[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odstąpiła, wyzwalając się z jego peleryny.- Proszę wracać na górę - szepnął.Wskazał głowądrzwi.- Będę panią obserwował, a potem pójdę za panią.Przytaknęła i odwróciła się.Otworzyła drzwi, odczekała chwilę i wyślizgnęła się do holu.Przez szparę przyglądał się, jak Heather, niczym duch,wspina się po schodach.I zastanawiał się, czemu jej nie pocałował.Nie oponowałaby.Może wpadłaby w lekki popłoch,ale.Wreszcie odkryłby, jak ona smakuje, które to pytanie dręczyło go przez minione cztery lata.Ostatecznie mieli się pobrać.Kiedy ta eskapada dobiegnie końca, nic innego im nie pozostanie.Jednak gdyby ją pocałował.dowiedziałaby się, żeBreckenridge podziela jej odczucia, o czym aktualnie niemiała pojęcia.Był pewien, że na razie nie podejrzewała,jak on ją naprawdę postrzega.Jeśli zaś istotnie mieli siępobrać.Miała charakter Cynsterów.Lepiej, żeby nigdy się niedowiedziała, jak bardzo go fascynuje.Jak uporczywa i intensywna -jak ogromnie irytująca - okazała się ta fascynacja.A przy tym niemożliwa do wyplenienia.Bo próbował ją wyplenić.Setki razy.Żadnej kobiecie nie udało się zastąpić Heather.Zawładnęła jego myślami, tkwiła u źródła pragnień, w sercu namiętności.Tego wszystkiego z pewnością nie musiała wiedzieć.Zatem.żadnych pocałunków.Jeszcze nie teraz.Dopiero kiedy Heather uzmysłowi sobie, że ich ślub jest przesądzony.Jeśli wówczas Breckenridge zainicjuje pocałunek, nie będzie to tak wymowne.Coś w nim oponowało przeciw temu ograniczeniu,lecz dawno nauczył się trzymać pożądanie na bardzokrótkiej smyczy.Nie odsłoni się przed nią.Ani chybi dotarła już do pokoju, który dzieliła z Marthą.Opuścił szatnię i wspiął się po schodach, obierając kurs na własne łóżko.***- Pan sobie żartuje? - Heather stała w holu recepcji,wpatrując się we Fletchera.- Wczoraj tkwiłam w tympokoju cały dzień, a pan chce, żebym dziś znów siedzia­ła tam spokojnie do samego wieczoru, przyglądając się,jak Martha robi na drutach?Fletcher przytaknął, zaciskając szczękę.- I jutro takie.Do czasu, aż przyjedzie po panią panMcKinsey, pozostanie pani pod stałą opieką Marthy.Tak będzie dla pani bezpieczniej.Heather patrzyła nań zmrużonymi oczami.- Dobrze, ale najpierw chcę się wybrać na krótki spacer.Do końca dróżki i z powrotem.- Nie.- Fletcher przybliżył się groźnie.Martha i Cobbins przyglądali się scenie bez większegozainteresowania, pewni jej finału.Tego ranka na śniadanie nie zszedł nikt poza ich grupką i Breckenridge'em, który moment wcześniej zniknąłw barze.Właściciel gospody był zajęty gdzie indziej, mogli zatem spierać się bez świadków.Spoglądając na nią gniewnie z góry, Fletcher wskazałdrzwi saloniku.- Wejdzie pani do środka i pozostanie tam przez resztę dnia.Jeśli trzeba pani ruchu, może pani pospacerować po pokoju.Jeśli szuka pani rozrywki, może pani wyglądać przez okno albo pomóc Marcie liczyć oczka.Heather otworzyła usta, ale Fletcher wycelował palecw jej nos.- Zna pani naszą historyjkę.Jeśli mnie pani zmusi,przysięgam, że skorzystam z niej, żeby panią związać, zakneblować i posadzić tam z Marthą.Zmarszczyła brwi, nie tyle ze względu na słowa Fletchera, ile dlatego, że uzmysłowiła sobie, iż powinna przynajmniej się go obawiać, jeśli nie zwyczajnie bać, a tymczasem tak się nie działo, po prostu.Widziała w nim za-ledwie przeszkodę do pokonania - źródło informacji, które należy wykorzystać do cna, a potem porzucići uciec.Uciec z Breckenridge'em.Czy to ze względu na jego obecność nie bala się Flet-chera?Tak czy inaczej, rozumiała, że w tej chwili praktycznienie ma wyboru.- Och, w porządku! - Okręciła się na pięcie, gwałtownie otworzyła drzwi saloniku i weszła do środka, z niechęcią powstrzymując się przed trzaśnięciem nimi za sobą: wiedziała, że Martha zaraz do niej dołączy.Stanęła przy oknie, splotła ręce na piersi i wyjrzałana nowy dzień.W Londynie zapanowała już wiosna, tutaj jednak zima ciągle mocno trzymała się na pozycji.Nie licząc drzew iglastych, gałęzie pozostawały nagie.Ranek był chłodny, wiał zimny wiatr, ale mżawka ustala,chmury się przerzedziły i gdzieś tam wysoko usiłowałosię przez nie przebić słońce.Za jej plecami zamknęły się drzwi saloniku.Słyszała,jak Martha ciężko opada na fotel.- Błoto na dróżce powoli schnie, zwłaszcza po bokach- burknęła Heather, wyglądając na dwór.- Jak najbardziej można by się wybrać na spacer.Może po lunchu?- Pani o tym zapomni - poradziła Martha.- Słyszałago pani.Nie opuszcza pani gospody.- Ale dlaczego? - Heather okręciła się na pięcie,rozpościerając ramiona.- Czy jemu się zdaje, że ucieknę na to pustkowie? Gdybym zamierzała uciec, zrobi­łabym to pierwszej nocy.- Zwiesiła ręce.- Umiemgrać na pianinie i tańczyć walca, o ucieczkach nie mampojęcia!Martha zmierzyła ją wzrokiem, nie bez sympatii.- Proszę mu dzisiaj ustąpić - odezwała się po chwili.- Rozmówię się z nim wieczorem albo lepiej jutro z rana.Jeśli pogoda dopisze, może zezwoli pani na przechadzkę, ale pani pamięta, niczego nie obiecuję.Heather popatrzyła Marcie w oczy.Poczuła się zobligowana przyjąć tę gałązkę oliwną.- Dziękuję - powiedziała, skłaniając głowę.Na powrót odwróciła się do okna i dopiero wtedy sięskrzywiła.Straci w ten sposób cały dzień.Przepytała jużMarthę; wątpiła, czy zdołałaby wydobyć od niej coś jeszcze, a kolejne próby przypuszczalnie wzbudziłyby podejrzenia całkiem bystrej „pokojówki".Skoro niczego więcej nie mogła się dowiedzieć, niczrobić.Nawiedzająca ją nieustannie myśl - ta, która minionejnocy podążyła za Heather w sny i powitała ją tużpo przebudzeniu - znów rozbłysła.Tam, w szatni, nieomal pocałowała Breckenridge'a.Nie był to przypadek, jakaś omyłka - przez cały czas wiedziała, z kim mado czynienia.Mimo to chciała go pocałować, zrobiłabyto, radośnie powitałaby jego ewentualny pocałunek.Gdyby dał jej najmniejszy znak, że ucieszyłby się z jejwzględów, wspięłaby się na palce i przywarła do jego ust.Powstrzymało ją to, że nie umiała nic wyczytać z jegotwarzy.Nie widziała jego oczu.Przyglądała mu się bacznie, ale nijak nie potrafiła odszyfrować jego myśli, stwierdzić, czy sama także choć trochę go pociąga, nie wspominając o tym, że miałbyw pełni podzielać jej odczucia.W jej przypadku, jak sądziła, chodziło o utajoną zmysłową ciekawość, która wzięła swój początek z ich wcześniejszych, napiętych,pełnych docinków relacji, a w trakcie tej przygody narosła za sprawą ich wymuszonej bliskości.Tak czy owak, minionej nocy Heather zdecydowanie chciała go pocałować i zrobiłaby to, jednak raptem powstrzymała ją bynajmniej nie panieńska wrażliwość ani tym bardziej nie skromność, lecz potworna myśl, że być może on wcalenie ma ochoty jej pocałować.Doprowadziło ją to z powrotem do owej uporczywejobawy, nie, mocno zakorzenionego przekonania, że Brec-kenridge widzi w niej zaledwie pensjonarkę.Dziewczątko.Istotę tak młodą i niedoświadczoną, że mężczyzna jegopokroju nigdy nie pomyślałby o niej jako o kobiecie aniteż nie zniżyłby się do skorzystania z jej wdzięków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl