[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stań tutaj.Ransom stanął z drugiej strony megalitu, mając przed sobą płaskorzezbę, której najwidoczniejjeszcze nie skończono.Pod słupem leżało mnóstwo kamiennych wiórów i odprysków.- Tutaj - rzekło stworzenie.- Stój spokojnie.Nie patrz na mnie.Spójrz tam.Przez chwilę Ransom nie bardzo wiedział, czego się od niego oczekuje.Potem, gdy zobaczył,jak pfifltrygg rzucał szybkie spojrzenia raz na niego, raz na kamień , z bezbłędną miną artystyporównującego model ze swą pracą - miną, jaką mają chyba wszyscy artyści na wszystkichplanetach - zrozumiał i nieomal wybuchnął śmiechem.Pozował do portretu! Ze swego miejscawidział, że stworzenie tnie powierzchnię kamienia, jakby była z sera.Prawie nie nadążał wzrokiemza jego błyskawicznymi ruchami, a jednak nie mógł dostrzec wyników pracy.Mógł za toprzyglądać się pfifltryggowi.Zauważył, że ów metaliczny, skrzypiący i dzwoniący dzwięk, jakitowarzyszył jego ruchom, wydawała cała masa maleńkich instrumentów i narzędzi, którymi byłobwieszony.Czasem, wyrzucając z siebie krótkie, niezrozumiałe zdania, odkładał narzędzie, którymwłaśnie pracował, i sięgał po jedno z nich, ale większość tych, jakich ciągle używał, trzymał wustach.Nie ulegało wątpliwości, że ubrany był w coś sztucznego, w jakąś jasną, łuskowatą materię,bogato zdobioną, choć teraz pokrytą pyłem.Wokół szyi owinięte miał zwoje futra przypominająceszal, a jego oczy osłaniały ciemne, wypukłe okulary.Na rękach, nogach i szyi wisiały pierścienie iłańcuchy z jasnego metalu, ale chyba nie ze złota.Przez cały czas wydawał z siebie coś w rodzajusyczącego szeptu, a kiedy był czymś podekscytowany - a więc prawie przez cały czas - marszczyłkoniec nosa jak królik.Nagle podskoczył gwałtownie w górę, wylądował jakieś siedem metrów odswojego dzieła i powiedział:- Tak, tak.Nie tak dobrze, jak miał nadzieję.Zrobię lepsze kiedy indziej.Teraz zostawię.emChodz i zobacz sam.Ransom usłuchał go.Zobaczył planety, tym razem nie w postaci schematu systemusłonecznego, lecz zbliżające się w pojedynczej procesji ku widzowi.Na wszystkich, prócz jednej,stał płomienisty woznica.Pod nimi rozciągał się krajobraz Malakandry, a w nim zupełnie znośnywizerunek statku kosmicznego.Obok stały trzy postacie, których modelem musiał być Ransom.Odwrócił od nich spojrzenie z odrazą.Nawet biorąc pod uwagę niezwykłość tematu zmalakandryjskiego punktu widzenia i stylizację sztuki, pfifltrygg mógł lepiej uchwycić ludzkiekształty.Były to niezdarne bałwany, prawie równie grube co wysokie.Tam, gdzie powinny byćszyje i głowy, wyrastały jakieś wielkie grzyby.- To chyba jestem ja, tak jak wyglądam w oczach twojego ludu? - spytał z rezerwą w głosie.-Ale nie tak by mnie przedstawiono w moim świecie.- Ależ oczywiście - zgodził się pfifltrygg.- Wcale nie chciałem, by to było za bardzo podobne.Zbyt podobne - i nie uwierzą w to ci, którzy urodzą się pózniej. Mówił coś jeszcze trudnego do zrozumienia, a Ransomowi przyszło do głowy, że te odrażającepostacie miały być w zamyśle artysty idealizacją człowieka.Rozmowa urwała się.Aby zmienićtemat, Ransom zadał pytanie, które chodziło mu po głowie od dłuższego czasu.- Nie mogę zrozumieć, jak doszło do tego, że i wy, i seroni, i hrossa używacie tej samej mowy.Wasze języki, zęby i gardła muszą się bardzo różnić.- Masz rację - odrzekło stworzenie.- Kiedyś używaliśmy różnych języków.U siebie w domudo dzisiaj ich używamy.Ale wszyscy znają mowę hrossów.- Dlaczego? - zapytał Ransom, wciąż myśląc kategoriami historii ludzkiej.- Czy kiedyś hrossypanowały nad innymi hnau?- Nie rozumiem.Hrossy są naszymi wielkimi mówcami i pieśniarzami.Mają więcej słów, któresą lepsze od naszych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl