[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Odpieprz się - powiedziałem - pamiętam, co było ostatnim razem.- Obajzaczęliśmy się śmiać.Chodziło o to, że PIRA przygotowała nowy rodzaj ładunku wybuchowego iplanowała zamach.Dwukilową bombę, rzeczywiście wymyślną, chciano zain-stalować na jednym z parkometrów w mieście.Zapalnik miano podłączyć dozegara na parkometrze, a ten można było nastawić maksimum na jedną godzinę.Na razie najnowszy wynalazek PIRA czekał w schowku w melinie.Melina zaśznajdowała się w komunalnej czynszówce jednej z dzielnic Londonderry, znanejzresztą z tego, że mieszkało tam wielu zwolenników oderwania Ulsteru od Anglii.Udaliśmy się tam z Patem, znalezliśmy schowek - urządzono go pod podłogą wkuchni i zamaskowano piecykiem gazowym - wyciągnęliśmy bombę.Pat wyniósłładunek w wyświechtanej płóciennej torbie.Dalszy ciąg zadania był prosty, mieliśmy bowiem wsiąść do auta, które za-parkowaliśmy nieopodal, przy niewielkim centrum handlowym, przejechać nadrugą stronę miasta i podłożyć ładunek pod samochód jednego z czołowychdziałaczy INLA, Irlandzkiej Armii Wyzwoleńczej, czyli odłamu IRA skłóconegoz naszymi wynalazcami.Ten, oczywiście, znajdzie ładunek, zidentyfikuje go jakoprodukt PIRA i wtedy dwie organizacje wezmą się za łby.Zaczną się nawzajemzwalczać, zamiast zasadzać się na siły bezpieczeństwa i strzelać do bezbronnejludności.Spojrzałem na Pata, też myślami błądził daleko.- A co z samochodem, znalazł się? - Nie mam pojęcia i gówno mnie to obchodzi.Rzecz w tym bowiem, że gdy zjawiliśmy się na parkingu, po naszym aucie niebyło ani śladu, jakiś skurwysyn zwinął nam wóz, co jednak nie zwalniało nas zzadania.Bombę trzeba było podłożyć zgodnie z planem.Policja przymknęłaprawie całe kierownictwo INLA niby to na przesłuchanie, aby dać nam czas napodrzucenie ładunku, ale też nie mogła trzymać facetów bez końca.W tej sytuacjinie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko z bombą w torbie puścić się biegiem przezcałe miasto.Spojrzałem na Pata, myślał pewnie o tym samym, bo wiedziałem, że sięuśmiecha na wspomnienie naszego maratonu.Po drodze natknęliśmy się na dwa patrole wojskowe, przedarliśmy się nabezczelnego, bo też inaczej by się nie dało.Gdyby bowiem zaczęli grzebać wtorbie i znalezli ładunek, to koniec z nami.%7łołnierzowi przysługuje dodatkowyurlop, gdy załatwi terrorystę w Ulsterze, więc żaden z ośmiu facetów w mundu-rach - tylu liczyły patrole - z automatem gotowym do strzału, nawet nie słuchałbywyjaśnień.Fajnie jest powspominać, jeszcze fajniej widzieć Pata obok siebie, ale teżwszystko ma swój koniec.- Wysadzisz mnie przy stacji metra koło Pentagonu, OK?Oderwałem się od wspomnień i zacząłem się przygotowywać do opuszczeniaauta.Pat zjechał na prawy pas, wyhamował przy krawężniku.Wysiadłem.Wsadziłem głowę przez otwarte okno od strony pasażera i głośno podziękowałemza odwiezienie.Jednocześnie sięgnąłem po torbę.Przypadkowy obserwator po-winien pomyśleć, że oto kumpel podrzucił mnie do metra po wspólnej wyprawiena boisko.Wyprostowałem się.Pat ruszył.Poczułem się nagle strasznie samotny.Zacząłem się zastanawiać, czy dobrze zrobiłem, odrzucając jego propozycję.Okrężną drogą, o dwudziestej trzeciej piętnaście, wróciłem do hotelu.Sprawdziłem i uporządkowałem cały sprzęt, dostarczony przez Pata i spa-kowałem z powrotem do torby.Przejrzałem kieszenie, wyjąłem wszystkie drobne, bo monety w kieszeniach mogą zadzwięczeć w najmniej odpowiedniejchwili.Paszport i portfel owinąłem w kawałek folii plastikowej i schowałem dokieszeni kurtki.Przed samym wyjściem podskoczyłem w miejscu kilka razy, żeby się prze-konać, czy nic w kieszeniach nie brzęczy.Potrząsnąłem też torbą, aby sprawdzić,że jest upakowana jak należy.- Zgadnij, mała, co teraz? - szepnąłem do Kelly.- Znów muszę wyjść, aleniedługo wrócę, przecież wiesz.Mała niczego nie słyszała, spała jak suseł.Wyszedłem z hotelu i ruszyłem wstronę obiektu.23Przy bramie torbę założyłem na plecy jak tornister.Tak było wygodniej irozsądniej, bo w razie ucieczki nie musiałbym porzucać sprzętu.Gdyby zaśsprawy przybrały naprawdę zły obrót, to miałem wolne ręce, by sięgnąć po siga.Przelazłem przez bramę.Od obiektu oddzielał mnie jeszcze pas nieużytków iparkan z siatki.Panowała absolutna cisza, tylko z wiaduktu dobiegał warkotprzejeżdżających samochodów.Szedłem ostrożnie.Nieco rozmiękły grunt to nienajlepsze podłoże do nocnych wycieczek, łatwo się poślizgnąć, a to wywołałobyniepotrzebny hałas.Ja zaś nauczony doświadczeniem musiałem się liczyć z tym,że w okolicy mogą koczować jacyś bezdomni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl