[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.  Połowę kapituły spoił, nakarmił, drugą obietnicami łudzi.Wszystkichobałamucił człowiek ten, który będzie nam zakałą.Paweł z Przemankowabiskupem!  dodał ironicznie. Toćby równie na Lucypera i Belzebubagłosować mogli! Ojcze Jakubie, ratujcie, póki czas! Janko miły  rzekł łagodnie ksiądz Jakub  nie unoście się.Nic to niepomoże.Niedoścignione są wyroki Boże! My we dwu czy w kilku nieprzemożemy kapituły! Oni go obiorą! Tośmy zginęli  namiętnie wykrzyknął Janko. Ale nie!  rzekł zimno ksiądz Jakub. Przez jednego człowieka aniKościół, ani diecezja zginąć nie może.Wybiorą rózgę Bożą na samych siebie.Spuścił głowę. Choćbym sam jeden przy swym pozostać miał  dołożył Janko  nieustąpię! Protestować będę.Sumienie mi nakazuje. Ja z wami protestować będę  dodał staruszek  ale bez gniewu, tak jakmnie widzicie.spokojnie! Namiętność nawet w dobrym złą jest, bo zaślepia.Strzec się jej potrzeba zawsze.To mówiąc maleńki człowieczek wysunął się z ławy, rękami objął księdza Janka i potuptał ku drzwiom wyjrzeć, czy chłopak czekał nań z latarką.Kanonik chodził jeszcze po izbie kapitulnej, uspokoić się nie mogąc.Mierzył jąkrokami wielkimi, sam do siebie mówił, zżymał się, śmiał szydersko, gdy siędały słyszeć kroki z sieni, pytania jakieś powtarzane żywo i do kapitularzawpadł pośpiesznie ks.kanonik Szczepan. Ja was szukam, bracie  odezwał się od progu.Zagadnięty podniósł głowę i zmierzył go oczyma z wyrazem nieukrywanejpogardy. Jeszczeście się nie wyburzyli!  dodał pierwszy.Ksiądz Janko nie odpowiadał. Wróciłem umyślnie, aby pomówić z wami  ciągnął dalej. Wasz opórprzeciw wyborowi Pawła nie zda się na nic, a narazicie sobie człowieka, którynigdy nie przebacza.Radzę wam, bo was szacuję: nie chcecie głosować, maciewątpliwości sumienia, usuńcie się. Właśnie to sumienie stać mi każe  odparł dumnie ksiądz Janko. Nie sprawicie nic! Ale spełnię powinność  począł rozgrzewając się ksiądz Janko. KsiężeSzczepanie! Boga miejcie w sercu, miejcie pamięć na świętych poprzedników,co siedzieli na tej stolicy; nie prowadzcie na nią człowieka, któremu byścieochmistrzostwa w domu nie powierzyli.Znacie go, jakim jest! Psy mu sądroższe niż ludzie! %7łycie wiódł bezżenne z nałożnicami, które do dziś trzyma.Mężobójca, gwałtownik, pieniacz, mściwy! A wy go chcecie postawić naświeczniku tym, obok najstarszego księcia, którego on jest wrogiem! Właśnie dlatego, że mu jest wrogiem! Zgadliście  przerwał Szczepan.Książe Bolesław pobożny, czystych obyczajów jest, ale słaby, ale niedołężny.Nam tu innego potrzeba. Tu się wstrzymał. Ranae regem petentes  rozśmiał się szydersko a boleśnie ksiądz Janko.Chwycił czapkę z ławy i chciał uchodzić, gdy ksiądz Szczepan go zatrzymał. Ojcze! to wasze ostatnie słowo? Dwu ich nigdy nie miałem.Pierwsze moje jest zawsze ostatnim!  odparłsucho ksiądz Janko.I stuknąwszy drzwiami wyszedł.Ksiądz Szczepan wziął się za boki, popatrzał za nim, podumał trochę, ale pokrótkiej chwili, gdy sługa wsunął się do kapitularza, aby w nim lampki pogasić i on wyszedł w ulicę.Dziesiątek może drewnianych domów z ogrodami dzieliło budynek kapitulny oddworu, do którego dążył.Można było z dala poznać, że tu ktoś zamożnyprzemieszkiwał.W podwórzu paliła się beczka smolna, jaką zwyczajniestawiano tam, gdy wieczorną dobą goście byli proszeni, a koniom i ludziom wpodwórzu przyświecać było potrzeba.Około niej gromadziła się czeladzsłużebna, konie i wozy.Beczka piwa, do której szli czerpać, służyła do rozrywkii wesoło wykrzykiwały pacholęta obficie z niej czerpiące.Okna domu jaśniały wszystkie oświecone, a za każdym otwarciem drzwisłychać było rozhowor i śmiechy wybuchające z wnętrza.Od kuchen w podwórzu szli nieustannie ludzie z misami do dworu, służbazwijała się razno.Sienie pełne były psów, które z trudnością ludzie drzwipilnujący precz mogli odegnać, bo się dobijały do komnat pańskich i skomlały.Gdy ksiądz Szczepan wszedł tu, znalazł wielką izbę już pełną gości.Przeważniebyli to duchowni, lecz niezbyt ściśle przestrzegający przepisy, które strój, włos ipowierzchowność ludzi tego stanu określały.Ledwie ich od świeckich irycerskich panów można było odróżnić z tego, że trochę mieli głowy wygolonew pośrodku, oręża nie nosili, a suknie ich ciemniejszej były barwy.Ale pasy, bramowania, kołnierze ich ubrań zdradzały niemal u wszystkichchętkę emancypowania się z surowych ustaw synodalnych.Wszyscy ci panowie zażywni byli, twarzy okrągłych, barczyści, rumiani ipokory a świątobliwości wcale po nich domyślać się nie było można.W pośrodku między nimi, pół głową ich wszystkich przerastający stałmężczyzna jak żubr zbudowany, w sile wieku, z twarzą dosyć przystojną, wstroju półświeckim, rozpiętym wygodnie, obiema rękami żylastymi trzymającsię za boki.Postawę miał pańską, dumną, nakazującą.Oblicze to było godnymwpatrzenia się w nie pilnego, bo jedno wejrzenie nie starczyło do zbadania go.Miało ono i dar przypodobania się i z tym razem coś odpychającego.Oczy naprzemian były to wabiące, to grozne.Twarz, która zachowała jeszcze pewnąświeżość, młodzieńczą prawie, dziwnie ruchliwa, potargana, konwulsyjnie sięfałdowała i drgała nie starając bynajmniej ukryć uczuć wewnętrznych, którychbyła wiernym obrazem.Człowiek to był, co kłamać nie umiał i nie chciał, zbytbędąc na to dumnymi. Wśród otoczenia swojego, gdy po nim okiem wiódł, widać było, że tu nikogorównym sobie nie uznawał, że czuł się wyższym nad tych ludzi, a pewnym, iż znimi uczyni, co zechce.Był to ten sam Pawlik, co kilkunastoletni walczył podLegnicą, co potem szalał lata długie, co młodość przeszalał, przepolował,przeucztował, a któremu przyszła w ostatku myśl, gdy mu się wszystkoprzykrzyć zaczęło, zostać  księciem Kościoła!Była w tym fantazja pańska, ale i duma człowieka pragnącego panowania, doktórego czuł się stworzonym.Możny pan nie mógł się jednak dobić stanowiska,jakiego pożądał.Najłatwiejszą ku temu drogą zdało się obrać stan duchowny, aw nim energią się dorabiać tego, co na innej drodze zdobyć byłoniepodobieństwem.Biskupi stali wówczas na równi, jeżeli nie wyżej, niezależni od książątświeckich.Rzym był daleko a władza potężna.Raz postanowiwszy to Paweł, z tą siłą woli, jaką miał, gdy czego pożądał,zgrzybiałego dawnego nauczyciela swego, dziś księdza Zulę, będącego gdzieświkariuszem około Bochni, wydobył z ukrycia, wziął się z nim do nauki nanowo i chwycił, co było stanowi duchownemu niezbędnym.Obdarzonypamięcią nadzwyczajną, zdolnościami wielkimi, łatwo sobie przypominał to,czego początki wziął był niegdyś od klechy.Resztę chciwie połykając, jeśliniezupełnie przyswoił sobie, to do tyla zrozumiał, iż obejść się bez niej zręczniepotrafił.Na myśli już mając przyszłe opanowanie stolicy biskupiej w Krakowie,zawczasu Paweł zaczął ugaszczać i jednać sobie kapitułę, zrazu przybierającpostawę skromną, a gdy lepiej ludzi poznał, oswabadzając się od przymusu tego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl