[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usłyszałem cichy szept piosenkarza:- Szczęściara!O Montanii mówiło się coraz więcej.Ten spory kraj o ogromnym przyrościenaturalnym, do którego w niemałym stopniu przyczyniała się bogobojność tubylców i niskipoziom miejscowej telewizji, bezsprzecznie wkraczał w nowy okres swych dziejów.Nie bezpowodu żurnaliści lansowali slogan "Montania - dziewiąte mocarstwo", na razie jednak, jakby nie liczyć, pozycja republiki oscylowała między 36 a 89 lokatą w światowej statystyce.W drodze do Nowego Jorku przejrzałem wszystkie dostępne materiały na tematmontanijskiej przestępczości zorganizowanej, kanałów przerzutowych narkotyków,przejrzałem (pobieżnie) encyklopedyczny tom "Uprowadzenia w Trzecim Zwiecie" orazmonografię "Etyka terrorystów" ks.Paulo Ornatiego.Szczegóły porwań, jak i ustaleniadotychczasowego śledztwa miałem zamiar poznać na miejscu.W stosie kserokopiiprzygotowanych przez Gabrielę, która z ufnością niemowlęcia spała na moim ramieniu,znalazłem również odbitkę broszury "Incydenty nieznane, zjawiska niewytłumaczalne", zktórej wynikało, że 7,2% tajemniczych zaginięć idzie na karb UFO.Uśmiechnąłem się.Należę do ludzi mocno stąpających po gruncie i wyjątkiem bywają jedynie trzęsienia ziemi.Przeżyłem jedno na Sumatrze, 7 stopni w skali Rychtera, i wolałbym nie repetować.Nieznaczy jednak, żebym lekceważył jakiekolwiek poszlaki.Swoje sukcesy w sprawach skomplikowanych, nie mówię tu o wypadkach prostych, w których mąż zarąbał żonę siekierą,a wspólnik wyrzucił kompana przez okno - te mnie nie interesują, a więc powodzenie wsprawach złożonych zawdzięczam w dużym stopniu irracjonalnej wierze, że jeśli istniejewersja najmniej prawdopodobna, ta właśnie okazuje się właściwa.I na tym bazując mogłemtryumfować w śledztwach, przy których rutyna policyjna prowadziła w ślepy zaułek.Nie nastawiałem się też z góry na jakiekolwiek hipotezy.Wypieszczona koncepcja,której próbuje się następnie podporządkować fakty, działa niczym końskie klapki na oczy.Jechałem na kolejną akcję z mózgiem czystym jak kawałek marmuru wypolerowany przezwodę morską.Nowy Jork przywitał nas znakomitą pogodą.Przecharakteryzowałem się,zmieniłem paszport i kupiłem hot dogi.Nazywałem się teraz Enrico Vermi, specjalista.odkukurydzy.Idąc w stronę samolotu zwróciłem uwagę, że Gabriela utyka.- Co się stało? - spytałem dziewczyny.- Nawet nie zdążyłam ci powiedzieć; w trakcie twych wojaży miałam wypadek.Musiałam się poddać operacji kolana.- Bidula - szepnąłem.- Coś z samochodem? Zaczerwieniła się.- Wieszałam firanki i spadłam ze stołka.A łękotkę miałam naderwaną od dawna.Przez megafony obwieszczono lot do Montanii stolicy Montanii.Swoją drogą, co zabrak pomysłowości, by stolice państw nazywać tak samo, jak owe państwa.Przyśpieszyliśmykroku.Jak sięgnę pamięcią, lotnisko w Montanii zawsze znajdowało się w przebudowie.Albo zmieniała się koncepcja architektoniczna, albo przychodziło trzęsienie ziemi i wszystkotrzeba było zaczynać od początku.Ledwo skończyłem odprawę celną, gdy międzyszalunkami zaszczekał głośnik:- Doktor Enrico Vermi proszony jest o zgłoszenie się do informacji.Zdziwiłem się.Nikomu nie wspomniałem, pod jakim nazwiskiem tu przybywam.Gabriela stała o metr ode mnie.Z Marquezem byłem umówiony w pewnym bistro.Czyżbym zapomniał czegoś w samolocie? A może ktoś był ciekawy, jak wyglądam?Podszedłem do najbliższego automatu i wykręciłem numer informacji.Hall był pustawy,doskonale widziałem okienko, za którym okrąglutka Mulatka podniosła słuchawkę.Prawie wtym samym momencie barczysty Amerykanin w kraciastej marynarce szparkim krokiemprzemierzył hall kierując się do informacji.Sekundę wcześniej zauważyłem niedużą teczkępozostawioną obok okienka.- Słucham, infor. - Padnij, dziewczyno!!!Nie wiem, czy zareagowała.Huk targnął halą, posypały się kawałki szkła.ZAmerykanina pozostał tylko krwawy strzęp.Odezwała się syrena, ktoś krzyczałhisterycznie.Pociągnąłem osłupiałą Gabrielę w stronę taksówki.Miałem dowód, że wMontanii nie działa UFO, ale raczej ktoś biegły w pirotechnice.Ten ktoś wiedział już o moimprzybyciu i zadbał, aby przywitaniu nadać należytą oprawę.Marquez był zakłopotany, o moim przybyciu wiedział jedynie jego zastępca, człowiekabsolutnie pewny, oraz minister.Obaj jednak nic znali dnia ani godziny a zwłaszcza kierunku,z którego mogłem nadjechać.- Może byliście śledzeni już od Paryża? - zauważył niepewnie.- Zwykle wyczuwam, kiedy jestem śledzony! - powiedziałem.Dwa następne dni upłynęły nam dość pracowicie.Odwiedziłem miejsca uprowadzeń,w większości z nich trudno byłoby wyobrazić sobie porwanie bez zaalarmowania licznychświadków.Wniosek - porywacze posiadali wystarczające argumenty, aby ich ofiary udały sięwraz z nimi bez większego oporu.Analizy życiorysów, kontaktów, wreszcie cech osobowych zaginionych niewykazywały żadnych wyraznych cech wspólnych.Poza tym, że byli to ludzie raczej młodzi,w jakiś sposób utalentowani, z tym że bardzo dobre wyniki w nauce miało tylko czterechstudentów, trójka była żonatych, jednego podejrzewano o homoseksualizm.Marquezprzydzielił mi dyskretną eskortę.Nie na wiele to się zdało.Na moście akademickim ledwieuskoczyłem przed rozpędzoną furgonetką, w Parku im.Simona Bolivara niecelny snajperstrącił mi kapelusz, a w hotelowym pokoju pod łóżkiem przyczaił się jadowity skorpion.Wyglądało, że nieznany wróg był znakomicie poinformowany o mych planach, szlakach,posunięciach.Czyżby Marquez grał na dwie strony?W kartotece uniwersytetu poprosiłem o fiszki osobowe zaginionych.Jeszcze raz zoryginałów zapoznawałem się z danymi.- A co to takiego?Na marginesie kartonika widać było niewielką literkę D napisaną ołówkiem.Obsługujący mnie urzędnik uśmiechnął się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl