[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mam.Tam.Bagnet.Tkwi w dziurze przez chwilę, a potem wyłazi z lepkim mlaśnięciem.Posłuszny cienkiejczarnej ręce anioła.Anioła ze szczerbą między przednimi zębami.Który na oko ma może z osiem, dziesięć lat.Zaciskam powieki.Jestem bardzo, bardzo daleko.W Perouges.Zapada zmierzch.Niebo niejest już wesołe, sukienkowo niebieskie.Ma barwę tętniczej krwi i sika z dziury w horyzoncie,oblewając wszystko czerwienią.Posoka ścieka z kamiennych murów, z ceglanych dachówek,wali rynnami, pienista i gorąca.Czarne anioły uwijają się to tu, to tam.Odklejają od mroku wieczoru, spadają z szarych ipurpurowych chmur.Są wszędzie, nie mogę dłużej ich ignorować.Nic nie mówią, ale wiem, co chcą mi przekazać.Jestem nikim.Jestem głupi, mały, podły.Jestem cielesną powłoką i niczym więcej.Jestem biologiczną tkanką, workiem mięśni, ścięgien, kości i żył w powłoce skóry.Jestem kupką gówna.Pomyłką Matki Natury.Przypadkowym ups!.Zlepkiem spermy mego ojca i jaja zagnieżdżonego w macicy matki.Pękniętym kondomem.%7łyjąc, zużywam się i psuję, i tak aż do śmierci.Jestem bardzo podatny na śmierć.Wystarczy spuścić trochę czerwieni przez parę dziur w worku i roztopię się w niebycie.Jestem bardzo łatwy do zabicia.Do unicestwienia.Do skasowania.Do usunięcia.Dezintegracji.I teraz właśnie to robią.Czarne anioły to robią.Zabijają mnie.Chcę wrócić.Chcę wrócić do domu.Do Marli.Do tamtego wieczoru z Monique.Wszystkojedno.Gdzieś z głębi nieba spływa szara mgła.Mleczna mgła o konsystencji budyniu.Tonę.Obsuwam się.Uciekam.Odchodzę.Czarny Piotruś krzyczy na mnie, wymachuje automatem.Nic mnie to nie obchodzi.Odpływam.Chruuu! Kolba karabinu uderza w Kapitana Gnata.Ale to i tak zmarnowana energia.Nic nieczuję.Zapadam się w budyniową mgłę.Głęboko, do samego dna.Perouges płonie.Ludzie pędzą w popłochu wąskimi uliczkami, przewracają się, tratują.Powietrze ma koloratramentu.To od dymu.Trudno oddychać.Palą się dachy, belki stropowe, podcienia,balkony.Węglą się, czernieją klejnoty kwiatów w przyklasztornym ogrodzie.Płomieniehuczą, wyją ludzkim głosem.Palą się włosy, ubrania uciekających przechodniów.Cuchnieniemiłosiernie.Benzyną.Pieczonym mięsem.Spalenizną.Muszę otworzyć oczy.Wiem, że muszę.Nie chcę, nie mogę, nie wolno mi.Płaczę bezsilnie, zaciskając powieki, ale muszę na tospojrzeć.Muszę zobaczyć.To nie Perouges.To Jacques.Marionetka miotająca się na sznurku.Flambirowany Kubuś Dyniogłowy.Ghost Rider zpłonącą głową.Kukła Guya Fowkesa przypięta do pnia krzywego drzewa.Tamaryndowca? Chlebowca? Rokitnika? Nie wiem.Nie pamiętam.Płaczę.Jacques rzuca się coraz słabiej, krzyczy ciszej.W końcu zamiera.Ale nadal płonie jak flara.Czarny, trochę skurczony, okryty czułymi pocałunkami płomienia.Piotruś Pan ze Zmierciolandii trzyma w dłoni butelkę z benzyną.Wychlapuje ciepławy, żrącypłyn na moje włosy, twarz, ramiona.Więc to ja będę następny.Nie Femi.Zemdlony flakprzydrutowany do drzewa po mojej prawicy.Ja.Zaraz umrę spalony żywcem.Patrzę na Jacquesa, a łzy płyną po moich policzkach, mieszając się z benzyną.Nie płaczę ze strachu.Nie płaczę z bólu.To ciężkie, smutne łzy ostatecznego zrozumienia.Zmierć już mnie obejmuje, tak jak przytuliła mego przyjaciela Jacques a.Jacques aprofesjonalistę.Jacques a fotografa.Który upierał się, że ma normańskich przodków.Któryfatalnie opowiadał dowcipy.Który tak zabawnie, starannie odkrawał skorupki jajek namiękko.%7łegnaj, bracie.Nie umiem się już bać.Przecież to się nie dzieje.Nic się nie dzieje naprawdę.Jesteśmy tylkopomyłką Matki Przyrody.Pyłem na wietrze.Za chwilę będę płonął, krzyczał, umierał, ale na razie tylko płaczę.Nad sobą.Nad wami wszystkimi.Chłopiec z butelką benzyny cofa się, uśmiecha, wreszcie zadowolony.Spełnia ważne zadanie.Walczy w słusznej sprawie.Zadaje śmierć.Jest kimś.Kimś ważnym.W przeciwieństwie do mnie.Ja nie jestem ważny.Wiem, już zrozumiałem.Nie jestem nikim ważnym, nawet w chwili gdy umieram.Nagle mój morderca odwraca się, czujny, zaniepokojony, patrzy na drogę zasłoniętą suchymikrzakami.I wtedy ziemia znów się przewraca.Na pewno tak, bo rozlega się seria wybuchów, adziecięcy żołnierze sypią się na piasek, przewracając jeden na drugiego.Jakby ktoś kopnął wstół, rozsypując figurki maleńkiej dioramy.Czarny Piotruś odwraca się na pięcie, usta ma otwarte, policzki dziwnie obwisłe.Przez chwilęgapi się na mnie czarno-czerwonym okiem pośrodku czoła.Trzecim okiem wybitym przezpocisk.Tym od oświecenia i medytacji.Od wewnętrznego wzroku.Potem klęka przede mną,jakby dostąpił nawrócenia i zapragnął się nagle wyspowiadać.Butelka wypada zbezwładnych palców, całe ciało kłoni się do przodu, oddając mi hołd głębokim pokłonem.Ztyłu wcale nie ma głowy.Tylko miazgę.Burczą silniki dżipów.Padają kolejne strzały.Ktoś nadjeżdża drogą.Pewnie kawaleria.Pewnie ONZ.Przyjazni kosmici.Z samochodów wyskakują ludzie w mundurach, ludzie w białych koszulach, bosonodzy,biednie ubrani ludzie w wyblakłych T-shirtach.Wszyscy mają karabiny przyrośnięte doramion i boków.Wielu ich, a imię ich legion.Sypią się i sypią na drogę, jakby dżipy niemiały dna, a oni wyłazili wprost z dziur w ziemi pod podwoziami samochodów.Automaty gdaczą.Uzi pokasłują znacząco.Sztucery robią duże okrągłe pum!.A czarne anioły przewracają się i zmieniają kolor na czerwony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona pocz±tkowa
- Żółte oczy krokodyla 01 Żółte oczy krokodyla Pancol Katherine
- Lachlan M D Synowie boga 01 Synowie boga (2)
- Chuck Wendig [Double Dead 01] Double Dead [Tomes of the Dead]
- § Trigiani Adriana Pula szczęœcia 01 Pula szczęœcia
- Schröder Patricia Morza szept 01 Morza szept(1)
- Marjorie M. Liu Pocałunek łowcy 01 Pocałunek łowcy
- White James Szpital Kosmiczny 01 Szpital Kosmiczny
- Ortolon Julie Prawie idealnie 01 Prawie idealnie
- § Venturi Maria Zwycięstwo miłoœci 01 Zwycięstwo miłoœci
- Cienie przeszlosci Dailey Janet
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kuba791.keep.pl