfrowałaś mnie.Jak stwierdził lekarz,wypstrykałam się z jajeczek - powiedziałam smutno, patrzącna ocean.- A adopcja, Lenka? Myślałaś o tym? Trwa trochę, toprawda.- A czy niezamężna kobieta może u nas adoptowaćdziecko? Teoretycznie tak.Praktycznie, zapomnij.- Co tak szepczecie, babki? - zainteresował się Leszek.- A nic, tak sobie rozmawiamy, o życiu.***Wieczorem zadzwonił Marek.- Hej, Lenka! Wracaj spokojnie.Chojnicki jest jeszcze wszpitalu psychiatrycznym.Jego stan się nagle pogorszył. - No, cześć! Myślałam, że już wyszedł, bo dzwonił dorodziców.- Pewnie dzwonił ze szpitala.Ma do tego prawo.Musiszich ostrzec - mówił zaniepokojony.- Już to zrobiłam.To znaczy dopiero.- Jak wyjazd? Udany?- Bardzo.Dziękuję.Jest super - mówiłam zachwycona.- Na niedzielę wyjeżdżam z miasta.Ale w niedzielę napewno go nie wypiszą.Może spotkamy się w poniedziałek? -spytał.- Zdzwonimy się, OK?- Trzymaj się, Lenka.Będę cię informować, jeśli coś sięzmieni.- OK.Dzięki.Pa!- Chojnicki jest jeszcze w szpitalu - powiedziałam doWiktora.- Marek dzwonił.- Tak czy siak, zaraz po powrocie idziemy na policję.Zaczęliśmy się powoli pakować.- Lenka - Wiktor przygarnął mnie do siebie.- Co z namibędzie? Zamieszkasz ze mną w Paryżu? - intensywniewpatrywał się w moje oczy.- Ja w Paryżu? Ja nawet nie znam francuskiego.A co zmoją pracą? - spuściłam na chwilę wzrok.- Zamieszkaj ze mną na razie, chociaż na miesiąc - patrzyłbłagalnie.- Poznasz mojego synka.Obiecałaś mi pomóc.Pamiętasz?- Daj mi trochę czasu.Muszę sobie to wszystkopoukładać.- Kocham cię - zapewniał z całą mocą.Obdarzyłam go ciepłym uśmiechem.Ale słowo  kocham"nie mogło mi przejść przez usta.- Dziękuję ci za ten czas - powiedziałam po chwili.- Byłowspaniale. - Nie, Lenka.To ja tobie dziękuję.Wiem, że ciągle mi nieufasz.Rozumiem to.Ale cieszę się, że tak zbliżyliśmy się dociebie.Cieszę się, że na to pozwoliłaś.Zeszliśmy do baru i dołączyliśmy do Klaudii i Leszka,którzy już siedzieli przy stoliku.- Jak samopoczucie przed jutrzejszą podróżą? - zagadnąłLeszek.- Daj spokój.To dopiero jutro.Dzisiaj się jeszczebawimy.Idziemy tańczyć - tym razem rządy przejęła Klaudia.Szaleliśmy przy szybkiej muzyce, gdy nagle podszedł donas kelner i powiedział coś do ucha Wiktora.Ten zaskoczonyspojrzał we wskazywanym kierunku.Na brzegu parkietu stałchłopiec, a za nim znajomy krępy mężczyzna i czarnowłosakobieta.- Chodz, Lenka - powiedział Wiktor.- Chyba mamygości.Podeszliśmy do nich.Patrzyłam na chłopca.Niepoznałabym go.Błysk w brązowych oczach, zawadiackiuśmiech.Wyciągnął rękę do Wiktora i powiedział coś zuśmiechem po hiszpańsku.Wiktor porwał go w objęcia.- Podziękował mi za uratowanie życia - powiedział domnie wzruszony i mocno przytulił chłopca. Rozdział 5Zaraz po wylądowaniu zadzwoniłam do rodziców, żebyich uspokoić, że wróciłam cała i zdrowa.Leszek odwiózł nasdo domu.To znaczy do wynajmowanego przeze mniemieszkanka, które teraz wydało mi się jeszcze mniejsze.- Lenka - zaczął Wiktor.- Jutro wieczorem mam lot doParyża.Muszę wracać, i tak cudem dostałem ten tygodniowyurlop.Po prostu go wyżebrałem.Leć ze mną!- Przylecę do ciebie - obiecałam.- Na pewno.Ale daj miochłonąć i pomyśleć.- Wiedziałem, że się nie zgodzisz.Ale zawsze wartospróbować - posmutniał.- Jeśli chcesz, jutro mogę obejrzećobrazy tego kucharza - zaproponował.- Ale pod warunkiem,że zaliczymy też wizytę na komisariacie.- Dobrze.Zgoda.Widzisz, jaka jestem ugodowa? -powiedziałam z uśmiechem. Zadzwonię do niego" - pomyślałam i poszłam szukaćkarteczki z numerem.Grzebałam po kieszeniach płaszcza.- Jest! - wykrzyknęłam zadowolona, gdy natrafiłam naświstek z rzędem cyferek.- Co masz? - spytał Wiktor.- Numer do malarzo - kucharza.Zadzwonię do niego.Wystukałam numerki na komórce.Odebrała kobieta.- Dzień dobry, czy ja mogę prosić pana Janka dotelefonu? - zaczęłam uprzejmie.- To pomyłka - odpowiedziała kobieta.- Chociażwłaściwie to nie pomyłka.To zrządzenie losu.Wyczuwamniebezpieczeństwo i strach - mówiła spokojnym, niskimgłosem.- Proszę do mnie jak najszybciej przyjść.Zła energiazostała już uwolniona.Ale jeszcze nie jest za pózno.Spróbujemy temu zaradzić.Słuchałam zdumiona.Nagle olśniło mnie.Szybkoodtworzyłam wydarzenia sprzed tygodnia.W kieszeni płaszcza były dwie karteczki z numerami.Jeden dostałam odJanka, drugi wsunęła mi kosmetyczka.I był to telefon do.wróżki.- Ale gdzie miałabym przyjść? - pytałam trochę zbita ztropu.- Kwiatowa 5.Nazywam się Ailia.Proszę się pospieszyć.Zegar tyka, również tam, w szpitalu, gdzie czas i myśli płynązupełnie innym torem.Teraz lub potem - dodała na koniec.Musiałam mieć niewyrazną minę, bo Wiktor patrzył namnie zaniepokojony.- Co się stało? Gdzie on ci kazał przyjść?- Nie, to nie on.To była pomyłka.Odebrała.wróżka.Całkiem zwariowana.Podała mi swój adres.Zaczęłam analizować, co usłyszałam. Dlaczegopowiedziała o szpitalu?" - rozmyślałam. Chojnicki jest wszpitalu".Myśli kłębiły się w mojej głowie. Przecież niepolecę do jakiejś wróżki.Ja nie wierzę w takie rzeczy.Chciałamnie nastraszyć i wyciągnąć pieniądze".Zaczęłam dalejgrzebać w kieszeniach w poszukiwaniu właściwego numeru.Znalazłam.Tym razem odebrał Jan.Był trochę zaskoczonymoim telefonem, ale pamiętał mnie.Wyjaśniłam, o co chodzi.Umówiliśmy się na niedzielę, wcześnie rano.Tylko ten terminwchodził w grę.Podał mi swój adres.- Załatwione - uśmiechnęłam się do Wiktora.- Jutroobejrzysz jego prace.A ja zlecę mu namalowanie obrazu.- A co chcesz, żeby ci namalował? Czekaj, czekaj.Niechzgadnę.Mój portret?- Nie.Wystarczy mi twoje zdjęcie.Jutro się dowiesz.- Coś masz za dużo tych tajemnic przede mną -uśmiechnął się.Zadzwonił telefon.Spojrzałam na wyświetlacz.- Mama już się stęskniła - powiedziałam do Wiktora. - Lenka.Bo jak sobie właśnie pomyślałam, że wyprzecież z panem Wiktorem nie macie tam co jeść.Przyjdzciedo nas na kolację.- Dziękuję za zaproszenie, mamo.Ale muszęporozmawiać z Wiktorem.Nie wiem, czy.- Ja chętnie - do rozmowy wtrącił się Wiktor.- No widzisz - mówiła zadowolona.- Czekamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl