[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A Marcin był cały czas obok i to było niezwykłe, że facet mi towarzyszy przez parę godzin w jednym miejscu, pośród ludzi, i nieszuka okazji, żeby z ulgą zniknąć.Wróciliśmy do sali.Ze sceny uprzątnięto podesty dla chóru, ustawiono mikrofony, kilkakrzeseł i perkusję.Prawą stronę wypełniał fortepian drzemiący dotąd za kulisami.Pośród cichnącego z wolna szumu, z lewej strony wyszły cztery osoby: Pola w lnianejsukience, której brąz kontrastował z jej długimi jasnymi włosami, i jej kolega Maciek, obojez gitarami, potem śmiesznie wysoki i chudy blondyn w okularach, który usiadł do perkusji, idziewczynka w szerokich czerwonych spodniach, z wiolonczelą.Ktoś zaklaskał dla zachęty.Sala czekała spokojnie, aż cała czwórka się usadowi, gitary i wiolonczela ostatni razsprawdzą stopień zestrojenia.Na chwilę umilkły instrumenty i umilkli ludzie.Z tej ciszywyłoniły się pierwsze gitarowe dzwięki, druga gitara weszła z linią melodyczną,odpowiedziała jej wiolonczela, Pola zaczęła śpiewać, a ja poczułam, że łzy lecą mi jak groch.Zpiewała  Jak , jedną z moich ukochanych piosenek Stachury.Nie wiem, czy ten tekst - ciąg porównań z niejasną puentą - nadawał się dlaczternastolatki, pewnie nie, ale melodia płynęła przez nią i z niej, jakby w tej właśnie chwilirodziła się w sercu mojej małej córeczki.Zerknęłam na Marcina, który siedział bez ruchu i patrzył na Polę tak, jakby ją pierwszyraz zobaczył.Chwycił mnie za rękę, kiedy zaśpiewała:jak lizać rany celnie zadanejak lepić serce w proch potrzaskanejak suchy szloch w tę dżdżystą noc.Uśmiechnęłam się do siebie.Trzeba mieć czternaście lat i spokojnie śpiące jeszcze serce, by z taką żarliwością ioczywistością śpiewać:pudowy kamień, pudowy kamieńja na nim stanę, on na mnie stanieon na mnie stanie, spod niego wstanę.Pola nie powtarzała po Stachurze ani po innych wykonawcach, chociaż setki razysłyszała stare trzeszczące nagrania, chropowaty, pełen dziwnych przydzwięków śpiew poety,mniej lub bardziej melodyjne interpretacje innych.Nie powtarzała po mnie, bo też i od latnie śpiewałam swojego żelaznego repertuaru z czasów liceum.Znalazła zupełnie inny,własny klucz do tej prostej melodii.Ja ją śpiewałam  od nuty do nuty.Dla Poli ta sama odległość, którą ja pokonywałam jakschody - ze stopnia na stopień - była drogą, na której w każdej chwili może pojawić się coś nowego i zaskakującego.To był ten jej niesłychany dar - umiejętność wzbogacania bezudziwnień i manier, nasycania prostych dzwięków niezwykłymi modulacjami.Na tle mniejlub bardziej udanych popisów białych Murzynek jej naturalnie ustawiony głos działał jakotwarcie okna na słońce w dusznej, ciemnawej salce.Dwie gitary powtórzyły za Polą  cudne manowce, cudne manowce , wiolonczelawstrzymała swój śpiew, tylko perkusja rozsypała jeszcze w ciszy ostatnie dzwięki.Brawa wybuchły i umilkły jak nożem uciął, gdy Pola znowu pochyliła się nad pudłemgitary.- Ty też się tak zawsze pochylałaś, trochę w bok, wiesz? - szepnął Marcin.- Jakbyśczekała, nasłuchując, na następną melodię.- Nie wiem, nigdy siebie nie widziałam.Przerwałam, bo rozpoznałam kolejną piosenkę.Znaną, zgraną i pewnie już dawno naśmierć zatupaną po ogniskach i rajdach.- Dla mojej mamy - rzuciła Pola do mikrofonu.Jeszcze zdążymy w dżungli ludzkości siebie odnalezć,Tęskność zawrotna przybliża nas.Zbiegną się wreszcie tory sieroce naszych dwu planet,Cudnie spokrewnią się ciała nam.Dziwnie brzmiał w tej sali tekst, który w każdej linijce balansował między lirycznąprostotą a banałem.Widownia - w większości ludzie w moim wieku i starsi - znała godoskonale, już czułam, jak się szykują, by go rytmicznie zatłuc oklaskami, ale wtedy, gdy jużwszyscy wiedzieli, co dalej, Pola.przerwała.Spojrzała znad gitary na ręce już gotowe dowyklaskiwania rytmu refrenu, odczekała, aż opadną, a potem spokojnie, czysto i wolniej, niżmożna się było spodziewać, zaśpiewała:Jest już za pózno!Nie jest za pózno!Jest już za pózno!Nie jest za pózno!- Jest nadzwyczajna - szepnął Marcin.Pokiwałam głową, ocierając łzy.Popatrzyłam na niego z dumą, choć zdawałam sobiesprawę, że nie ma w tym żadnej mojej zasługi.Nie mam pojęcia, skąd wiedziała, jak niepoddać się sali, umknąć przed przymusem zabawiania i  w rączki klaskania.Jeszcze zdążymy naszą miłością siebie zachwycić,Siebie zachwycić i wszystko w krąg. śpiewała moja córka, a ja czułam ciepło i szorstkość dłoni Marcina.Nie jest za pózno!Nie jest za pózno!Po koncercie Pola chciała jeszcze zostać na ogólnoszkolnym dżemie, gdzie wszyscy grali iśpiewali ze wszystkimi.Rozumiałam ją, musieli coś zrobić z nagromadzoną adrenaliną irezerwami energii.Ostatecznie, czemuż innemu służą nasze, aktorów, popremierówki.- Jak jej stosunki z ojcem? - zapytał Marcin, kiedy ruszyliśmy spacerkiem w stronęcentrum.- Wspaniałe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl