[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sklepy z pamiątkami dla turystów przy południowej pierzeiplacu były jeszcze zamknięte.Zostaną otwarte pózniej, chociaż wtych dniach tylko nieliczni turyści mieli odwagę przyjeżdżać doBetlejem.Niewielu też było chętnych do kupowania figurekDzieciątka Jezus i Matki Boskiej, które równymi rzędami zastawiałypółki i wystawy w sklepie Giacommanów.Z sąsiadującej ze sklepemrestauracji, również jeszcze zamkniętej, dobiegała woń wczorajszegofulu.Omar nie jadał śniadań, ale zapach duszonej fasoli sprawił, żepoczuł głód.Zrobiło mu się zimno, więc postawił kołnierz płaszcza.Szedł przez wyłożony kamiennymi płytami plac.W bladymświetle poranka ciemne przypory ormiańskiego klasztoru na-przeciwko Bazyliki Narodzenia Pańskiego wydawały się równieponure jak bicie dzwonów.Kiedyś inaczej to wyglądało.Z młodychlat pamiętał, że w kościele i wszędzie wokół tętniło życie.Ale potemmiasto opanowali muzułmanie z okolicznych obozów i wiosek,uchodzcy jak on.Ich liczba stale rosła, uznali więc, żechrześcijańskie ongiś miasto mogą traktować jak swoje.BazylikaNarodzenia Pańskiego  symbol Betlejem  jawiła się teraz jakostatni bastion obrony przed obcą religią, jak oblężona twierdza ztopniejącą załogą wiernych i wydawała się miejscem bardziejodpowiednim na pogrzeb nizli narodziny.Areszt, w którym trzymano George a Sabę, znajdował się wpodziemiach budynku policji na rogu, tuż obok kościoła.Omarwyobrażał sobie George a siedzącego w celi i słuchającego dzwięku dzwonów odmierzających minuty jego samotności i czas, jaki dzieliłchrześcijan w tym mieście od ostatecznej zagłady. Bądz pozdrowiony, ustaz  usłyszał nagle za sobą Omar.Obrócił się.Pustą ulicą szedł w jego kierunku chudy ksiądz w czarnejsutannie z białą koloratką, w sandałach i szarych skarpetkach.Ceręmiał oliwkową, z czerniejącym cieniem gęstego zarostu, którywyglądał tak, jakby domagał się brzytwy.Włosy kręcone, ale wątłe,za dwa lata w ogóle ich nie będzie.Oczy za grubymi szkłamiwydawały się maleńkie. Elias!  wykrzyknął Omar. Cieszę się, że cię widzę.Georgemówił mi, że wróciłeś z Watykanu.Rozmawialiśmy o tobie.Obajjesteśmy dumni z twoich sukcesów. To prawda, wróciłem.Nie umiałem trzymać się na bezpiecznydystans  zaśmiał się. Wspaniale cię widzieć, Abu Ramizie.Znakomicie wyglądasz. Nigdy nie wierzyłem klechom i wreszcie wiem dlaczego.Szczerze powiem, zdrowie mi nie dopisuje. No cóż, Abu Ramizie, tak się ucieszyłem na twój widok, żezdawało mi się, iż wszystko musi być w najlepszym porządku. Chciałbym, ale tak nie jest. Omar spojrzał w stronę bu-dynku policji. Idę odwiedzić George a Sabę.Zamknęli go.Elias Biszara zasępił się, poprawił grube okulary. Daj mi znać, gdyby George czegoś potrzebował.Jesteś jegonajlepszym przyjacielem, ale może będzie mu potrzebny ksiądz.Omarowi przemknęło przez myśl, że Elias Biszara ma na myśliostatnie namaszczenie.Wzdrygnął się.Nie zamierzał się z tymgodzić.Jeszcze nie. Zapytam go  obiecał i uścisnął dłoń Eliasa. Chamis Zejdan już czekał i od razu sprowadził go po stromychschodach do podziemia, gdzie znajdował się areszt.W korytarzu byłozimno.Omar pomyślał, że chłód bardziej wiąże się z tym miejscemniż z zimową pogodą.Chamis otworzył kratę zamykającą korytarz iprzepuścił Omara przodem.Minęli dwie puste cele.Na pryczachleżały wyświechtane dywaniki modlitewne. Tu trzymaliśmy ludzi z Hamasu, oczywiście w czasach, kiedyjeszcze wolno ich było aresztować  rzucił Chamis. Potemprzyszedł rozkaz z góry, żeby wszystkich wypuścić.Teraz w areszciemamy tylko jednego lokatora  twojego przyjaciela.Chamis otworzył kolejną kratę na końcu korytarza.Za niąznajdowała się cela George a. Poczekam przy schodach  oznajmił. Zawołaj mnie, jakskończysz.Tylko na litość boską nie marudz za długo.Szorstka uwaga skrywała zdenerwowanie, co Omar natych-miast wyczuł.Nie był tylko pewien, czy Chamis lęka się, że ktośmoże zobaczyć, iż umożliwia mu widzenie z kolaborantem, czy teżniepokoi się, że śledztwo, jakie Omar rozpoczął, może się zleskończyć również dla niego, bo sam także zostanie wplątany w tęsprawę.George Saba wstał z barłogu w kącie celi.Oprócz posłania niebyło w niej żadnych sprzętów.Twarz miał opuchniętą, niemytą odparu dni.Omar zdumiał się, widząc, że zarost na brodzie George ajest niemal całkiem biały, mimo że na głowie tylko skronie miałprzyprószone siwizną.Zmierzwione włosy sterczały na wszystkiestrony pod przedziwnymi kątami.Wyglądał jak człowiek, który spałcałe lata, ale nie zaznał odpoczynku.Gdy objął Omara na powitanie,ten mimowolnie wzdrygnął się, czując zatęchłą woń brudnego ciała. Abu Ramizie, co za radość! Omarowi zabrakło słów i łzy napłynęły mu do oczu.Przezcienki materiał koszuli poczuł, że przyjaciel jest zziębnięty.Dłoniemiał zimne jak lód. George, zamarzniesz tutaj.Ten spojrzał wymownie w stronę okna bez szyby i próbował sięuśmiechnąć, ale nie był w stanie. Proszę, wez mój płaszcz. Omar ściągnął z siebie krótkipłaszcz w jodełkę. Nie, dziękuję.Możesz się przeziębić. Mam jeszcze marynarkę.Wez ten płaszcz, proszę. Będzie za mały.Omar zmusił go jednak, aby przynajmniej przymierzył.Georgebył znacznie masywniejszy od niego i w innych okolicznościachwyglądałby komicznie z przykrótkimi rękawami i niedopinającymisię guzikami na brzuchu.Ale widać było, że poczuł się lepiej, apłaszcz złagodził torturę zimna. Niech cię Bóg wynagrodzi  podziękował George.Omar zaczął dygotać z zimna, gdy został tylko w tweedowejmarynarce.Usiedli na pryczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl